[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przedwcześnie opuszczono statek przedstawiciel Lloyda nie
dawał za wygraną i rzeczywiście zapomniano o zabraniu
dziennika okrętowego, był czas i okazja, żeby po tak ważny
dokument bezpiecznie wrócić na statek.
Te zdjęcia niczego nie dowodzą zabrał głos adwokat
są wykonane z dużej wysokości. Hydroplan zataczał koło nad
miejscem wypadku, więc sam się znajdował w przechyle. Dlatego
też nie widać, że statek ryje jedną burtą. Ta prosta postawa masowca,
to zwykłe złudzenie optyczne, na którym nie można polegać.
Dodam także kapitan wsparł wywody adwokata że z
góry nie widać falowania morza. Woda fotografowana z pewnej
wysokości zawsze wydaje się pozornie gładka. W rzeczywistości
było zupełnie inaczej. Przyznaję, że po opuszczeniu statku jeszcze
148
przez około godzinę obserwowaliśmy, jak on pogrąża się w wodzie,
ale o podejściu do masowca naszej łodzi ratunkowej nie mogło być
mowy. Wielkie fale rzuciłyby nas na burtę statku i roztrzaskały jak
łupinę orzecha.
To są puste słowa, a nie rzeczowe argumenty protestował
pełnomocnik Lloyda .
Przy wydawaniu orzeczenia stwierdził przewodniczący
kompletu orzekającego Izby Morskiej rozpatrzymy wszelkie
okoliczności wypadku. Również wezmiemy pod uwagę przekazane
nam zdjęcia oraz argumentację obu stron.
Kiedy wreszcie udało się nam spuścić łódz ratunkową
kontynuował wyjaśnienia kapitan Borgulis osobiście kierowałem
kolejnością, w jakiej załoga ma opuszczać statek. Najpierw szedł do
łodzi pierwszy mechanik, żeby sprawdzić i ewentualnie usunąć
jakieś uszkodzenia silnika łodzi oraz dopilnować, czy mamy
dostateczną ilość paliwa na dopłynięcie do wyspy Mauritius, od
której dzieliło nas ponad osiemdziesiąt mil morskich.
Tego nie można było zrobić wcześniej?
Sprawdzanie sprawności łodzi ratunkowej należy do zadań
drugiego oficera tłumaczył Borgulis i było wykonywane
codziennie. Co innego jednak taka lustracja łodzi stojącej na
pokładzie, a co innego, kiedy ta łódz spuszczona została na wodę i
tańczy na falach. Do uszkodzenia mogło dojść w czasie stawiania
łodzi na morzu. Kiedy pierwszy mechanik dał mi znać, że wszystko
jest w porządku, do łodzi spuszczali się marynarze. Najpierw
maszynownia, potem pokładowi, następnie bosman i oficerowie, a ja
ostatni.
Taka była panika, a każdy zdążył zabrać ze statku swoje
rzeczy osobiste pełnomocnik Lloyda zamęczał kapitana
pytaniami prosiłbym o wytłumaczenie tej sprzeczności. Pan także
o tym nie zapomniał. Wiemy, że każdy z was wysiadał z łodzi na ląd
objuczony jak wielbłąd.
To że tym ludziom udało się ocalić swój skromny dobytek
replikował adwokat może być poczytane kapitanowi
Borgulisowi wyłącznie za zasługę. Dowodzi, że po chwilowej panice
149
kapitanowi udało się zapanować nad załogą. Tak wielki kolos jak
Kuretake Maru nie tonie jak dwudziestopięciocentówka wrzucona
do fontanny. Ludzie mieli czas pobiec do swoich kabin i tam
wpakować do marynarskiego worka te trochę maneli, które każdy z
nich miał.
Tak było przyznał Borgulis co do mnie, nie
zajmowałem się moimi rzeczami. Cały czas na pokładzie
kierowałem akcją ratunkową. Steward, kiedy wziął swój worek,
pobiegł do kabiny kapitańskiej i spakował moje rzeczy. Zresztą nie
wszystkie. W pośpiechu zapomniał na przykład o magnetofonie i
komplecie taśm z nagraniami. A także o wielu innych drobiazgach,
jak choćby maszynka do golenia.
Wróćmy jednak do dziennika pokładowego upierał się
przedstawiciel Lloyda gdzie on się znajdował w momencie
katastrofy?
Oczywiście na mostku kapitańskim. Razem z mapami, na
których wykreślany był kurs statku.
Tam też pozostał?
Tak jest. Nie myślałem o nim. Może to moja wina, ale
uważałem, jak już zaznaczyłem, że najważniejszą sprawą jest
ratowanie ludzi.
Jednak zabrał pan inne papiery. Paszporty całej załogi,
dokumenty frachtowe i ubezpieczeniowe, a także kasę okrętową. Jak
to się stało?
W pewnym momencie, kiedy większość załogi znajdowała
się w łodzi ratunkowej, podszedł do mnie pierwszy oficer i
zaofiarował się mnie zastąpić. Niech pan pomyśli o sobie, kapitanie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]