[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Owszem, Kimona spotkała w Konstantynopolu wielka przykrość, wręcz obraza. Starał się tam
o wyższy urząd i nawet już uzyskał pisemną nominację na stanowisko namiestnika Cypru, ale
dokument ten wyrwano mu dosłownie z rąk. Chodziło widocznie o to, że ktoś inny, zabiega-
jący o tenże urząd, znalazł możniejszego protektora. Rozgoryczony tą sprawą Kimon wracał
do rodzinnej Antiochii drogą lądową przez Azję Mniejszą. Będąc już w Cylicji wypadł z po-
wozu i złamał, czy też ranił nogę. Leczył się dość długo w mieście Tarsus, otoczony troskliwą
opieką przez tamtejszych przyjaciół ojca; powrócił wreszcie do Antiochii, ale tylko po to, by
umrzeć w kilka dni po przyjezdzie. W jakiś czas potem odszedł wychowanek Libaniusza i
nauczyciel w prowadzonej przez niego szkole, Kalliopos.
Wielki pisarz niedługo przeżył syna; zgasł, udręczony chorobami i żalem, prawdopodobnie
już w roku 393. A więc właśnie wtedy, gdy odbyły się lub odbyć miały ostatnie igrzyska
w Olimpii. Doprawdy trudno i w tym nie dopatrywać się symbolicznej zbieżności wydarzeń:
ostatni rzeczywiście wybitny mistrz słowa greckiego i zarazem niezłomny poganin odszedł
równocześnie z igrzyskami, które przez prawie dwanaście wieków stanowiły widomy znak
kulturowej łączności wszystkich Hellenów!
A kim był adresat listu, tak wychwalany przez autora? I to wychwalany nawet z tego po-
wodu, że ma szczęście przebywać właśnie w Rzymie!
Historyk i jego dzieło
Człowiek, który z początkiem roku 392 odczytywał w Rzymie tak dla siebie pochlebne
słowa listu Libaniuszowego, jest nam już znany, bo wypowiedzi jego były tu cytowane; zwał
się Ammian Marcellinus.
Jako zawodowy oficer przemierzał niegdyś wiele krain Imperium w Europie i Azji, wal-
cząc u jego granic z różnymi wrogami; porzuciwszy jednak przed kilkunastu laty służbę woj-
skową zamieszkał w Rzymie na stałe. List tak sławnego antiocheńczyka, swego rodaka, mu-
siał przyjąć z prawdziwą dumą. Przecież owe komplementy, wyrazy uznania i wręcz podziwu
wyszły z ust czcigodnego starca, któremu nawet przeciwnicy nie mogli odmówić czołowego
miejsca wśród ówczesnych pisarzy helleńskich! Ammian co prawda nie zaliczał się do jego
uczniów bezpośrednich, będąc jednak młodszy o lat przynajmniej 15 darzył go z pewnością
szacunkiem i traktował jako mistrza. Znał zresztą Libaniusza nie tylko ze słyszenia i z lektury
jego pism, lecz także z kontaktów osobistych. Obaj przecież urodzili się w tym samym mie-
ście, w Antiochii, i w pewnych okresach obaj jednocześnie tam przebywali. Należeli do war-
stwy średnio zamożnych Hellenów, żywo interesujących się sprawami kultury, pozostali też
wierni religii przodków. Co prawda, jeśli chodzi o ten punkt ostatni, to stwierdzić trzeba, że
Libaniusz bronił dawnego dziedzictwa konsekwentnie i z odwagą niemal desperacką, Am-
mian natomiast przyjmował w swych wypowiedziach postawę biernego obserwatora.
Owszem, wcale nie ukrywa poglądów pogańskich, tu i ówdzie pozwala sobie nawet na
uszczypliwe uwagi pod adresem pewnych przedstawicieli Kościoła i ich posunięć; nigdzie
jednak nie krytykuje wprost ani samego chrześcijaństwa, ani jego instytucji przeciwnie, o
68
zasadach nowej religii wyraża się wręcz z uznaniem. Podobnie jak Libaniusz, również i on
należał do zdeklarowanych wielbicieli cesarza Juliana, dając przy każdej sposobności wyraz
swemu podziwowi dla jego osoby i polityki. Ale kiedy władca ten wydał ustawę, zabraniającą
nauczycielom chrześcijańskim kształcenia młodzieży, Ammian zdobył się na słowa ostrej
krytyki: Bezlitosne to i zasługujące na całkowite przemilczenie! Może to nieco zaskakują-
ce, ale właśnie były oficer jest w swym dziele rzecznikiem prawdziwej tolerancji.
Cytowaliśmy już fragmenty Ammianowego dzieła, a mianowicie krótkie urywki z księgi
XXII. Mowa w nich była o Aleksandrii jako wciąż żywym ośrodku naukowym oraz o Sara-
peum, które swą świetnością niemal dorównuje rzymskiemu Kapitolowi. Ammian mógł tak
pisać oczywiście tylko przed zniszczeniem przybytku, a więc najpózniej w roku 390. Ważna
to wskazówka, pomocna przy ustalaniu, kiedy i w jakim porządku czasowym powstawały
księgi wielkiej Historii. List Libaniusza poucza, że autor publikował je stopniowo, najpierw
sam odczytując pewne partie przed wybranymi słuchaczami; było to w starożytności praktyką
często stosowaną, poczynając od samego zarania literatury aż po jej schyłek. W przypadku
zaś Ammiana taka prezentacja miała szczególne znaczenie: chodziło przecież o bezpośrednie
stwierdzenie, czy jego sposób traktowania dziejów Rzymu może liczyć na zrozumienie i
życzliwe przyjęcie w samej stolicy Imperium. Autor miał prawo żywić pewien niepokój, i to
co najmniej z trzech przyczyn istotnych.
Po pierwsze, jego zamiar już w samym swym założeniu zdradzał ambicję niemałą; złośliwi
i zawistni a takich właśnie w Rzymie nigdy nie brakowało! mogliby nawet rzec, że ambi-
cje to nadmierne. Oto Ammian pragnął kontynuować ni mniej ni więcej tylko dzieło najwięk-
szego historyka rzymskiego sprzed trzech stuleci, Korneliusza Tacyta! Ponieważ tamten za-
mknął swoje księgi na roku 96, kiedy to władzę obejmował Nerwa, wypadało Ammianowi
rozpocząć dokładnie od tego momentu; co też uczynił. Poprowadził następnie swoją opowieść
pracowicie i konsekwentnie aż do czasów najnowszych, znanych jemu i jego czytelnikom z
doświadczeń osobistych. Za datę końcową przyjął rok 378, kiedy cesarz Walens poniósł klę-
skę i zginął w bitwie z Wizygotami pod Adrianopolem. Akcent końcowy, trzeba to przyznać,
bardzo dramatyczny i rzeczowo usprawiedliwiony; ze względu na swe skutki bitwa istotnie
ma ogromne znaczenie w dziejach Europy. Wyznaczając więc właśnie w tym punkcie czaso-
wym kres swej narracji Ammian postąpił umiejętnie i słusznie; i jako pisarz, i jako historyk.
Podkreślmy przy tym, że wyboru dokonał świadomie, nie oderwała go od pracy, co przecież
często się zdarza, konieczność zewnętrzna, śmierć lub choroba. Wystarczy, by się o tym prze-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]