[ Pobierz całość w formacie PDF ]
taki szczegół jak znak krzy\a, ale chrześcijanie nie tworzyli cmentarzysk z urnami na
szczątki spalonych zwłok. Pamiętaj, \e ksią\ę Elderyk przyjął chrześcijaństwo w
europejskim kręgu kulturowym, a nie na przykład w Etiopii.
- Masz rację - przyznałem. - Je\eli nie znamy lokalizacji grodziska, cmentarza nie
znajdziemy bez wykopalisk, to kościół, pamiątka słowności rodziny kupieckiej pozostaje
jedynym śladem.
- Tak jest - Piotr skinął głową i kazał mi skręcić do brzegu. Dotarliśmy do wygodnego
pomostu z pla\ą w pensjonacie w Wyszowatem.
Właściciel obiektu obiecał nam przypilnować kajaka i wskazał ście\kę, skrót przez łąki
do Miłek. Osadę tę w 1475 roku zało\ył Milek, sołtys z Kamionek. Ju\ w 1481 roku
powstała tu parafia. W 1529 roku otwarto w Miłkach szkołę. Sama miejscowość,
siedziba gminy, jest typową ulicówką le\ącą wzdłu\ wybrze\a niewielkiego jeziora. W
centrum stoi kościół, najstarszy zachowany na Mazurach, wybudowany pod koniec XV
wieku w stylu gotyckim.
Zwiątynia powstała na planie prostokąta. W 1656 roku kościół został spalony, wedle
legendy przez Tatarów, w rzeczywistości przez wojska polskie lub litewskie. Do dziś
zachowało się ośmioboczne prezbiterium. Po po\arze dobudowano barokową wie\ę i
prawdopodobnie chorągiewka na dachu z datą 1669 upamiętnia tamto wydarzenie.
99
Akurat skończyła się msza, więc bez trudu weszliśmy do środka. Wnętrze dzieliły
kolumny tworząc trzy nawy. Naszą uwagę przykuł barokowy, trójkondygnacyjny ołtarz.
Po jego prawej stronie widzieliśmy witra\ prezentujący niemieckich \ołnierzy w
mundurach z 1914 roku maszerujących na tle postrzelonego przez artylerię kościoła w
Milkach, a po jego lewej był święty Jerzy zabijający smoka. Organy umieszczono na
emporze pod koniec XVII wieku.
Wyszliśmy przed kościół, bo wkrótce miała rozpocząć się kolejna msza.
- Co sądzisz? - wypytywał mnie Piotr.
- Imponujące - przyznałem.
Nie miałem na myśli rozmiarów budowli, ale interesujące wyposa\enie.
- Ani śladu jakiejkolwiek inwokacji na cześć ocalenia przodka - zauwa\yłem.
- Tak - zgodził się Piotr. - W pobliskich Staświnach, zaledwie 3-4 kilometry stąd, jest
grodzisko zwane w literaturze niemieckiej Zwiętą lub Srebrną Górą.
Najprawdopodobniej było tam miejsce kultu Prusów. Osada le\ała w bardzo dobrym
miejscu, pomiędzy brzegami jeziora Wojnowo a doliną rzeczki Staświnki.
Wziąłem mapę okolicy z rąk Piotra.
- Popatrz, ze Staświn odprowadzono tego kupca w okolice Gi\ycka, gdzie czekała
reszta ekspedycji kupieckiej - pokazywałem palcem na mapie. - Mo\e to miejsce pasuje
do tej relacji, którą czytałeś? Idziemy do Staświn?
- Nie - Piotr spojrzał na zegarek. - Znane są typowo galindzkie znaleziska z grodziska
w Staświnach, więc sprawdzimy je, gdy zbadamy inne ślady. Ju\ pózno, a nie mo\emy
spóznić się do pana Franciszka.
Rzeczywiście zrobiło się pózno, więc czym prędzej wróciliśmy do kajaka i płynęliśmy
do Pieklic. Piotr wiosłował, a ja zamyśliłem się.
- Coś zwróciło twoją uwagę w kościele? - dopytywał się Piotr, gdy ju\ mijaliśmy
Marcinową Wolę.
- Nic, bo myślę, \e jeśli ta świątynia powstała w dowód wdzięczności, to z dymem w
XVII wieku poszły wszelkie pamiątki związane z tym faktem.
- Ołtarz - podpowiadał Piotr.
- Barokowy - odparłem.
- Venite et bibite omnes, qui non habetis argentum emite sine precio Piotr
przypomniał łacińską wskazówkę
- O wszyscy spragnieni, przyjdzcie do wody, kupujcie, choć nie macie pieniędzy? -
powtórzyłem po polsku. - Jaki to ma związek z ołtarzem? Jak to sobie wyobra\asz, \e
jakiś ród kupiecki nie dość, i\ funduje kościół, to po jego po\arze pilnuje, co będzie
wkomponowane w ołtarz? Dodam, \e obraz wyglądał na dziewiętnastowieczny,
pózniejszy ni\ reszta ołtarza. Wybacz, ale nie wierzę, by tak długo trwała wdzięczność
za ocalenie przodka, tym bardziej \e od 1525 roku, czyli od sekularyzacji zakonu
krzy\ackiego, był to kościół ewangelicki.
- Mo\e i masz rację - westchnął Piotr.
Wkrótce przybiliśmy do przystani w pensjonacie Horsta. Wysiedliśmy i w milczeniu
szliśmy do naszych namiotów. Potem udaliśmy się do łazienki, której u\yczyła nam
Krysia, byśmy doprowadzili się do porządku przed ucztą. Zauwa\yliśmy, \e harcerze i
papu\ki szykowali jakieś smakołyki. Krysia wyjęła twaróg z lodówki, by nie był tak
zimny. Okazało się, \e z Piotrem w wielkiej tajemnicy przygotowała wileński chleb
\ytni według starych receptur, które podał jej mój przyjaciel.
100
O umówionej porze zebraliśmy się w naszym obozie. Ka\dy skrzętnie skrywał swe
smakołyki przed pozostałymi. Razem poszliśmy do domu pana Franciszka. Widziałem,
\e zza firanki obserwowali nas Horst i Krysia.
Sąsiad Horsta przywitał nas przy bramie swej zagrody. Zaprowadził do ogrodu, pod
jabłonie, gdzie na kozłach do cięcia drewna rozło\ył deski, przykrył je lnianymi
obrusami.
Obsiedliśmy ten długi stół. Przed harcerzami stały kubki i dzbanki z kompotem.
Dorosłym pan Franciszek polał swojej wiśniówki.
- Mo\e pan Paweł, który mnie uczynił najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, powie
toast - zaproponował pan Franciszek wstając.
- Na prawdziwy toast przyjdzie czas po kolacji - odpowiedziałem kłaniając się
gospodarzowi. - Teraz powiem tylko: na zdrowie!
Po ogródku poniosły się oklaski. Z Piotrem mieliśmy dania, które uznano za przekąski.
Razem z Romkiem, w kuchni, podzieliliśmy twaróg do misek i pokroiliśmy chleb.
Podaliśmy to wszystko w ciągu kwadransa i jeszcze szybciej chleb i glomzda zniknęły.
Pan Franciszek wzruszył się jedząc chleb. Płacząc pocałował bochen, który
zostawiliśmy mu z Piotrem.
- Takiego chleba nikt ju\ teraz nie robi - powiedział gospodarz.
- Nie wiedziałam, \e pan Paweł potrafi robić taki twaróg - pochwaliła mnie Ara.
- Tak, to prawdziwy nektar - przyznał pan Franciszek.
Następne w kolejce były papu\ki , które z dumą polewały nam do głębokich talerzy
ciemny jak nale\y, smakowity, świe\y litewski chłodnik.
- Chyba chcecie, \ebym przy niedzieli popłakał się - rzekł pan Franciszek zajadając
potrawę.
Siedział u szczytu stołu, jadł cicho siorbiąc i spoglądając na bochen chleba.
Harcerze dogadali się z Romkiem, który zdradził im, \e tata przygotował gulasz.
Młodzi ludzie przygotowali więc kopytka i zestaw kilku sałatek. Danie z kuchni pana
Franciszka było gęste, pachnące, a mięso samo rozpływało się w ustach. Kopytka
harcerzy było nieco kleiste, a sałatki ciut za słone, ale nikt nie skar\ył się.
Na koniec Romek podał szarlotkę. Pan Franciszek czekał na ten mój toast. Widząc jego
wzrok wstałem.
- Panie Franciszku, nim wypijemy za tę ziemię, która jak dobra, kochana matka potrafi
przygarnąć ka\dego, niech pan nam opowie swoją historię - poprosiłem.
101
ROZDZIAA TRZYNASTY
JAK DZIADEK PANA FRANCISZKA WALCZYA NA MAZURACH * CHLEB
POJEDNANIA * PRZYJAZD MARPEZJI * ZARCZYNY KRYSI I ROMKA * EFEKTY
PORANNEJ KPIELI
Pan Franciszek popatrzył na mnie bykiem. Zerknął na chleb, na zaciekawione twarze
obecnych. Wyprostował się, rozpiął czarną kamizelkę, nalał do szklanki wina, wypił
duszkiem i cię\ko oparł się o stół.
- Po prawdzie to było tak... - pan Franciszek zaczął opowieść. - Jak wojna wybuchła, to
mi dziadka Ruskie wzięli do wojska.
- Myślałam, \e w 1939 roku Wileńszczyzna była na terenie Polski zauwa\yła
Kakadu.
- Bo ja o pierwszej wojnie mówię, co się cysarze i car pokłócili, a tego księcia czy
innego szwagra austriackiego zabili. To wtedy ojciec mój był w ruskiej armii. Na
szczęście nie posłali go tam, gdzie ruski generał Samsonow bitwę przegrał. Stryjeczny
dziadek, co z dziadkiem słu\ył, tyle \e w kawalerii, bo dziadek w piechocie, opowiadał,
\e weszli w Prusy jak rozgrzany nó\ w masło. Stryjo mówił, \e nawet tę twierdzę w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]