[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Mimo marnej ulicy, przy której się znajdowała, "Mysia Dziurka" była obficie
udekorowana, miała prawdziwą orkiestrę i alkohole nie rozcieńczone wodą.
Nawet dziew czyny były ładne i dobrze ubrane.
Część klienteli stanowili Arabowie z zagranicy, resztę Niemcy.
Wyglą dali na bogatych i nastawionych wyłącznie na dobrą zabawę.
Rowse wło \ył garnitur; tylko Kleist został w swojej brązowej skórzanej kurtce i
roz piętej pod szyją koszuli.
Gdyby nie był tym, kim był, ze swoją reputacją, pan Abdallah mógłby go z
powodzeniem nie wpuścić z powodu stroju.
Nie licząc groznego portiera, Rowse nie dostrzegł nic, co by wskazy
wało, \e jest to coś innego ni\ miejsce spotkań biznesmenów, gotowych pozbyć się
du\ych pieniędzy w nadziei niemal z pewnością płonnej \e uda im się jedną z
dziewczyn zabrać do domu.
Większość piła szam pana; Kleist zamówił piwo.
Nad barem wisiało ogromne lustro, w którym odbijały się stoliki.
Za lustrem znajdowało się biuro kierownika.
Dwaj ludzie stali i patrzyli w dół.
Kim jest twój facet?
cicho spytał jeden szorstkim akcentem z Belfastu.
Niemiec, nazywa się Kleist.
Wpada tu czasami.
Kiedyś był w GSG9.
Teraz ju\ nie, wyszedł z tego.
Odsiedział dwa lata za morderstwo i...
Nie o Niemca mi chodzi przerwał mu pierwszy o tego dru giego, tego, co
jest z nim.
O tego Brytyjczyka.
Nie mam pojęcia, Seamus.
Po prostu, przyszedł z nim.
Sprawdz go powiedział pierwszy.
Ja ju\ go gdzieś widziałem.
Weszli, gdy Rowse był w ubikacji.
Skorzystał z pisuaru i mył ręce, gdy weszli dwaj mę\czyzni.
Jeden z nich podszedł do pisuaru, stanął przed nim i zaczął majstrować przy
rozporku.
To ten wielki.
Szczuplejszy, przy stojny Irlandczyk, został przy drzwiach.
Wyjął z kieszeni marynarki mały drewniany klin, upuścił go na ziemię i bokiem
stopy wsunął pod drzwi.
Nie było mowy choćby o chwili nieuwagi.
Rowse dostrzegł ten gest w lustrze, ale udawał, \e nie widzi.
Gdy ol brzym odwrócił się od pisuaru, był gotów.
Obrócił się, zrobił unik przed pierwszym ciosem wielkiej pięści wymierzonym w
jego głowę i dał face-1 towi kopniaka we wra\liwe ścięgno pod rzepką lewego
kolana.
Olbrzym zaskoczony, jęknął z bólu.
Jego lewa noga ugięła się, przez co głowa znalazła się na poziomie talii.
Kolano Rowsea uderzyło mocno i
250
w szczękę.
Zachrzęściły wybijane zęby i trysnęła krew ze zranionych ust.
Rowse czuł, jak ból kontuzjowanego kolana idzie w górę do uda.
Walkę zakończył trzeci cios cztery nastawione kłykcie, które Rowse wpako wał
przeciwnikowi w gardło.
Następnie zwrócił się do faceta przy drzwiach.
Spokojnie, przyjacielu odezwał się facet imieniem Seamus.
On chciał tylko z tobą pogadać.
Miał szeroki rozbrajający uśmiech, który musiał robić cuda z dziew
czynami.
Jego oczy pozostały chłodne i czujne.
Quest-ce qui se passę?
spytał Rowse.
Wchodząc przedstawił się jako przyjezdny Szwajcar.
Niech pan da spokój, panie Rowse rzucił Seamus.
fo pierw sze, ma pan napisane na czole, \e jest pan Brytyjczykiem.
Strona 177
forsyth Fa szerz.txt
Po drugie, pana zdjęcie jest na okładce pańskiej ksią\ki, którą przeczytałem z
wielkim za interesowaniem.
Po trzecie, przed laty w Belfaście był pan w Specjalnych Siłach Lotniczych.
Przypomniałem sobie, \e ju\ pana gdzieś widziałem.
No i co z tego odparł Rowse.
Ja ju\ z tego wyszedłem.
Na dobre.
śyję z pisania powieści.
To wszystko.
Seamus 0Keefe przemyślał tę informację.
Mo\liwe przyznał.
Gdyby Anglicy przysyłali agenta do mo jego pubu, to chybaby nie wzięli faceta,
którego twarzą jest wytapetowane tyle ksią\ek.
A zresztą mo\e?
Owszem, mogliby powiedział Rowse ale nie mnie.
Ja bym ju\ więcej dla nich nie pracował.
Rozeszły nam się drogi.
Te\ to słyszałem.
No dobrze, chodz pan się napić.
Prawdziwego drinka.
Za dawne czasy.
Wykopał klin spod drzwi, a następnie je otworzył.
Olbrzym dzwigał się z posadzki na czworakach.
Rowse wyszedł.
0Keefe zatrzymał się, by szepnąć coś do ucha wielkiemu mę\czyznie.
W barze Uli Kleist dalej siedział przy stoliku.
Dziewczyny poszły.
Kie rownik i zwalisty portier stali obok niego.
Gdy Rowse przechodził, Kleist uniósł brew.
Gdyby Rowse mu kazał, biłby się, nawet nie mając szans.
Rowse potrząsnął głową.
W porządku.
Uli powiedział.
Spokojnie.
Idz do domu.
Skon taktuję się z tobą.
0Keefe wziął go do swojego mieszkania.
Pili jamesona z wodą.
Powiedz mi o tym "zbieraniu materiałów", pisarzu za\ądał spokojnie
0Keefe.
Rowse wiedział, \e w korytarzu, w zasięgu głosu, są jeszcze dwaj face
ci.
Dalsza szarpanina nie miałaby sensu.
Naszkicował 0Keefemu intry gę swojej następnej powieści.
251 .
A więc to nie będzie o chłopakach z Belfastu?
0Keefe był zaskoczony.
Nie mogę powtarzać tego samego pomysłu przyznał Rowse.
Wydawcy by nie wzięli.
To będzie o Ameryce.
Rozmawiali przez całą noc.
I pili.
Rowse miał mocną głowę do whi sky; i całe szczęście.
0Keefe puścił go o świcie.
Rowse poszedł do hotelu pieszo, bo mu się kurzyło ze łba.
Tamci pracowali nad Kleistem w opuszczonym magazynie, do którego zabrali
go, gdy Rowse opuścił klub.
Trzymał go wielki portier; drugi Pale styńczyk operował narzędziami.
Uli Kleist był twardy, ale Palestyńczycy nauczyli się sporo o bólu w południowym
Bejrucie.
Wytrzymał, ile mógł, ale przed świtem zaczął mówić.
O wschodzie słońca pozwolili mu umrzeć.
Była to upragniona ulga.
Irlandczyk z męskiej toalety patrzył i słuchał, co jakiś czas dotykając
krwawiących ust.
Gdy było po wszystkim, uzyskane informacje przekazał 0Keefemu.
Szef placówki IRA skinął głową.
Strona 178
forsyth Fa szerz.txt
Przypuszczałem, \e jest w tym coś więcej ni\ powieść powie dział.
Następnie wysłał telegram do faceta w Wiedniu.
Telegram był bar dzo starannie sformułowany.
Kiedy Rowse opuścił mieszkanie 0Keefea i poszedł przez budzące się
miasto do hotelu przy stacji kolejowej, jeden z jego opiekunów spo kojnie ruszył
za nim.
Drugi pilnował opuszczonego magazynu, ale nie interweniował.
W porze lunchu Rowse zjadł wielką Bratwurst obficie udekorowaną słodką
niemiecką musztardą.
Kupił ją w Schnellimbiss, jednym z naro\ nych kiosków, które handlują pysznymi
kiełbaskami przeznaczonymi dla tych, którzy się spieszą.
Jedząc kątem ust rozmawiał z człowiekiem stoją cym obok.
Myślisz, \e 0Keefe ci uwierzył?
spytał McCready.
Mógł.
Jest to dość prawdopodobne wyjaśnienie.
Autorzy powieści sensacyjnych muszą, mimo wszystko, grzebać się w ró\nych
dziwnych rzeczach w ró\nych dziwnych miejscach.
Ale mógł mieć wątpliwości.
Nie jest głupi.
A sądzisz, \e Kleist ci uwierzył?
Rowse roześmiał się.
Nie, nie Uli.
Uli musi być przekonany, \e jestem pewnego rodza ju renegatem, który został
najemnikiem i rozgląda się w sprawie zakupu broni dla jakiegoś klienta.
Był zbyt uprzejmy, \eby mi to powiedzieć, ale historii o zbieraniu materiałów do
powieści nie kupił z pewnością.
Rozumiem rzucił McCready.
To chyba ubiegła noc była dodatkową premią.
Na pewno zaczynają cię zauwa\ać.
Zobaczymy, czy
252
F
Wiedeń puści cię dalej tym tropem.
Przy okazji, zabukowałeś się na lot jutro rano.
Zapłać gotówką na lotnisku.
Lot do Wiednia był przez Frankfurt i samolot wystartował o czasie.
Rowse leciał klasą klubową.
Po starcie stewardesa rozniosła gazety.
Po niewa\ były to linie krajowe, nie miała prasy angielskiej.
Rowse doga dywał się łamaną niemczyzną i potrafił odcyfrować tytuły.
Ten, który obejmował dolną połowę pierwszej strony "Morgenpost", nie wymagał
odcyfrowywania.
Twarz na zdjęciu miała oczy zamknięte i otaczały ją śmieci. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • g4p.htw.pl
  •  
     
    a Techniki zaawansowane Wydanie VIII
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • truskawka.pev.pl
  •