[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Hing! Storm ukląkł i zmusił się do przybrania łagodnego, cierpliwego tonu, gdy
przemówił do zwierzęcia. Mistrz Zwierząt może kontrolować i kierować swymi towarzyszami
tylko wtedy, gdy w pełni kontroluje siebie. Zapomniał o tej pierwszej zasadzie i, kiedy to
sobie uświadomił, przeraził się prawie tak samo, jak wtedy, kiedy ujrzał potworną broń
Xików. Tym bardziej, że była to całkowicie jego wina, po raz pierwszy od czasu, kiedy
wstąpił do służby, popełnił błąd.
Opanował się z wysiłkiem i zwalczył lęk przed tym, że nie otworzy tajemniczego
zamka. Teraz liczyła się Hing. Hing i jej ciekawość, jej pazury, zadania w których była
ćwiczona. Storm skoncentrował się i całą swą moc skupił na tym jednym obrazie.
Hing przysiadła na chwilę na tylnych łapach, potem opadła z powrotem na cztery i
wspięła się na drzwi, aż do zasuwy, o kilka centymetrów od twarzy Storma. Zatrzymała się i
zagruchała pytająco.
Tym razem Ziemianin nie mógł nią pokierować. Kiedy niszczyli delikatne urządzenia
wroga, Storm dysponował wcześniej modelami, na których mógł przećwiczyć wszystko i
potem przekazywać zwierzęciu dokładnie, co ma robić. Teraz nie znał nawet typu zamka.
Mógł polegać tylko na naturalnej ciekawości Hing i próbować nakłonić ją do samodzielnego
rozwiązania problemu. Meerkaty nie dorównywały inteligencją Surrze czy Baku, szansę na
powodzenie tego planu były więc niezbyt duże.
W napięcie woli Storm włożył całą swą moc, nie zdając sobie sprawy, że jego twarz
wyraża przeogromny wysiłek. Jego dwaj towarzysze nie wiedzieli ani dlaczego, ani jak toczy
te zmagania, ale zastygli w milczeniu pod wrażeniem jego walki.
Hing opierała się tylnymi łapami o zasuwę, a przednimi uderzała w metalowe koło.
Pisnęła ze złością, nie wiadomo czy pod adresem upartego zamka, czy w odpowiedzi na
bezgłośny rozkaz. Ale nie wycofała się. Spróbowała chwycić koło zębami, prychnęła
gniewnie i znów użyła pazurów. Czy odkryła sposób otwarcia, czy był to tylko szczęśliwy
traf, dość, że nagle błysnęło światełko, a Hing zaskrzeczała i odskoczyła od zasuwy, w
momencie, gdy ta opadła. Krata otworzyła się na zewnątrz pociągając za sobą wczepionego w
nią Storma. Wyczerpany napięciem, nie miał siły się podnieść i był tylko na wpół świadomy
tego, że Gorgol odciąga go na bok, robiąc drogę tłoczącym się koniom. Leżał na wznak,
wsparty na ramieniu Norbisa, gapiąc się półprzytomnie w przestrzeń, w której kłębiły się
smużki mgły.
- Co to za miejsce& - głos Logana był przytłumiony i nieco przerażony.
Powietrze było czyste i wypełnione woniami: korzennymi, kwiatowymi,
przyciągającymi, jak gdyby ktoś zgromadził tu wszystkie pachnące rośliny z tuzina światów.
Jak wkrótce odkryli - tak właśnie się stało. Storm z pomocą Gorgola stanął na nogach.
Zobaczył, że Surra siedzi przed puchatą kulą pokrytą kielichami purpurowych kwiatów i z
półprzymkniętymi oczami wdycha z rozkoszą ich delikatny, lecz kuszący zapadł. Konie zaś
pocwałowały w kierunku spłachetka zielonej trawy, która z pewnością pochodziła z Ziemi.
Uwolnił się z uchwytu towarzysza i chwiejnym krokiem podszedł. do sosny.
Pieszczotliwie dotknął kory, zapach igieł i żywicy był piękniejszy niż wszystkie egzotyczne
wonie roztaczane przez rosnące wokół rośliny. To była naprawdę sosna. Stanowiła
wierzchołek trójkąta obsadzonego ziemską roślinnością. Oparty o drzewo Storm rozejrzał się
ciesząc oczy pięknem rozkwitłych róż, kiści bzu i innych roślin znanych, nie znanych,
wszystkich w pełni kwitnienia, wszystkich intensywnie pachnących.
- Co to jest? - Logan stanął obok Storma. Odwrócił poranioną twarz ku kępom
kwiatów, jakby czując ich leczniczy wpływ.
- Z Ziemi - Storm rozłożył szeroko ramiona. - Wszystkie są z mojego świata! Ale jak
się tu dostały?
- A to co takiego? One na pewno nie są z Ziemi. - Logan obrócił Storma i wskazał
inny ogródek leżący za chodnikiem z nie znanego materiału. Miał rację. Dziwaczne, dla
ziemskich oczu, krzaki z niebieskawymi, poskręcanymi liśćmi i pasiastymi kwiatami -jeśli te
talerze były kwiatami - nie pochodziły ani z Ziemi, ani z żadnej innej znanej Stormowi
planety.
Gorgol przeciął łączkę, na której pasły się konie. Jego palce wyrażały zdumienie:
- Dużo pachnących rzeczy& wszystkie różne& Storm obrócił się jeszcze trochę, cały
czas jedną ręką wspierając się o pień sosny nie tylko z powodu zmęczenia, ale i dlatego, że
cud, jakim było pojawienie się tu tego drzewa, czynił całą resztę jakimś rozkosznym snem. Z
 ziemskim ogrodem sąsiadowały jeszcze dwa ogródki czy działki różniące się zupełnie
roślinnością, która je wypełniała. Miała ona tylko dwie wspólne cechy: żadna z roślin nie była
brzydka i wszystkie przyjemnie pachniały.
Logan zamrugał i potarł czoło zabandażowaną ręką.
- To coś jak& - obrócił się powoli dokoła. Błyszczące punkty, o których Storm
myślał, że są częścią krzaka o kremowych gałązkach, frunęły w górę trzepocąc skrzydełkami i
pomknęły ku innym roślinom. Ptaki? Owady? Obie możliwości były prawdopodobne.
- Na niektórych światach mają takie miejsca - Logan ciągnął swoje wyjaśnienia -
gdzie trzymają dzikie zwierzęta. Nazywają to zoo. Zdaje mi się, że w tym miejscu chcieli
zebrać okazy roślin z różnych planet. Jeden, dwa, trzy, cztery - policzył oddzielne działki
wokół nich. - Każda jest zupełnie inna.
Storm zgodził się z chłopcem. Gorgol wyciągnął rękę i z wahaniem dotknął jednej z
kremowych łodyżek, na których przed chwilą siedziały latające kwiaty. Cofnął dłoń i
powąchał ją z przyjemnością równą tej, z jaką Surra rozkoszowała się zapachem purpurowych
kielichów.
Surra? Storm rozejrzał się za kotem. Znikła, przepadła gdzieś w tej pachnącej dziczy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • g4p.htw.pl
  •