[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Europa; pismo to nie ukazało się nigdy. Zapowiadało się dobrze, naczelnym był Jerzy
Andrzejewski i Jerzy był wtedy w świetnej formie. Innymi kolegami redakcyjnymi byli: Julek
%7łuławski, Zygmunt Mycielski, Janusz Minkiewicz, Henryk Krzeczkowski; a ja tam byłem
facetem od filmu. Zrobiliśmy pierwszy numer; numer był chyba dobry; ale w KC wyjaśniono
nam, że partia nie widzi potrzeby wydawania na obecnym etapie pisma tego rodzaju jak
Europa.
Pamiętam, jak siedzieliśmy wszyscy pijąc kawę; nastrój był kiepski, wreszcie
niezawodny kolega Krzeczowski wstał nagle i powiedział:
- Panowie, nie dajmy się zwariować.
To zdanie wypowiedziane przez Henryka stało się hasłem mego życia i chyba już nim
pozostanie. Pod koniec roku pięćdziesiątego siódmego wszystkie kanalie znów podniosły
głowę; znów zaczęto pisać o socrealizmie; rozegnano więc studentów domagających się
następnych numerów Po prostu; słowa Gomułki o racji stanu użyte zostały przez cenzorów, i
tak skończyła się moja kariera pracownika pisma Europa. I tak skończył się ten rok euforii.
Zbiegło się to z rocznicą Wielkiej Rewolucji Pazdziernikowej. Pamiętam, jak Janek
Rojewski powiedział: No cóż, czterdzieści lat minęło jak z knuta trzasnął.
Ja sam dorabiałem jeszcze trochę w filmie; moje wspomnienia dotyczące pracy w
filmie nie są najlepsze. Zaczęło się to w roku pięćdziesiątym czwartym; pojechałem wtedy do
Aodzi, gdzie Studenci Wyższej Szkoły Filmowej robili film pod tytułem Koniec nocy; a ja
byłem tam za jednego ze scenarzystów; a było nas wielu. Poznałem wtedy człowieka-szatana:
potrafił on lewym profilem twarzy zagrać faceta przygadującego dziewczynę - dziewczyną
był prawy profil jego twarzy. Potrafił - jak powiadają - zagrać ni mniej ni więcej, ale po
prostu klamkę. W filmie Koniec nocy grał małą epizodyczną rolę; nie będąc sam aktorem, ale
tylko studentem wydziału reżyserii - kładł jak chciał wszystkich studentów Szkoły Aktorskiej,
którzy grali w tym filmie. Nie grał: po prostu był. Kiedy wchodził w kadr , wiedziało się, iż
coś się zaczyna. Był to chłopiec szczupły i nerwowy; kiedyś w czasie rozmowy ze mną
chwycił ze stołu butelkę i rzucił ją we mnie. Na moje pytanie - dlaczego to zrobił? -
odpowiedział mi, że po prostu chciał zbadać mój refleks. Do dziś nie wiem, po co mu było to
potrzebne. On sam nie udzielił mi na ten temat żadnych wyjaśnień, gdyż w międzyczasie
zapuścił sępie spojrzenie swoich zrenic, jak to genialnie formułuje %7łeromski, w duszę
nowej ofiary. Spotkałem go po latach, było to w Monachium. Zagrał mi wtedy dla zabawy
chińskiego detektywa, który ma nakryć inflagranti jakąś parę, wchodzi na drzewo i
obserwując przez lornetkę tak zwany huragan zmysłów, ulega pokusie, za którą Bóg tak
dotkliwie skarcił Onana; spada z drzewa i łamie nogę. Chińskim detektywem był Roman
Polański.
Pierwszy jego film nie wydawał mi się odkrywczy; ja sam wciąż jeszcze wierzyłem,
że tylko tragizm może przekazać doświadczenie; Polański zaczął od czegoś, co wtedy
wydawało mi się groteską, a co dzisiaj nazwę znów z maniackim uporem: prawdziwym
zmyślaniem. Ci dwaj ludzie idący z szafą przez miasto; przychodzący znikąd i odchodzący do
nikąd nie wydawali mi się wtedy postaciami prawdziwymi. Dziś wiem, że każdy człowiek
taszczy przez jakieś miasto swoją szafę, o której wartości wie tylko on jeden. Na pierwszy
długi metraż Polańskiego Nóż w wodzie poszedłem z jak największymi uprzedzeniami;
jednak gdyby mnie spytano, który z polskich filmów uważam za najwybitniejszy,
powiedziałbym, że właśnie ten. Po raz pierwszy uwierzyłem wtedy, że Polacy mają również
aktorów filmowych.
Szkoła, z której wyszedł Polański, była najzabawniejszą uczelnią w Polsce; ci wszyscy
chłopcy mieli własny styl, mieli dobre myślenie, mieli dobry gust i byli oczytani. Kiedy myślę
o ich niemieckich czy francuskich rówieśnikach, chce mi się śmiać. Nie bardzo wiem, co
oznacza pojęcie nowa fala ; ale kiedy myślę o tych wszystkich chłopcach w welwetowych
spodniach i o zmęczonych twarzach - o tych wszystkich których poznałem wtedy w Aodzi -
ogarnia mnie gniew, iż takie miernoty jak Goddard mogą kręcić swoje filmy o problemach
erotycznych, które dawno każdy szesnastoletni onanista ma dawno poza sobą. A tamci
wszyscy nie nakręcili ani jednego wybitnego filmu.
Z osłupieniem obejrzałem film Wajdy Popiół i diament. Czegóż tam nie ma:
sowieckie czołgi, byli żołnierze wojny hiszpańskiej; Zyskindówna śpiewa Rozszumiały się
wierzby płaczące , tańczą poloneza, wznoszą gramofony; Cybulski bawi się bez z przerwy
pistoletem i zabija swą ofiarę, która pada w tym momencie, kiedy w niebo wzbijają się ręce
na cześć zwycięstwa, dobrzy komuniści, zli komuniści, przesłuchanie na UB i jeszcze do
cholery kaplic z trupami, przydrożnych krzyży i upiornych dywersantów. Wajda nie
zrozumiał, że jak każda wybitna książka, Popiół i diament jest książką, jakich było już wiele.
Problem Cybulskiego jest problemem prawdziwym, ale jest to problem Jesse Jamesa: strzelać
czy nie strzelać. Przypuszczam, że gdyby ten film robił Polański, to byłoby tam po prostu
łóżko z Cybulskim i dziewczyną; i świętując, pijane miasto poza oknem, i wtedy byłby to
prawdziwy Popiół i diament. Znam tylko jeden równie gÅ‚upi film: jest nim Ósmy dzieÅ„. Ale
Cybulski z PopioÅ‚u i Cybulski z Ósmego dnia to zupeÅ‚nie dwaj inni aktorzy; oglÄ…dajÄ…c Popiół
i patrząc na Cybulskiego igrającego z bronią palną, nie wierzyłem ani przez chwilę, że ten
czÅ‚owiek zabijaÅ‚ innych ludzi, i że musi jeszcze raz zabić, ale patrzeć na Cyba w Ósmym dniu
wierzyłem mu jak najbardziej, że to dobry i mądry chłopak, który umie naprawdę kochać i
zna wartość tej sprawy; Cyb uratowaÅ‚ ten film, tak wiÄ™c, kiedy oglÄ…daÅ‚em po raz drugi Ósmy
dzień, patrzyłem przede wszystkim na Cyba. I nie wchodziły tu w grę moje prywatne sprawy.
Najzabawniejszym człowiekiem w polskim filmie był Henio Szlachet; postać już dziś
legendarna. To Henio pierwszy zaczął do mnie mówić Hlaskower ; do aktora Kęstowicza
zwracał się per kochany panie Kęstower . Kiedy wezwał mnie telefonicznie do Wrocławia,
abym przyjechał popracować jeszcze nad Następnym dniu do raju, powiedział mi:
Hłaskower, ja panu mówię: to nie jest film, to jest wówczas. Po czym następnego dnia,
zbudził mnie słowami:
To nie jest wówczas to jest film . Kiedyś w czasie dokumentacji plenerów
obserwując zachód słońca wskazał na jezioro leżące w dolinie i powiedział do mnie: Pan mu
spojrzy - samowity jezior ; i w ten sposób chciał oddać w słowie żywym piękno pejzażu.
Sprawą zapewniającą mu nieśmiertelność była sprawa armaty: Szlachet, będąc kierownikiem
zdjęć w jakiś filmie o sołdatach; kupił wybrakowaną armatę-rekwizyt od Wojska Polskiego;
po czym rachunki pokręciły mu się w taki specyficzny sposób, że nie umiał się wyliczyć z
kupna armaty; rachunkiem obciążono jego i w ten sposób Henryk Szlachet stał się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]