[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- To aklimatyzacja - wyjaśnił Rohde podczas piętnastominutowego odpoczynku w
połowie drogi. - Seńor Willis spędził w osadzie sporo czasu. Zejście na dół nic
dla niego nie znaczy. Dla nas wspinaczka jest czymś całkowicie nowym.
- To prawda - powiedział Willis. - Zejście do mostu odczułem jak zejście do
poziomu morza, choć most musi znajdować się na wysokości jakichś czterech
tysięcy metrów.
- A na jakiej wysokości leży osada? - zapytał Forester.
- Przypuszczam, że wyżej - odrzekł Willis. - A kopalnia mniej więcej osiemset
metrów wyżej.
Forester spojrzał na szczyty.
- A przełęcz sześć tysięcy trzysta. Jak na mój gust, zbyt blisko nieba, Miguelu.
Usta Rohdego wykrzywiły się.
- To nie jest niebo - to zimne piekło.
Kiedy przybyli do osady, Forester nie ukrywał, że czuje się zle.
- Jutro będzie lepiej - pocieszył go Rohde.
- Lecz jutro ruszamy wyżej - stwierdził Forester smętnie.
- Jeden dzień na każdej wysokości to za mało, by się zaaklimatyzować -przyznał
Rohde. - Ale tylko na tyle możemy sobie pozwolić.
Willis rozejrzał się po osadzie.
- Do cholery, gdzie jest Peabody? Pójdę go poszukać. Gdy odszedł, Rohde
powiedział:
- Sądzę, że powinniśmy starannie przeczesać wszystkie chaty. Może być w nich
wiele rzeczy użytecznych dla O'Hary.
- Na pewno jest nafta - rzekł Forester. - Może urządzenie Armstronga potrafi
miotać bomby zapalające? Byłby to jedyny sposób dobrania się do mostu i
puszczenia go z dymem.
Rozpoczęli przeszukiwanie chat. Większość z nich była pusta i od dawna nie
używana, jednak trzy przystosowane do zamieszkania zawierały sporo różnego
sprzętu. W jednej z chat spotkali Willisa potrząsającego nieprzytomnym,
rozciągniętym na pryczy Peabodym.
- Pięć strzał - powiedział Willis z goryczą. - To wszystko, co zrobił ten
skurwysyn. Pięć strzał, zanim schlał się w trupa.
- Skąd bierze gorzałkę? - zapytał Forester.
94
- W jednej z chat jest tego cała skrzynka.
- Schowaj to w jakimś zamkniętym miejscu, jeśli możesz - powiedział Forester - a
jeśli nie, wylej. Powinienem był cię uprzedzić, ale zapomniałem. Na niewiele się
nam teraz przyda, spił się do nieprzytomności.
Rohde, który myszkował po chacie, mruknął nagle, zdejmując z półki niewielki
skórzany woreczek.
- Doskonale.
Forester popatrzył z zainteresowaniem na bladozielone liście, które Rohde
wytrząsnął na dłoń.
- Co to?
- Liście koki - odparł Rohde. - Pomogą nam, kiedy będziemy forsować góry.
- Koka? - powtórzył Forester bezmyślnie.
- Przekleństwo Andów - wyjaśnił Rohde. - Właśnie z tego robi się kokainę. Stała
się, obok aguardiente, przyczyną degeneracji indios. Po dojściu do władzy seńor
Aguillar zamierza ograniczyć uprawę koki. Próba całkowitego jej wyeliminowania
byłaby przesadą.
- W jaki sposób nam to pomoże? - zapytał Forester.
- Rozejrzyj się za podobnym woreczkiem zawierającym biały proszek -powiedział
Rohde. Kiedy szperali na półkach, kontynuował swój wywód. -Za wielkich dni Inków
koki mogli używać tylko arystokraci. Potem zezwolono używać jej gońcom
królewskim, ponieważ zwiększała szybkość ich biegu i wytrzymałość. Teraz wszyscy
indios żują kokę, jest tańsza niż jedzenie.
- Ale nie zastępuje jedzenia, prawda?
- Znieczula błonę śluzową żołądka - wyjaśnił Rohde. - Człowiek głodujący zrobi
wszystko, aby odpędzić bolesny głód. Jest również narkotykiem, przynoszącym
spokój i pogodę, oczywiście za pewną cenę.
- Czy tego szukałeś? - zapytał Forester. Otworzył znaleziony mały woreczek i
wysypał nieco proszku. - Co to jest?
- Wapno - odparł Rohde. - Kokaina jest alkaloidem i potrzebuje bazy, aby się
wytrącić. Póki czekamy na seńora Willisa, który powie nam, co robić, przygotuję
to dla nas.
Wysypał liście koki na talerzyk i począł je ucierać, wykorzystując wypukłą część
łyżeczki jako tłuczek. Liście były łamliwe i suche i łatwo się kruszyły. Zmełł
je na proszek, dodał wapna i ucierał dalej, aż dwie substancje zmieszały się
dokładnie. Potem przesypał mieszaninę do pustej puszki, dodał wody i wyrabiał aż
do uzyskania jasnozielonej pasty. Wziął drugą puszkę, w której dnie wybił dziurę
i używając jej jak tłoka, przecisnął przez nią pastę.
- W każdej z okolicznych wiosek - powiedział - możecie spotkać stare kobiety,
zajmujące się dokładnie tym samym. Czy mógłbyś mi przynieść kilka niezbyt dużych
gładkich kamieni?
95
Forester wyszedł i przyniósł kamienie. Rohde użył ich do rozwałkowania i
ugniecenia pasty, w sposób, w jaki czynią to ciastkarze. Na koniec Rohde pociął
ją swoim scyzorykiem na prostokątne kawałki.
- Muszą wyschnąć na słońcu, a potem włożymy je z powrotem do woreczków.
Forester spoglądał niepewnie na małe zielonkawe kwadraciki.
- Czy ten towar powoduje uzależnienie?
- W rzeczy samej - odparł Rohde. - Ale nie obawiaj się. W takiej ilości nie
zaszkodzi nam, a tylko podniesie wytrzymałość podczas wspinaczki.
Wrócił Willis.
- Możemy zaczynać - rzucił od progu. - Mamy materiał, aby zbudować ten... jak go
tam Armstrong nazywa?
- Trebusz - wyjaśnił Forester.
- No, więc możemy go zrobić - rzekł Willis. Zatrzymał się i spojrzał na stół. -
Co to za substancja?
Forester uśmiechnął się.
- Namiastka pełnokrwistego befsztyka. Miguel właśnie ją upichcił. -Pokręcił
głową. - Zredniowieczna artyleria i haj. Mieszanka piorunująca.
- Ta wzmianka o befsztyku przypomniała mi, że jestem głodny - powiedział Willis.
- Posilmy się przed tą robotą.
Otworzyli kilka konserw z gulaszem i przygotowali posiłek. Przy pierwszym kęsie
Forester zapytał:
[ Pobierz całość w formacie PDF ]