[ Pobierz całość w formacie PDF ]
W tym momencie obok Wiewiórki wyłonili się z ciemności Wilhelm Tell i Sokole
Oko. Harcerki stanęły:
- Ooo!
Przestraszyły się i zrezygnowały - odetchnąłem z ulgą.
Był to jednak okrzyk zachwytu. Z okrzykiem: Brać jeńców , druhny rzuciły się do
przodu. Zakotłowało się. W blasku ognia, wysoko nad ziemią, mignęły w dużym nieładzie
trzy pary zelówek prawie męskiego obuwia. Usłyszałem: Jasny gwint! , autorstwa Wilhelma
Tella, nieskutecznie usiłującego złapać szybujące w powietrzu, lśniące organki, które w
ferworze walki wypadły z jego dłoni. Wiewiórka i Sokole Oko nie zdążyli nawet jęknąć.
- Gotowe! - wypełzając z kłębowiska krzyknęła z zadowoleniem błękitnooka
blondyneczka w okularkach zatkniętych na perkatym nosku. I poprawiła grzywkę.
Na trawie siedzieli rozczochrani, wyraznie zawstydzeni, skrępowani chłopcy. Przed
chwilą, w bolesny sposób, odebrali pierwszą w życiu lekcję na temat: Kto rzeczywiście
rządzi i będzie rządził na tym świecie .
Chciałem już interweniować, ale Wiewiórka nie dał za wygraną. Uśmiechnął się,
błyskając bielą przednich zębów do harcerek i zapytał, jak Gregorij Gustlika na Rudym :
- Machniom?
- Co machniom? - zapytała lekceważąco perkata blondyneczka.
Wiewiórka, Wilhelm Tell i Sokole Oko uśmiechali się wesoło i trochę tajemniczo.
- Uwolnicie nas, a my zwrócimy wam wasz sztandar i uwolnimy wartowniczki -
złożył propozycję Wiewiórka.
Moja szkoła, odziedziczona po seniorach - ucieszyłem się w duchu. Juniorzy
przewidzieli rozwój wydarzeń i zabezpieczyli sobie wyjście awaryjne na wypadek kłopotów.
- Nie machniom! - perkata wydobyła z kieszeni mundurka gwizdek harcerski z lilijką
wytłoczoną na ustniku i zagwizdała przeciągle, odwracając głowę w stronę pobliskiego
obozowiska.
Po chwili w ciemnościach zamajaczyły sylwetki kilku osób zbliżających się do
ogniska. Dwie szły normalnie. Cztery sylwetki śmiesznie kicały przed tymi idącymi.
- Nasza warta jest coś warta! - usłyszałem gromki, radosny okrzyk harcerek.
Okrzyk ten okazał się jednak przedwczesny.
Zmiesznie kicające sylwetki okazały się spętanymi wartowniczkami, prowadzonymi
przez dwóch, zadowolonych z siebie i z widocznych efektów zaskoczenia, harcerzy.
- No to jak? - odezwał się triumfująco Wiewiórka, poszukując wzrokiem perkatej
blondyneczki. - Machniom?
Perkata gdzieś się zapodziała.
Zamiast grobowej ciszy, która zazwyczaj zapada w podobnych sytuacjach,
usłyszałem: Brać jeńców! .
I znów się zakotłowało.
Po chwili trawę grzało już pięciu skrępowanych druhów. Gapy i niedorajdy! -
pomyślałem. W tej smutnej dla rodzaju męskiego sytuacji pocieszało mnie jedno: sztandar
harcerek w dalszym ciągu pozostawał jednak w rękach harcerzy.
- I jak? Machniom? - spokojnie, chociaż z pozycji gleby, obstawał przy swoim
Wiewiórka. - Nie chcecie odzyskać swojego sztandaru, waszej dumy i obiektu czci? - zdziwił
się.
Harcerki uśmiechnęły się lekceważąco.
- Daliśmy wam szansę, z której nie chciałyście skorzystać - oznajmił Wiewiórka. - A
teraz rozejrzyjcie się dokoła.
Wokół nas, jak spod ziemi, pojawili się bojowo nastawieni, liczni druhowie
Wiewiórki, Wilhelma Tella, Sokolego Oka i dwóch pochwyconych ostatnio jeńców.
Tenia i jej rywalka z lewego boku mocniej przycisnęły mnie do siebie. Z ich młodych
piersi wyrwał się jęk zawodu. Z satysfakcją, powodowaną przez męską solidarność,
stwierdziłem, że straciły pewność siebie.
Druhowie uwolnili spętanych druhów i przejęli kontrolę nad sytuacją. Na środek
wyszedł brodaty komendant ich obozu, wypiął okazały brzuszek i despotycznie ogłosił:
- Drogie druhny! Od jutra w naszym obozie obieracie nam na obiad ziemniaki. Po
tygodniu solidnego wykonywania tej, bardzo ulubionej przez kobiety, czynności odzyskacie
swój sztandar. Innej możliwości nie macie...
Komendant nieoczekiwanie przerwał, bo podbiegł do niego zgrzany i przejęty harcerz:
- Druhu komendancie! Ktoś buchnął nasz sztandar!
- Jasny gwint! - zaklął druh komendant.
Nagle koło niego pojawiła się perkata blondyneczka i z niewinnym uśmiechem na
ustach i w oczach, za szkłami okularów, zapytała:
- No to jak? Machniom?
- Machniom! - krzyknął Wiewiórka, bo wiedział, o co chodzi. Druh komendant
machnął zrezygnowany ręką.
Pózniej było wspólne ognisko u harcerek, wypełnione śpiewem, pląsami, skeczami,
okrzykami, śmiechem i trzaskiem płonącego chrustu.
***
Okazało się, że płynąc wehikułem na ognisko zachowałem się jak ćma lecąca do
ognia. Tak trafiłem do harcerek zamiast do harcerzy, których ognisko jeszcze nie płonęło.
Ono czekało na przybycie gościa specjalnego, czyli na mnie. Wehikuł na jeziorze wypatrzył
Sokole Oko. Zdziwił się, że sto metrów od obozu harcerzy skręciłem nagle do obozu
harcerek. Wszystko, co pózniej nastąpiło, było skutkiem tego, że zapomniałem już o starym
harcerskim zwyczaju, który nakazuje, by ognisko zapalał gość specjalny.
Moja reputacja, na szczęście, na tym nie ucierpiała, bo wersja oficjalna powodu
przybycia Pana Samochodzika do harcerek, wymyślona od ręki przez druhnę Tenię,
komendantkę obozu, nie została zmieniona.
Nadszedł czas gawędy o Herkusie Monte.
Nabrałem powietrza w płuca:
- Czy wiecie, kim był Herkus Monte?
- Nie wiemy! - wydał okrzyk harcerski krąg.
- Od dziś, jeżeli nie zmorzy was sen po trudach dnia i z powodu póznej pory, należeć
będziecie do nielicznych wiedzących, kim był Herkus Monte, człowiek, który swymi czynami
i życiem zasłużył na poczesne miejsce wśród największych herosów w dziejach ludzkości.
Posłuchajcie! Opowiem o największym herosie w dziejach tego regionu, o kimś z ziemi
położonej kilkadziesiąt kilometrów na północ od dzisiejszego Marózka, nazywanej od
niepamiętnych czasów Natangią. Według niektórych literaturoznawców, ta historyczna postać
była pierwowzorem tytułowego bohatera powieści poetyckiej Adama Mickiewicza,
zatytułowanej Konrad Wallenrod ! W pierwszej połowie XIII wieku między ujściem Wisły
na zachodzie a dolnym Niemnem na wschodzie, wybrzeżem Bałtyku na północy a
południowymi krańcami Pojezierza Mazurskiego na południu rozciągała się kraina zwana
przez ludy ościenne Prusami. Kraina ta była podzielona na Pomezanię, Pogezanię, Barcję,
Nadrowię, Skalowię, Natangię, Warmię, Sambię i Galindię.
Herkus Monte był synem rodu książęcego Natangów, władającego państewkiem
graniczącym z wybrzeżem Bałtyku i Sambią od północy, Warmią od zachodu i południowego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]