[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ARMATOREM " NAPRAWIAM KAJAK " ZAPROSZENIE DO RAJU
GALINDA " GDZIE SZUKA OSADY GOTÓW? " PRZYBYCIE
ILONY " ODWIEDZAMY BURSZTYNOW KOMNAT " DOKD
PAYNIE IZEGPSUS?
Galindowie wiosłowali, a Izegpsus wybijał rytm na bębnie.
- Co robimy? - zapytał Piotr.
- Kryjemy się - odpowiedziałem.
Wpierw w trzcinach ukryliśmy Marpezję . Potem w jeden wielki kłębek zwinęliśmy
namioty i rzuciliśmy je w krzaki. Z trwogą patrzyliśmy, czy Galindowie będą płynęli w
naszym kierunku. Może dziwić was ten strach, ale naprawdę nie chcieliśmy zdradzać naszych
pozycji i szukaliśmy spokoju. Dodatkowa konfrontacja na brzegu dałaby Arkowi dobry
pretekst do kolejnych głupich dowcipów.
Na szczęście Galindowie popłynęli dalej, na południe.
- Płyną na głazowisko - wyjaśniłem Piotrowi, bo dobrze zapamiętałem mapę okolicy.
-Zapewne wódz zafundował Galindom kolejny dziwny obrzęd.
- Może wykorzystamy okazję? - Piotr uśmiechnął się złośliwie.
Bez słowa zgodziłem się. Zaczęliśmy się skradać w kierunku głazowiska. Galindowie
przybili do brzegu i z pochodniami w dłoniach rozeszli się pomiędzy ogromne kamienie,
pamiÄ…tki z epoki lodowcowej.
Z obozu wzięliśmy butelkę z resztką spirytusu do naszej maszynki, garść tytoniu do
fajki Piotra i zapałki. Gdy Galindowie oglądali głazy bliżej brzegu, my poszukaliśmy w głębi
lądu takiego, który miał płaski wierzch i około dwóch metrów długości.
Piotr rozlał na jego powierzchni spirytus w niepozornie wyglądający wzór. Na brzegu
nasypaliśmy tytoń i podpaliliśmy go. Dymił się dając słabe światełko z żaru. Osłoniliśmy go
dłońmi i rozdmuchaliśmy, by ogień nie zgasł. Potem odbiegliśmy kilkanaście metrów.
Złożyliśmy dłonie w tuby.
- El-de-ryk! - krzyczeliśmy.
- Co jest?! Kto to krzyczy?! - dziwili siÄ™ Galindowie.
- El-de-ryk! - powtórzyliśmy zawołanie.
Tak jak przypuszczaliśmy, w stronę wybranego przez nas kamienia ruszył Arek
zwabiony blaskiem tlÄ…cego siÄ™ tytoniu.
- Ciekawe - rzekł pochylając się nad kamieniem.
Zerknął na tytoń i postanowił jednym dmuchnięciem zgasić ogień. Na to liczyliśmy.
Gdy tylko iskry znalazły się nad rozlanym spirytusem, błysnęło niebieskimi płomieniami.
Arek odskoczył, a wokół niego zebrali się inni Galindowie.
- Elderyk - Ilona przeczytała napis. - Rany, tu są duchy...
Panie zaczęły popiskiwać. Izegpsus pochylił się nad płomieniami napisu.
- To spirytus - oznajmił. - Ktoś wam zrobił dowcip.
- Wódy nie wyczułeś? - Adam dziwił się Arkowi.
- To nie wóda, tylko spirytus do maszynki turystycznej - tłumaczył wódz.
- Te mózgowce jeszcze tu są! - zawołał Arek, wzywając pozostałych do szukania
nas.
- Stop! - krzyknął Izegpsus. - Skąd wiecie, że to oni? Jeżeli tu byli, to już dawno
uciekli i szukaj wiatru w polu.
- Wracajmy na kwatery - przyznała Ilona.
Galindowie szybko stracili ochotÄ™ na nocne polowanie.
- To nie mózgowce - słyszeliśmy, jak Adam tłumaczył Arkowi. - Skąd mieliby
wiedzieć, że to my. Słyszałeś, że podejrzewali harcerzy i te babki, i to na nich się zemścili, a
potem przycupnęli jak zające na miedzy...
Popatrzyliśmy z Piotrem na siebie w pełni zadowoleni. Wróciliśmy do resztek obozu,
z daleka obserwując grupę Galindów wypływających z jeziora.
Poranna mgła wdzierała się jak duch do namiotu, gdy zadzwonił mój budzik w
zegarku. Chłód natychmiast zbudził mnie i orzezwił. Wyjrzałem, czy Piotr także już wstał.
Właśnie wystawił nos na zewnątrz, założył okulary i widać było, że przeszły go dreszcze.
- Brr... ale zimnica - stwierdził. - Ciekawe, jaka będzie pogoda?
- Jak mgła pójdzie w górę, to spodziewaj się zachmurzenia, jeśli wkrótce wszystko
osiądzie na trawie i zrobi się rosa, będzie słonecznie.
- Wybieram to drugie - Piotr przeciągnął się i ziewnął. - Musimy zrobić dzień
odpoczynku na odespanie wszystkich niespokojnych nocy.
- Zgadzam siÄ™.
W pośpiechu pakowaliśmy sprzęt. Widząc, że także nasz gospodarz wstaje o tak
wczesnej porze, poszliśmy się z nim pożegnać. Dał nam butelkę wina domowej roboty,
świeże pomidory, kilkanaście jajek i masło.
- Wino to na wieczorek - przestrzegał nas pan Stanisław. - Na wodzie pić nie wolno!
- Tak jest! - zgodnie krzyknęliśmy.
Pożegnaliśmy pana Stanisława. Zepchnęliśmy Marpezję na wodę i wkrótce
płynęliśmy przez Uktę. Najpierw prześlizgnęliśmy się pod mostem drogowym, potem pod
ruiną wiaduktu kolejowego, który nawet w takim stanie wyglądał imponująco.
Powoli zbliżaliśmy się do stanicy wodnej w Ukcie. Już wypływając zza zakrętu
widzieliśmy równy rząd przymocowanych do pomostu kajaków harcerzy i papużek . Na
deskach, patrząc smutno w nurt rzeki, siedział jeden harcerz. Na nasz widok zerwał się na
równe nogi i pobiegł pod górkę do stanicy. Piętrowe domki ze spadzistymi dachami i
parterowe bungalowy stały na szczycie nadbrzeżnego zbocza. Rozciągał się z nich wspaniały
widok nie tylko na KrutyniÄ™, ale i na pola za niÄ….
- Cała naprzód! - krzyknąłem.
Lekko pochyleni mocno wbijaliśmy pióra wioseł w wodę. Gdy przepływaliśmy pod
stanicą, nad nami zebrała się już grupa ludzi. Nim zniknęliśmy za zakrętem, pierwsi
członkowie grupy pościgowej zbiegali już nad wodę z wiosłami.
- Czego oni od nas chcą? - dziwił się Piotr.
- Nieważne. Uciekajmy, bo potem się od nich nie odczepimy - popędzałem
przyjaciela.
Do następnej stanicy w Nowym Moście mieliśmy sześć kilometrów. Byłem wściekły,
ale zdesperowany. Pędziliśmy Marpezją , która choć szybka, była dłuższa niż zwykły kajak,
przez to mniej zwrotna na niekiedy ostrych zakrętach. Dlatego trzymając się głównego nurtu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]