[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Na razie jednak wszystko było na jej głowie.
- Dzień dobry, szkoła jezdziecka Royal Meadows. - Jej chłodny, profesjonalny ton
zmienił się, gdy rozpoznała głos kuzynki Maureen.
Piętnaście minut pózniej odłożyła słuchawkę, kręcąc głową. Okazało się, że idzie
dzisiaj wieczorem na kolację i na wyścigi. Odmówiła - a przynajmniej była pewna, że
odmówiła pięć lub sześć razy - ale nikomu nie udało się długo opierać Mo. Potrafiła każdego
przekabacić.
Keeley popatrzyła na stertę papierów na biurku i westchnęła ciężko, gdy telefon
znowu zadzwonił. Załatw pierwszą sprawę, doradziła sama sobie, potem drugą i postępuj tak
dalej, dopóki nie skończysz.
Załatwiła pierwszą, drugą i trzecią, po czym wszedł jej ojciec.
Stanął w progu i podniósł rękę do góry.
- Poczekaj, nie mów nic. Znam cię, znam skądś tę twarz. - Spojrzał na nią spod
przymrużonych powiek. - Jestem pewien, że już cię kiedyś spotkałem. Gdzie to było? Tybet?
Mazatlan? Przy kolacji parę lat temu?
- Minął niespełna tydzień - nadstawiła policzek, gdy pochylił się, by ją pocałować - ale
ja też się za tobą stęskniłam. Utknęłam tutaj na amen.
- Tak też słyszałem. - Otworzył czasopismo, w którym znajdował się reportaż o
Keeley. - Aadna dziewczyna. Założę się. że jej rodzice są z niej dumni.
- Mam nadzieję. - Gdy telefon znowu się odezwał, stłumiła okrzyk i zamachała
rękami. - Niech załatwi to za mnie automatyczna sekretarka. Od niedzieli telefon po prostu się
urywa. Połowa rodziców, którzy zadzwonili do mnie, by dowiedzieć się o lekcje, nie pytała
swoich dzieci, czy chcą jezdzić konno.
Podjechała na krześle do małej lodówki i wyjęła dwie butelki wody mineralnej.
- Dzięki.
- Za co? - spytał Travis, biorąc od niej butelkę.
- Za to, że zawsze pytasz.
- Bardzo proszę. Słyszałem, że zabieram dziś na kolację dwie urocze kobiety.
- Mo cię dopadła?
Roześmiał się, przechylając butelkę do ust.
-  Nie spotykaliśmy siew gronie rodzinnym od tygodni - sparodiował kuzynkę. -  Już
mnie nie kochasz?
- Zawsze naciska właściwy guzik. - Keeley utkwiła wzrok w czubkach swoich
najstarszych butów. - Miałeś jakieś wiadomości od Brandona?
- Wczoraj póznym wieczorem. Powinni dziś być w domu.
- To dobrze. - Mógłby zadzwonić chociaż raz, pomyślała, marszcząc brwi, lub wysłać
telegram.
- Przypuszczam, że Brian niecierpliwi się, by wrócić.
- Doprawdy? - spytała, unosząc gwałtownie głowę.
- Betty robi duże postępy - jak również kilka innych jednolatków. Zwietnie się spisuje
na torze treningowym. Dojrzała, żeby Brian zajął się nią poważnie.
- Widziałam ją któregoś ranka na treningu. Sprawia wrażenie silnej.
- Hodujemy rasowe konie w Royal Meadows. - W głosie Travisa zabrzmiała nuta
tęsknoty.
- Co się stało? - spytała zaniepokojona Keeley.
- Nic. - Travis wzruszył ramionami. - Starzeję się.
- Nie bądz śmieszny.
- Wczoraj nosiłem cię na barana - powiedział cicho. - Dom był pełen życia. Trzaskały
drzwi, słychać było tupot nóg na schodach. Upadały na podłogę zabawki. Nie zliczę, ile razy
potykałem się na cholernych samochodzikach Brady'ego.
Odwrócił się, przeczesując palcami włosy.
- Brakuje mi tego, tęsknię za wami wszystkimi.
- Tatusiu. - Zerwała się z krzesła i objęła go mocno.
- Taka jest kolej rzeczy. Trójka z was wyjechała do college'u, Brandon jest wiecznie w
podróży, żeby zdobyć doświadczenie w interesach. Tego właśnie pragnie. Ty masz swoje
własne sprawy. Ale... mnie brakuje tego harmideru, który kiedyś tu panował.
- Obiecuję trzasnąć drzwiami przy pierwszej nadarzającej się okazji.
- To mi pomoże.
- Sentymentalny mięczak. Kocham to w tobie.
- Na moje szczęście. - Uścisnął ją mocno, po czym spojrzał na dzwoniący znowu
telefon. - Prawdę mówiąc, nie wpadłem tutaj z powodów sentymentalnych, lecz żeby doradzić
ci w interesach. Potrzebna ci jest pomoc.
- Myślę o tym. Naprawdę - dodała, gdy pokręcił głową. - Gdy tylko wszystko
wyjaśnię, zajmę się tym.
- Przypominam, że mówiłaś dokładnie to samo sześć miesięcy temu.
- To nie była odpowiednia pora. Panuję nad wszystkim. - Gdy mówiła te słowa,
telefon znów zadzwonił.
- Keeley, korzystanie z czyjejś pomocy nie oznacza, że nie będziesz nadal prowadzić
szkoły, że nie będzie to twoja szkoła.
- Wiem... ale to nie będzie już to samo.
- Przyszedłem tutaj, żeby ci powiedzieć, iż wszystko się zmienia. Stadnina jest czymś
więcej niż w czasach, gdy przeszła na moją własność, ale czymś mniejszym niż będzie, gdy
odziedziczysz ją ty i twoje rodzeństwo. Jednak odcisnąłem na niej moje piętno. Nic tego nie
zmieni.
- Chyba nie chcę, żeby mi to zabrano.
- Udowodniłaś już, że potrafisz prowadzić tę szkołę.
- Masz rację. Oczywiście, masz rację. Niełatwo jest znalezć właściwą osobę. Musi to [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • g4p.htw.pl
  •