[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ki innych. Ból głowy pokonał nas wszystkich. Był wielki jak planeta. Był to ból
głowy wszechczasów, przed którym bledną wszystkie inne bóle głowy. Pomyśla-
łem o bólach głowy, których dotychczas doświadczałem, i prawie uśmiechnąłem
się na ich wspomnienie.
%7łałosne migrenki. . . Ten  to było coś! Ktoś obok jęknął, a inni mu odjęknęli
ze współczuciem.
Ból po trochu ustępował. Po jakimś czasie zdołałem delikatnie otworzyć jedno
oko, a potem drugie. Nade mną rozciągało się czyste błękitne niebo, a w zbożu,
w którym leżałem, szeleścił wiatr. Niepewnie uniosłem się na łokciu i spojrzałem
wkoło na pokonaną armię.
Pole było usłane ciałami żołnierzy. Niektórzy właśnie siadali trzymając się
za głowy, a kilku silniejszych, czy może głupszych, chwiejnie próbowało stanąć
na nogi. Wszędzie leżały srebrzyste szczątki pocisków gazowych, wyglądające
teraz całkiem niewinnie. W skroniach mi tętniło, ale nie zwracałem na to uwagi.
%7łyliśmy. Gaz nikogo nie uśmiercił  najwyrazniej miał nas jedynie obezwładnić.
Silne świństwo. Nie chcąc jeszcze ryzykować patrzenia na słońce, spojrzałem na
własny cień; był bardzo krótki. A więc zbliżało się południe. Spaliśmy przez wiele
godzin.
139
W takim razie dlaczego jeszcze żyjemy? Dlaczego ludzie Capo Dinobli nie
rzucili się na nas i nie poderżnęli nam gardeł? Albo przynajmniej nie zabrali nam
broni? Mój pistolet ciągle leżał przy mnie, przełamałem go i zobaczyłem, że jest
naładowany. Same zagadki. Wstałem. . . i natychmiast tego pożałowałem, czując
potężne dudnienie w głowie. Wtem rozległ się ochrypły wrzask. Rozejrzałem się.
Hm. . . To brat Farvel we własnej osobie krzyczał, klął i wyrywał sobie gar-
ściami włosy z głowy. Nigdy nie widziałem czegoś podobnego. Ciekawe, co po-
wiedziałby na to psychiatra? Powoli poszedłem w stronę brata Farvela, żeby zoba-
czyć, co doprowadziło go do takiego stanu. Po chwili zrozumiałem jego uczucia.
Stał koło jednego ze swych miotaczy śmierci, który podczas naszej ducho-
wej nieobecności zamienił się w plątaninę poskręcanych rur i popękanego metalu.
Długie ramię zostało zgrabnie pocięte na trzy części, a koła oderwane od reszty
maszyny. Była to po prostu kupa nie nadającego się do niczego złomu. Brat Farvel
pobiegł gdzieś wyjąc ochryple, a za nim fruwały powyrywane włosy.
Inni mnisi też zaczęli żałobnie zawodzić. Brat Farvel dopadł próbującego
usiąść Capo Dimonte.
 Wszystkie zniszczone, wszystkie!  ryknął Czarny Mnich, a Capo Di-
monte zakrył sobie uszy dłońmi.  Praca lat na nic! Zmiażdżone, rozwalone!
Wszystkie moje miotacze śmierci, taran parowy, wszystko zniszczone! To on to
zrobił, Capo Dinobli, to on! Zbierz swych ludzi, zaatakuj twierdzę, on musi za-
płacić za tę potworną zbrodnię.
Capo odwrócił się, żeby spojrzeć na twierdzę. Wyglądała tak samo jak o świ-
cie, spokojna i nienaruszona, z ciągle podniesionym mostem, jakby zupełnie nic
się dotąd nie wydarzyło. Dimonte odwrócił się od brata Farvela z grozną i ścią-
gniętą twarzą.
 Nie. Nie będę prowadził moich ludzi na te mury. To samobójstwo, a na to
się nie umawialiśmy. To twoja wojna, nie moja. Zgodziłem się pomóc ci w zdo-
byciu twierdzy. Ty miałeś swymi urządzeniami rozwalić bramę, a ja zaatakować.
Teraz nasza umowa wygasła.
 Nie możesz nie dotrzymać danego słowa. . .
 Nie mam takiego zamiaru. Zburz mury, a ja zaatakuję. To przecież obieca-
łeś. A więc zrób to teraz.
Brat Farvel poczerwieniał ze złości i uniósł pięści. Capo tylko wydobył miecz.
 Przyjrzyj się temu  powiedział.  Ciągle jeszcze jestem uzbrojony
i wszyscy moi ludzie są uzbrojeni. To znak i ja ten znak dobrze zrozumiałem.
Gdy tu leżeliśmy, ludzie Dinobli mogli wam zabrać broń i poderżnąć gardła. Ale
tego nie zrobili. Oni nie walczą ze mną. A więc ja nie będę walczyć przeciw nim.
To ty z nimi walczysz, to twoja bitwa.  Potrącił czubkiem buta leżącego obok
trębacza.  Daj sygnał zbiórki.
Z radością pozostawiliśmy Czarnych Mnichów, którzy oglądali wraki swoich
machin. Wiadomość o zerwaniu przymierza szybko rozeszła się między oddziała-
140
mi. Bolesne grymasy zastąpiły uśmiechy, a ból głowy  ulga. Nie będzie bitwy
ani strat w ludziach. Czarni Mnisi nawarzyli piwa i teraz muszą sami je wypić. Ja
uśmiechałem się szerzej niż pozostali, bo miałem świetne nowiny dla Hetmana.
Wiedziałem, jak możemy wydostać się z tej parszywej planety.
Wreszcie zrozumiałem, co stało się ubiegłej nocy. W ciemności uważnie
obserwowano zbliżanie się naszych oddziałów. Dzięki jakiejś wyższej technice
oczywiście. Ukryci obserwatorzy musieli również widzieć budowę drogi dla mio-
taczy śmierci i zrozumieli cel tej operacji. Głośnik został umieszczony na drzewie
dokładnie nad obozem, a potem włączony za pomocą radia. Gaz, który nas powa- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • g4p.htw.pl
  •