[ Pobierz całość w formacie PDF ]
będziemy gotowi na powiększenie naszej rodziny.
- Zgoda. Więcej światła. Jestem za.
- W takim razie uważam, że powinniśmy mieć piątkę albo szóstkę.
- Piątkę albo szóstkę czego? Czego? - Pomyślała... i przez chwilę miała
wrażenie, że serce przestało jej bić. Tak głośno jej szumiało w uszach, że ledwo
usłyszała śmiech Roarke'a. - To wcale nie jest śmieszne.
- Jest, szczególnie z mojego punktu widzenia. Nie widziałaś swojej miny.
- Wiesz co, pewnego dnia, może jeszcze za naszego życia, medycyna znajdzie
sposób, aby wszczepiać zarodek mężczyznie. I to rzeczony mężczyzna będzie
chodził jak kaczka i wyglądał, jakby połknął prosiaka i nie mógł go strawić.
Wtedy się przekonamy, czy to takie zabawne.
- Jedną z wielu rzeczy, za które cię kocham, jest twoja bujna wyobraznia.
- Przypomnę ci to, kiedy umieszczę twoje nazwisko na liście chętnych do
implantacji zarodka. Dlaczego ludzie w niedzielę nie siedzą w domach? - zapytała
z goryczą, patrząc na sznur pojazdów na ulicy. - Co im się tam nie podoba? Jakim
środkiem transportu ta Bullock i jej syn wyjechali z Nowego Jorku?
- Kolejna rzecz, za którą cię kocham, to sposób, w jaki pracuje twój umysł.
Niewątpliwie prywatnym, uwzględniając głębokość kieszeni Madeline Bullock.
- Wahadłowiec fundacji. Przylecieli, przynajmniej oficjalnie, w sprawach
fundacji. Jeśli nadal podróżują, prawdopodobnie korzystają z tego samego
wahadłowca.
- Gdzie byli, kiedy weryfikowałaś alibi Krausa?
- Nie wiem. Peabody to sprawdzała, musiała zadzwonić do fundacji i prosić, żeby
oddzwonili. Wtedy nie było to istotne. Ale mogę odnalezć ten wahadłowiec, jeśli
zajdzie taka konieczność. Będę się przedzierała przez meandry prawa
międzynarodowego i lawirowała między wysoko postawionymi znajomymi tych dwojga,
czego nienawidzę, ale mam wystarczające podstawy, by ich zatrzymać w celu
przesłuchania. I sądzę, że władze brytyjskie będą zainteresowane tymi kontami.
- Może oboje nieco ucierpią z tego powodu - zgodził się z nią Roarke. - Ale
jeśli są cwani, a reprezentujący ich prawnicy z całą pewnością są, mogą całą
winę zwalić na Randalla Sloana i jego firmę.
- Dam sobie z tym radę, bo reprezentujący ich prawnicy też są podejrzani. Ale
będę musiała przekazać sprawę wydziałowi międzynarodowemu. Zrobię to po rozmowie
z Randallem Sloanem.
Randall Sloan mieszkał w zadbanej i eleganckiej starej kamienicy na skraju
Tribeca. Z chodnika Eve widziała, że trzecie piętro przemieniono w solarium, bo
wieńczyło je pofalowane, jasnoniebieskie szkło.
- Ma ważne prawo jazdy - powiedziała Eve. - I trzyma samochód cztery przecznice
dalej w prywatnym garażu. Są środki, jest motyw.
- Gorzej ze sposobnością, ponieważ ma alibi. Czy myślisz, że kryją go ci, którzy
tego wieczoru jedli z nim kolację?
- Nie odniosłam takiego wrażenia, ale wrócimy do tego. Może posłużył komuś za
narzędzie. Narzędzia nie zawsze się brudzą. Ale nawet jeśli sam nie popełnił
tych morderstw, wiedział o nich. - Zaczęła wchodzić po trzech stopniach,
prowadzących do drzwi frontowych. - Alarm wyłączony - zauważyła.
Kiedy podniosła rękę, żeby nacisnąć guzik, dostrzegła coś jeszcze i uruchomiła
rekorder.
- Porucznik Eve Dallas i Roarke, cywilny konsultant, stoimy przed domem Randalla
Sloana. Po przybyciu stwierdziłam, że alarm jest wyłączony, a drzwi frontowe
otwarte.
Odruchowo wyciągnęła broń. Zadzwoniła i powiedziała:
- Randall Sloan, tu porucznik Dallas z policji. Towarzyszy mi cywilny
konsultant. Proszę się odezwać.
Czekała, wytężając słuch.
- Panie Sloan, powtarzam, tu policja. Pański dom jest niezabezpieczony. - Kiedy
nie doczekała się odpowiedzi, pchnęła drzwi.
- Niczego nie widzę - oświadczyła. - Może uciekł. Potrzebny mi nakaz.
- Drzwi są otwarte.
- Owszem, i mogłabym wejść, żeby sprawdzić, jak jest w środku. Mogłabym
twierdzić, że podejrzewałam włamanie, ale działając bez upoważnienia, ryzykuję,
że dam jego prawnikom coś, czego będą mogli się czepiać. Potrafię dość szybko
uzyskać nakaz.
Zaczęła wykręcać numer, kiedy ktoś ją zawołał.
Kiedy się odwróciła, zobaczyła Jake'a Sloana i Rochelle DeLay, idących w
kierunku domu. Trzymali się za ręce, twarze mieli zaróżowione z zimna.
- Pani porucznik, pamięta nas pani? Jake i Rochelle.
- Tak. To jest Roarke.
- Poznałem pana. - Wchodząc po stopniach, Jake wyciągnął rękę. - Cieszę się, że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]