[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Boże, o co chodzi?! - wykrzyknęła Torry. Czy coś się
stało sir Gerardowi? - To była jej pierwsza myśl, gdy wraz
z Kate wchodziła za Chalmersem do saloniku.
- Sądzę, że lepiej będzie, jeśli usiądziecie panie, zanim
usłyszycie, co mam wam do powiedzenia. - Zapraszającym
Skan Anula 43, przerobienie pona.
gestem wskazał fotele.
- Wolę stać - oznajmiła Kate.
- Proszę mi wybaczyć, pani Schuyler, ale nalegam, żeby
pani usiadła. - Chalmers nie krył już swojego zdenerwowa
nia. - Dziś rano panna Green wzięła panicza Ghysbrechta na
mały spacer. Mówiła, że chyba pójdą do parku, ale na pewno
wrócą przed jedenastą. Uznała bowiem, że panicz Ghys
brecht będzie musiał trochę z nią popracować, skoro popo
łudnie ma spędzić także na zabawie.
- No właśnie i co z tego... - zaczęła zaniepokojona
Kate.
Chalmers zrobił wtedy coś, co w każdym podręczniku do
brego wychowania uznano by za karygodne, a mianowicie
przerwał jej i mówił dalej:
- Z przykrością muszę panie powiadomić, że chociaż jest
już kwadrans po drugiej, oni jeszcze nie wrócili. O dwunastej
byłem już bardzo niespokojny i posłałem Alberta, starszego
lokaja, i Thomasa, chłopca na posyłki, żeby ich odszukali
w parku. Jednak nie znalezli po nich nawet śladu, a od tej
pory minęły już ponad dwie godziny. Jak pani wie, panna
Green zawsze była bardzo punktualna i dlatego zaczynam się
zastanawiać, czy nie powinniśmy skontaktować się z policją.
Telefonowałem już do sir Gerarda i przekazałem mu tę wia
domość, bo uznałem to za konieczne. Panicz Gerard prze
bywał dziś cały ranek z panem Parkerem i ani on, ani jego
siostra nie wiedzą jeszcze o tym, że panicz Ghysbrecht znik
nÄ…Å‚.
Kate stała bez ruchu jak skamieniała. Torry objęła ją
współczująco ramieniem.
- Jakie to straszne, Kate! Nie mogę uwierzyć, że wyda
rzyło się coś poważnego. Minęły już ponad trzy godziny i nie
ma żadnego znaku?
- %7ładnego, proszę pani. Panna Green nie wspominała, że
ma jakieś inne zamiary. Przeciwnie, specjalnie zaznaczyła
przed wyjściem, że zależy jej na tym, aby być na czas, nie
chciała bowiem, żeby panicz Ghysbrecht się przemęczył.
Kate mimo woli uśmiechnęła się do siebie, gdyż przyszło
jej na myśl, że panna Green obawiała się raczej tego, żeby
panicz Ghysbrecht jej nie zmęczył. Ale gdzie oni mogą być?
Przypomniała sobie ponure przeczucia Richarda i nagle za
kręciło się jej w głowie, twarz Chalmersa wydawała się jej
raz większa, raz mniejsza. Domyśliła się raczej, niż usłyszała,
że szwagierka woła:
- Wody! Chalmers, przynieÅ› szybko wody! UsiÄ…dz, Kate.
Usiadła podtrzymywana przez Torry, która, zdając so
bie sprawę, że wyraża tylko swoje najgłębsze życzenia, mó
wiła:
- Nie mogli odejść daleko; może kogoś spotkali...
- Może Gis znowu się samowolnie gdzieś oddalił - wy
jąkała z trudem Kate. - Jakaż głupia jestem, żeby tak się za
łamywać, ale on jest wszystkim, co mam, Torry. Bóg nie mo
że być tak okrutny, by mi go zabrać. - Zaczęła szlochać
w objęciach Torry.
Chalmers, wróciwszy z brandy i wodą, oznajmił:
- Pozwoliłem sobie posłać po policję. Sądzę, że nie wol
no nam czekać na sir Gerarda. Każda minuta jest teraz droga.
Kate pociągnęła łyk brandy, wzdragając się przy tym lek
ko. Torry uważnie obserwowała szwagierkę. Od jakiegoś
czasu podejrzewała, że Gis jest rodzonym dzieckiem Kate
i teraz słysząc jej słowa, pozbyła się resztek wątpliwości.
Kate powoli dochodziła do siebie. Gdy oddawała szklankę
Chalmersowi, ten powiedział:
242
- Jeśli mi wolno doradzić, to uważam, że im mniej osób
o tym wie, tym lepiej. Prosiłem tych kilku służących, którzy
siÄ™ dowiedzieli, aby z nikim o tym nie rozmawiali. Nie po
zostaje nam nic innego, jak tylko czekać na przybycie sir Ge
rarda i policji. Posłałem Alberta jeszcze raz do parku, ale mu
szę wyznać, że nie wiążę z tym większych nadziei.
- Nie rób sobie wyrzutów, Chalmers - uspokajała go
Kate. Moment słabości miała już za sobą. - Zrobiłeś wszyst
ko, co mogłeś. Teraz musimy czekać na sir Gerarda i policję.
Nie ma sensu, żebyśmy z lady Schuyler gdzieś tam biegały
po parku jak... - miała ochotę dodać jak kury z odciętymi
głowami", ale powstrzymała się, żeby nie zaszokować bied
nego Chalmersa.
Najchętniej zaczęłaby krzyczeć na cały głos. Nie zrobiła
tego jednak i nie krzyczała na nikogo, nawet na Chalmersa,
gdy zaproponował, żeby coś zjadła i wypiła.
- Dziękuję, nie mogłabym teraz niczego przełknąć - wy
jaśniła spokojnie.
Poszła natomiast na górę i tam zdjęła paradny strój wyj
ściowy, który nagle wydał się jej wstrętny. Zanim zeszła po
nownie na dół, przebrała się w zwykłą, lecz elegancką su
kienkę z materiału w biało-niebieskie paski, podobną do tej,
którą nosiła w Wenecji, bo przecież musi przestrzegać kon
wenansów, choć biedny Gis gdzieś zniknął... Ale gdzie?
I gdzie się podziała panna Green? Martwiąc się o synka, nie
może zapominać także o jego guwernantce.
Gerard zastał je obie w saloniku. Torry siedziała w fotelu
z rękami zaciśniętymi na kolanach, a Kate, z niepokojem
w bursztynowych oczach, chodziła wielkimi krokami tam
i z powrotem. Minęły kolejne godziny, a Gisa i panny Green
243
nadal nie było. Albert wrócił z niczym, przeszukawszy po
nownie park i ulice sÄ…siadujÄ…ce z Park Lane.
Gerard podszedł prosto do Kate, objął ją ramionami i nic
nie mówiąc, pogłaskał tylko po włosach, chcąc ją w ten spo
sób uspokoić. Dopiero potem zwrócił się do Chalmersa:
- Jak sądzę, nie ma żadnych wiadomości?
Sekretarz pokiwał potakująco głową. Kate pomyślała, że
sama obecność Gerarda podziałała na nią uspokajająco. Jest
przecież taki niezawodny i zaradny.
- Opowiedz wszystko, nie omijaj żadnego szczegółu -
rozkazał stanowczym głosem Chalmersowi. Nie przerywał
sekretarzowi, gdy ten relacjonował przebieg dnia, a w końcu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]