[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wyjąłem zza pleców bukiet czerwonych ró\. I jak kiedyś mnie nauczono,
kwiatkami do góry wręczyłem go Karnie, pozbywając się wreszcie kolca wbitego w
kciuk.
- O! - uniosła delikatnie do góry brwi i radośnie zajrzała w moje oczy. -
Jeszcze nigdy nie otrzymałam tak pięknego bukietu od mę\czyzny - powiedziała
cicho, skłaniając się poufale do mojego ucha.
Gdy usiedliśmy, rozległy się oklaski.
Rozejrzałem się uśmiechnięty po sali, bo myślałem, \e to dla nas. Niestety.
Na estradę wbiegł wyfraczony konferansjer. Przywitał anonimową widownię,
wyszczerzył zęby i głosem wskazującym, \e ostatnio od trunków nie stronił,
puszczając porozumiewawcze oko przeprosił za niewielkie, godzinne opóznienie
występu z przyczyn niezale\nych.
- Pózniej zaczniemy, wcześniej skończymy i wszyscy będziemy zadowoleni! -
wykrzyknął entuzjastycznie i zaśmiał się głośno.
Rozległy się niemrawe brawka.
- Psze państwa! - kontynuował konferansjer. - Zanim gwiazdy stołecznej
estrady przypudrują noski, poprawią fryzurki i wbiją się w kostiumiki, proponuję
wspólną zabawę! Niech ktoś z państwa podpowie, w co się pobawimy?
Na sali zaległa cisza.
- Zmiało, psze państwa! Jestem gotów na wszystko z wyjątkiem striptizu! No!
W co się pobawimy?
Nikt nie przerwał ciszy.
- Psze państwa! Czas spędzony bez zabawy jest czasem zmarnowanym. Nie
marnujmy \ycia! No! W co się pobawimy!?
Nie wytrzymałem:
- W chowanego!
Konferansjer wyszperał mnie przekrwionymi oczkami:
- To znaczy?
- Pan się schowa. A my nie będziemy pana szukać - odpowiedziałem
spokojnym głosem.
Wykorzystałem bezczelnie pasującą do sytuacji anegdotę o Panu
Samochodziku.
 Niech wie, \e potrafię dowcipnie improwizować na fali sytuacji tworzonych
nieoczekiwanie przez innych - pomyślałem z satysfakcją.
W zajezdzie huknęło gromkim, radosnym, zdrowym śmiechem.
Konferansjer się schował za kulisami. Zgodnie z regułą zabawy, nikt z
widowni go nie szukał.
Zmiechom nie było końca. Co jakiś czas ktoś dostawał spazmów i wybuchał
zdrowym rechotem ponownie. Za nim szli inni, bo śmiech jest zjawiskiem
zarazliwym.
Tego wieczoru śmiech, sprowokowany anegdotą o grze w chowanego, odegrał
jeszcze jedną wa\ną rolę. Zwrócił uwagę na moją obecność w zajezdzie.
Włamywacze wiedzieli z podsłuchu, gdzie i o której spotkam się z Kamą. Z
pewnością umieścili w zajezdzie swego obserwatora. Zobaczył, \e jestem. Dał sygnał
swoim, \e mogą przystąpić do włamania.
Po chwili przy naszym stoliku pojawił się rozbawiony kelner.
Zapalił świeczkę stojącą na stoliku.
Wpatrzony głęboko w dekolt Kamy przyjął zamówienie, przeniósł nasycony
wzrok na mnie i z wesołym błyskiem w oku powiedział:
- Pozdrowienia i gratulacje od szefa i obsługi. To było znakomite!
- Dziękuję i przepraszam - uśmiechnąłem się z wysiloną skromnością. -
Więcej nie będę.
- Szkoda! - powiedział z \alem w głosie. I dodał: - Przepraszam! To nie jest
moja sprawa. Dosłyszałem, \e niektórzy goście rozpytują innych, kim pan jest.
- A jak pan myśli, kim jestem?
- No, nie wiem...
- Ja te\.
Zarechotaliśmy radośnie.
Dopiero teraz zauwa\yłem, skąd wziął się ten inny, uroczysty wygląd Kamy.
Była ubrana w elegancką, stonowaną doborem tkaniny do kroju, kolorem do cery i
oczu wieczorową kreację. Komponowała się ona harmonijnie z jej fryzurą, makija\em
i sylwetką.
- Cudownie wyglądasz - wyrwało mi się.
Spojrzała z \artobliwą podejrzliwością: - Oj! Bo pomyślę, \e i inne, krą\ące o
tobie anegdoty te\ są prawdziwe.
 Dlaczego nigdy wcześniej nie dała mi poznać po sobie, \e zna jakieś
anegdoty, których jestem bohaterem?
- Jakie anegdoty? - maskując zaniepokojenie, udałem zdziwienie pomieszane z
zainteresowaniem.
- Zwłaszcza te niecenzuralne - uśmiechnęła się figlarnie i musnęła palcami
moje przedramię, spędzając natrętną muchę. - Nie przejmuj się - uśmiechając się
tajemniczo pocieszyła mnie Kama. - Wiesz dobrze, \e nie było i nie ma ludzi
nieskazitelnie przyzwoitych. A ci, którzy takich udają, rozpylając wokół siebie
fałszywą aurę nieskazitelnej przyzwoitości, są po prostu śmieszni, niewiarygodni i
przez to szczególnie nieprzyzwoici.
Po chwili patrząc sobie w oczy zapomnieliśmy o całym świecie, poszukiwaniu
testamentu sprzed ponad siedmiuset lat i o naszej grze dezinformacyjnej.
Do rzeczywistości przywołał nas dzwonek mojego telefonu komórkowego.
- Jesteśmy na miejscu - meldował Sykstus. - Zmontowaliśmy i sprawdziliśmy
technikę. Harcerki i harcerze czatują,  przypadkowi przechodnie wałęsają się po
drogach. Cisza przed burzą. Cześć!
Po chwili przedzwonił Paweł:
- Szefie! Od godziny obserwuję dom. Nic się nie dzieje. Pozdrowienia dla
Kamy.
Kama spojrzała na mnie pytająco. Uśmiechnąłem się do niej:
- Wszystko zgodnie z planem.
Znowu Sykstus:
- Przypomniałem sobie! Przypomnij mi jutro, \ebym ci coś pokazał. Zdziwisz
się... He! He! He! Burzy jeszcze nie ma. Na razie!
- Sykstus ma mi coś jutro pokazać - zameldowałem Karnie.
Teraz Paweł:
- Szefie! Są czterej faceci, niby oddzielnie i nieznajomi. Jeden zatrzymał się i
grzebie przy drzwiach frontowych. Ju\ jest w środku! Za nim wchodzi drugi. Trzeci
zostaje w pobli\u drzwi. Czwarty obstawia ulicę. Szef pozdrowił Kamę?
- Tak!
Zauwa\yła, \e jestem spięty:
- Zaczęło się? - zapytała.
Skinąłem głową: - Włamują się do mojego mieszkania.
Kama delikatnie dotknęła grzbietu mojej dłoni.
Znowu Paweł:
- Szefie! Koniec włamania. Sprawdziłem mieszkanie. Szkic mapki zniknął.
Reszta bez zmian. Aha!  Pluskwy te\ zniknęły! Ruszam za nimi na Olsztyn. Złapię
ich na szosie!
- Dołączę do ciebie za godzinę w miejscu spotkania z Kamą. Będę za tobą.
Zadzwoniłem do Sykstusa.
- To ja! Między pierwszą i drugą na naszych drogach pojawią się goście.
Paweł i ja przyjedziemy tu\ za nimi. Powodzenia.
- Dzięki! - ucieszył się Sykstus. - Tomaszu! Nie zapomnij przypomnieć mi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • g4p.htw.pl
  •