[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nocześnie wesoło mrużąc oko.
z serem.
— My dostaliśmy tylko z masłem — poinformował mnie Żelazny.
— Babcia uczyła mnie, że w Wigilię trzeba pościć — mruknęła Po­
życzka.
— Ty jesteś ranny, to dostałeś ser — żartował Żelazny.
— Najecie się w ciągu dnia, a wieczorem będziecie grymasić —
rzuciła Różyczka.
— Panowie zostają z nami? — zwróciłem się do Norwega i Szkota.
— Tak, tylko zejdziemy do doliny, ale zaraz wracamy — odpowie­
dział Jarl. — Chyba zostanę tu na dłużej. Podoba mi się to miejsce —
uśmiechnął się do Żelaznego.
— I są tu ładne widoki — Morgan znacząco spojrzał na dziewczyny.
Różyczka odgadła, o czym mówi Szkot i uśmiechnęła się zalotnie po­
prawiając włosy.
— Gdybym był młodszy, to bym tu zapewne zapuścił korzenie. —
Morgan rzucił śmiejąc się.
— Panowie zejdą do Karpacza? — upewniałem się.
— Musimy załatwić jedną sprawę i nie wiem, czy czasem nie będzie­
my musieli pojechać dalej — uprzejmie odparł Jarl.
— Będę mógł pana prosić o pewną przysługę? — zapytałem.
— Oczywiście — odparł Norweg.
Szybko pochłonąłem swoje kanapki i pobiegłem do pokoju, z którego
wziąłem portfel. Po kwadransie Morgan i Jarl w ciepłych ubraniach zmie­
rzali do bramy. Na moment zatrzymałem Norwega i wyłuszczyłem, o co
mi chodzi. Nie chciał ode mnie wziąć pieniędzy zapewniając, że dla niego
to drobiazg. Dopiero wobec zapewnienia, że to dla mnie sprawa honoru,
przyjął banknoty. Gdy tylko zniknęli za załomem skały Czarcich Wrót,
obok mnie zjawił się Żelazny.
— Co z nimi załatwiałeś? — zapytał.
— Nic ważnego.
—Ty... — przede mną znowu stał ten młodzieńczy, zawadiacki kum­
pel — prawdziwy Żelazny.
Wyjaśniłem mu, o co prosiłem Jarla, a kolega roześmiał się.
— Oczywiście nie idziesz do lekarza — stwierdził.
— Nie.
— Uparty osioł — zrezygnowany pokręcił głową. — Chodźmy ubie­
rać choinkę.
Usiadłem przy stole, a Pożyczka podała mi herbatę i trzy kanapki
ROZDZIAŁ SZÓSTY
SALA BALOWA • UBIERANIE CHOINKI • ZAPRASZAMY
QUASIMODO NA WIECZERZĘ WIGILJNĄ • WIGILIA I PRE­
ZENTY • NOCNY MARSZ DO KARPACZA • U LEKARZA
Żelazny miał sztuczną choinkę i pudło ozdób. Uroczysta kolacja miała
odbyć się tego wieczora w sali na parterze wschodniego skrzydła, na
prawo od wejścia z dziedzińca. Wchodziło się do niej z tej samej sieni,
z której drzwi prowadziły do wieży i pokoju zajmowanego przez Żelazne­
go. Komnata miała duży kominek w rogu, obok okna wychodzącego na
dziedziniec. Nad przepaść był wysunięty niewielki balkon opierający się
na dwóch kamiennych zębach wystających ze skały. Był z niego oszała­
miający widok na Kocioł Jański. Tam, w przeciwległym rogu do kominka,
miała stanąć choinka, na prawo od wyjścia na balkon. Stałem na środku
pomieszczenia wpatrując się w mozaikę z marmurowych płytek na podło­
dze, w stare meble: wielki stół w kształcie elipsy opierający się na czte­
rech nogach stylizowanych na lwie łapy; dwanaście krzeseł — dzie­
więtnastowiecznych kopii foteli średniowiecznych, prostych i surowych
w wyglądzie, a jednocześnie dodających dostojeństwa zasiadającym w nich
osobom; kredens z ciemnego drewna inkrustowany listwami drewna orze­
chowego. Ten ostatni mebel nie był piękny, był wręcz brzydki. Ktoś go
sztucznie przyczernił i na tym tle elementy drewna orzecha włoskiego i to
w bardzo rzadkiej odmianie z południa Francji wyglądały jak przysłowio­
wy kwiatek przy kożuchu.
Kominek wyróżniał się demonicznymi pyskami zwierząt umieszczo­
nymi wokół otworu paleniska. Domyślałem się, że przy palącym się ogniu
na ścianach powstawały fantastyczne drgające wzory, ale nie potrafiłem
wyobrazić sobie, jak na coś takiego można było patrzeć każdego wieczo­
ra.
murowej posadzce.
— Ładny wzorek? — zapytał Żelazny przesuwając butem po mar­
— Ładny. Skąd wziąłeś taki drogi materiał?
— Stąd, musiałem tylko dokupić jakieś trzy metry kwadratowe, bo
tyle brakowało — odpowiadał Żelazny. — Resztę wybrałem z tej ruiny.
W tej sali tylko kominek ocalał. Jest wyrzeźbiony z jednego kawałka pia­
skowca, który sięga do posadzki piwnicy i brakuje mu pół metra do pierw­
szego piętra.
— To jest taki ogromny kawał skały? — byłem zdumiony.
— Połowy tych ścian — Żelazny pokazał na tę do sieni i tę od strony
dziedzińca — też są z tego samego fragmentu piaskowca. Nie dziwię się,
że to ocalało.
Kolega przyniósł choinkę i teraz ustawiał ją w kącie prostując druty
ukryte w sztucznych gałązkach. Do komnaty weszły Różyczka i Pożycz­
ka. Ta druga niosła ozdoby. Pomagałem dziewczynom stroić choinkę,
a Żelazny otworzył drzwi prowadzące na balkon i stanął w progu głęboko
wdychając świeże i o dziwo ciepłe powietrze.
— Żyć, nie umierać — westchnął po chwili. — Dla takich chwil [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • g4p.htw.pl
  •