[ Pobierz całość w formacie PDF ]

czyna u jego boku przyciągała go z magnetyczną siłą. Przebywał z nią
razem, a jednak trawiła go szalona tęsknota za nią. Pragnął ją porwać w
objęcia, przytulić do serca, pić jej pocałunki niby wody z Lety, niby tru-
nek wiecznego zapomnienia. Przez chwilę stali w milczeniu, każde po-
chłonięte własnymi myślami. Oboje stracili poczucie rzeczywistości.
Nagle Astrid drgnęła, a z ust jej wyrwał się okrzyk przestrachu. Z ja-
kiegoś mrocznego korytarza sunęła ku nim bezszelestnie olbrzymia po-
stać. Był to Samulah, który nadszedł cicho, a teraz zbliżył się prędko do
132
TL R
swego pana. Hindus był bardzo wzburzony. Powiedział kilka słów swo-
im indyjskim narzeczem, widocznie jakąś ważną wiadomość.
Harald Rodeck przestraszył się, twarz jego pobladła.
 Przepraszam panią, panno Holm, muszę teraz odejść, jestem po-
trzebny. Niech pani sobie powoli idzie dalej, ja za chwilę przyślę pani
służącego, który mnie zastąpi. On pokaże pani pozostałe pokoje, o ile ja
nie mógłbym powrócić.
I nie czekając na odpowiedz, Harald oddalił się pośpiesznie. Za nim
szybko podążył Samulah.
Astrid pozostała sama w pustych, cichych komnatach. Doznawała
uczucia, jakby powinna udać się za obydwoma mężczyznami. Ogarnął
ją niezrozumiały lęk. Po chwili uspokoiła się i zaczęła się w duchu
śmiać z samej siebie. Pomyślała, że jest niemądra i że nie ma się czego
bać.
Powoli ruszyła przed siebie. Idąc, myślała o tym, czy zawezwano dok-
tora Rodecka do owej tajemniczej  Sahiby Dory ? Kto to jest ta Dora?
Musi mu być bardzo droga, skoro pośpieszył na jej pierwsze wezwanie.
Powiedział sam, że nie jest żonaty. A jednak w zamku mieszka przecież
jakaś tajemnicza istota... Kto to być może? Czyżby to była jego...?
Astrid, pogrążona w tych dociekaniach, przestała zważać na kieru-
nek. Górne piętro stanowiło istny labirynt rozmaitych nisz, wnęk, za-
kamarków, korytarzy. Nic dziwnego, że dziewczyna przestała się orien-
tować, a wreszcie zabłądziła.
Przystanęła trochę stropiona i zaczęła się rozglądać wokoło. Na chy-
bił trafił otworzyła pierwsze drzwi. Znalazła się nagle w małym pokoiku,
którego okna zakryte były szczelnie gęstymi zasłonami.
Astrid podeszła do jednego z okien, aby je otworzyć. Chciała się w
ten sposób zorientować, w jakiej części zamku znajduje się w tej chwili,
i jaki ma w dalszym ciągu obrać kierunek. Zaledwie jednak otworzyła
okno, gdy cofnęła się przerażona w głąb pokoju. Ogarnęła ją trwoga. Z
dołu dobiegł nagle przerazliwy krzyk, przejmujący grozą. Krzyczała ja-
133
TL R
kaś kobieta, a w głosie jej brzmiał niesamowity lęk, zdawało się, że
znajduje się w najwyższym niebezpieczeństwie i przyzywa pomocy.
Astrid mimo woli wychyliła się przez okno. Zaczęła się rozglądać,
szukając owej kobiety, która widocznie wzywała na ratunek. Rozgląda-
ła, się w kierunku, skąd poprzednio odezwał się ów krzyk, nie zdając
sobie w tej chwili sprawy, że, być może, popełnia niedyskrecję. Zawład-
nęło nią tylko uczucie, że powinna pomóc jakiejś ludzkiej istocie, której
grozi straszne, a nieznane niebezpieczeństwo.
Wołanie o pomoc powtórzyło się kilkakrotnie. Astrid wychyliła się
jeszcze bardziej przez parapet. Z tego miejsca miała widok na zamkniętą
część parku, odgrodzoną wysokim murem.
I oto nagle ujrzała smukłą postać niewieścią w białej sukni. Kobieta
owa biegła przed siebie, ogarnięta widać przerażeniem. Biegła przez
trawnik, pózniej wzdłuż muru, zdawało się, że stara się umknąć przed
pościgiem. Pędziła z wyciągniętymi rękami, dopadła muru. Tutaj zaczęła
niby po omacku szukać jakiegoś wyjścia.
Astrid zmartwiała z lęku i zgrozy. Ujrzała w chwilę pózniej doktora
Rodecka i Samulaha, którzy zbliżyli się do uciekającej. Kobieta na ich
widok wydała okrzyk, przenikający do szpiku kości. Rozglądała się
błędnie wokoło, wreszcie zaś bezsilnie osunęła się na ziemię.
W tej samej chwili pochylił się nad nią doktor Rodeck, wziął ją jak
dziecko na ręce i mocno przytulił do siebie. Szybkim krokiem oddalił się
z nią w kierunku wschodniej wieży. Okropne krzyki nieszczęśliwej przy-
cichły trochę, zamarły, przeszły w żałosny jęk.
Astrid dygotała jak w febrze, po ciele jej przebiegały dreszcze. Drżą-
cymi rękami zamknęła okno. Przez chwilę stała bez ruchu, niby sparali-
żowana. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • g4p.htw.pl
  •