[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ręka mu drży, a światło latarki faluje na białych kościach szkieletu...
Jednym słowem, makabra!
Ni stąd, ni zowąd przypomniałem sobie fragment pewnej książki, którą pożyczył mi kolega, Janek
Pasiński. Była to książka sławnego francuskiego grotołaza. Grotołaz odkrył w Pirenejach fantastyczną
grotę. Miała kilkanaście kilometrów podziemnych korytarzy i schodziła tysiąc siedemset metrów pod
poziom wylotu!
Takie książki przypominają się zawsze w nieodpowiednim momencie. Jak na złość był tam opis,
jak sławny grotołaz w jednym ze ślepych odgałęzień groty znalazł szkielet hiszpańskiego pasterza,
który bez żywności i światła zapędził się w krainę nocy.
Piękne wspominki! Aadna historia! My z Tomem w letnich koszulach, z jedną nędzną latarką na
bateryjkę i w towarzystwie kościotrupa. A jeśli coś się stanie?...
O tym nie chciałem nawet myśleć, lecz, jak to zwykle bywa, im bardziej o czymś nie chce się
myśleć, tym natrętniej odpychana myśl napastuje człowieka. I mnie też napastowała. Nie wiem, czy
Tom znał książkę i ten wstrząsający fragment. Nie mogłem nawet o to zapytać. Gdybym mógł,
podzieliłbym się z nim wrażeniami, bo zawsze razniej bać się we dwóch. Pół strachu przechodzi na
towarzysza.
Jestem jednak pewny, że Tom nie czytał, bo gdy ochłonął z pierwszego wrażenia, zbliżył się do
szkieletu. Cóż miałem robić! Poszedłem za nim, choć nogi uginały się pode mną i cały byłem jak z
waty.
Zatrzymał się przed szkieletem i nie wiem, co mu strzeliło do głowy - sięgnął po czaszkę. Przy
pierwszym dotknięciu rozsypała się w proch. Tom jęknął, zaczął uciekać w popłochu. Naraz potknął
się. Runął na twarz. I wtedy zapanowała zupełna ciemność.
Zrozumiałem, że rozbił latarkę.
Zrozumiałem, lecz nie chciałem uwierzyć. Może tylko przesunął się wyłącznik? Może rozluzniła
się bateryjka? Były to złudne nadzieje. Słyszałem, jak Tom jęknął i zaklął po angielsku soczyście.
Gdyby nawet zaklął w narzeczu Buszmenów, też psu na buty! Od przeklinania nie zapali się latarka.
Piękna sytuacja! Dziesięć metrów od nas szkielet nieszczęsnego poszukiwacza przygód, nad nami
wspaniałe stalaktyty, na które całe wieki musiały pracować, Tom leży jak długi, a mnie ogarniają
czarne myśli i wciąż mam przed oczyma wstrząsający fragment książki francuskiego grotołaza.
A najgorsze, że ciemno. Tak ciemno, że ciemniej być już nie może. Staliśmy obok siebie, a nie
widzieliśmy nawet białek oczu. Na szczęście Tom miał jeszcze pudełko zapałek. Ile było tych
zapałek w pudełku, licho wie. W każdym razie zapalił jedną. W żółtym świetle wyglądał jak
potępieńczy duch, snujący się po podziemiach. Ja też musiałem pięknie wyglądać! Całe szczęście, że
nie widziałem siebie, bo bym się z pewnością przestraszył.
Tom klął siarczyście i, jeśli się nie mylę, cały świat posyłał do diabła. Ale to wcale nie zmieniło
naszego położenia. Trzeba było działać, a przede wszystkim - wracać z tego czarnego piekła na
ziemię.
Po chwili Tom zaświecił następną zapałkę, zapalił papierosa i skinął głową, co miało oznaczać,
że ruszamy. Anglik szedł pierwszy. Nikły ogieniek dawał trochę mdłego światła, można było
przynajmniej ujrzeć zarysy skał. Rozpoznaliśmy wąski korytarz, którym dotarliśmy do stalaktytowej
groty. Nie dałbym jednak głowy za to, czy to ten sam. W każdym razie pchaliśmy się z powrotem.
Bez porządnego światła droga była bardzo uciążliwa. Posuwaliśmy się krok za krokiem,
obmacując ściany i głazy. Szliśmy uparcie. Zdawało się, że ta wędrówka nigdy się nie skończy.
Byliśmy już porządnie zmęczeni.
Gdy człowiek jest wypompowany, ogarnia go zwątpienie. Nic dziwnego, że i mnie ogarnęło.
Gotów byłem położyć się i - czekać. Wydało mi się, że nasz trud jest zupełnie zbyteczny.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]