[ Pobierz całość w formacie PDF ]
to wy nastawiłyście wrogo przeciw niemu połączone siły Estcarpu, Mądra Kobieto?
- Wtajemniczony? Kto go tam wie? W dawnych czasach ci, co należeli do jego
rodzaju, rozdarli kraj.
- W tych dniach wszakże pomaga zaleczyć dawne rany! - zaprotestowała Dahaun. -
Dość, Mądra Kobieto! Utrzymujesz, że przybyłaś tu po to, by nam pomóc, dotychczas nie
uczyniłaś jednak nic poza podważaniem tego, co zrobiono. Być może, iż Escore i Estcarp
rozwijały się tak daleko od siebie, aby w tych dniach zostać sojusznikami.
Dahaun mówiła bardzo chłodnym tonem, ciągnąc Kelsie za sobą. I tak obie minęły
czarownicę, po czym skierowały się w dół ku Dolinie.
6
Kelsie spoczywała na wąskiej macie. Odrzuciła na bok przykrycie z piór. Z wolna,
wbrew własnej woli, umieściła jedną rękę poniżej tego końca maty, który służył za poduszkę.
Tak, to działo się jeszcze tam. Woreczek, w którym spoczywał klejnot czarownicy,
próbowała wręczyć Dahaun i... w tym momencie przypomniała sobie, co wydarzyło się
potem z owym odłamkiem kryształu, który nie spadł z nieba.
Poruszył się - niby powolny żółw morski czy też jakieś inne stworzenie z krwi i
kości... woreczek wraz ze swoją zawartością poruszył się... ani dzięki jej oddziaływaniu, ani,
była tego pewna, dzięki działaniu Dahaun. Znieruchomiał ponownie pod wpływem mocnego
dotyku jej ręki. Stało się jasne wszem wobec, iż klejnot zamierzał z nią pozostać. Jednak czy
ktoś byłby w stanie okazać świadome uczucie kawałkowi kryształu, nie znając ostatecznego
wyniku jego oddziaływania?
Kelsie potarła zbolałą głowę. Ból po uderzeniu, który znosiła w cierpieniu od chwili,
kiedy wpadła do bramy, znikł co najmniej dwa dni temu. Ten nowy pojawił się wtedy, gdy
przygarnęła kryształ. Czuła, jakby wewnątrz jej głowy coś się poruszało, obijało o ścianki i
pęczniejąc zajmowało coraz to więcej i więcej miejsca.
Naprawdę nie wiedząc, czemu tak postępuje, Kelsie uniosła rękę i wyciągniętym
palcem wskazującym nakreśliła w ciemności znak, jakby malowała na rozpiętym płótnie. I...
Kamień rozbłysł życiem - promieniując krótką chwilę przez materiał niebieską
jasnością. Jak i dlaczego? - w ogromnym zbiorze pytań, na które chciała Kelsie od-
powiedzieć, te zdawały się teraz więcej znaczyć niż gdzie?" Tyle że od tych, z którymi już
rozmawiała, otrzymywała albo całkowicie sprzeczne informacje, albo, jak podejrzewała,
nieszczere, wykrętne odpowiedzi.
- Kim jestem...? Ależ nazywam się Kelsie McBlair! - wyszeptała głośno. Jeszcze raz
myśl jej powędrowała mocno ubitą ścieżką. Sięgnęła do tego momentu, w którym udaremniła
strzał McAdamsowi. Uderzył ją, a ona, padłszy jak długa, ocknęła się pośród kamiennego
kręgu w towarzystwie dzikiej kotki. Czy kotka czuje się tu tak obco jak ona? A może
Szybkostopa, z oczekującą już na nią rodziną, dostosowała się do nowego miejsca bez tych
drażniących pytań, które przysporzyły jej tylu bezsennych nocnych godzin.
Bramy... Tu i ówdzie, w tej zaczarowanej krainie, stały monumentalne budowle, które
otwierały się albo zamykały i przez które, czy to dzięki przeznaczeniu, czy też przypadkowi,
przedostawali się podobni jej rozbitkowie. Tregarth dał jej do zrozumienia, iż powroty się nie
zdarzają. Powtórnie zmusiła się do położenia i zmrużywszy oczy próbowała siłą swej woli
znalezć się znowu w bezpiecznej i dobrze znanej przeszłości.
Było to jednak zbyt trudne. Czemu...? Kelsie siadła sztywno i znów zadrżała.
Gdzież się znajdowała podczas tych przerazliwych chwil poza czasem? Nie na
szkockim pogórzu. Nie! Otaczała ją komnata wypełniona licznymi siedziskami, u której
szczytu, naprzeciwko niej, stały na podwyższeniu cztery krzesła z wysokimi oparciami,
wyglądem przypominające tron. Nie wszystkie siedziska w tej sali były zajęte... a trony -
tylko dwa. Coś się w pobliżu niej poruszyło, pojawiło się uczucie oczekiwania i potrzeba
działania...
Kelsie przetarła oczy rękami, jak gdyby mogła sięgnąć w głąb czaszki i wymazać z
niej tym sposobem całą tę scenę, a także pozostałe po niej uczucie, zdawało się jej bowiem,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]