[ Pobierz całość w formacie PDF ]

uszu, po czym zacząłem iść przed siebie, wciąż trzymając w dłoniach łuk z napiętą na cięciwie strzałą,
tamten po chwili wahania poszedł za mną, słońce grzało coraz mocniej, zamróz głośno trzeszcząc
pękał pod naszymi stopami, twój ojciec - powiedział nieznajomy - miał na imię tak jak i ty, Aleksy, a
twoja matka nazywała się Teodozja, wiem - powiedziałem - czy po to mnie szukałeś przez sześć lat,
aby mi to powiedzieć?, nie - odparł - szukałem cię przez sześć lat po to, żeby ci powiedzieć, że jestem
wysłannikiem twoich rodziców, wtedy się zatrzymałem i spojrzałem prosto w jego twarz: znasz ich
imiona, a nie wiesz, że nie żyją od sześciu lat?, wiem - odpowiedział - ponieważ na własne oczy
widziałem ich ciała, ale wiem również, że jeśli tamtej nieszczęsnej nocy przed sześcioma laty zginęło
w okrutnej rzezi wiele tysięcy Greków i ponad pół miasta zniszczyły pożary, to przecież ręka losu
dotknęła i tych również, którzy dokonali tych zbrodni, nie dłużej niż dwa lata cieszył się tronem
bazileusów samozwańczy cesarz Baldwin, konał w długich męczarniach na dnie głębokiego wąwozu,
gdzie go jak psa lub padlinę ciśnięto na rozkaz króla bułgarskiego Jana, wprzód mu uciąwszy ręce i
nogi, w bitwie z Wołochami poległ drugi przywódca zachodnich grabieżców i gwałcicieli,
Bonifacego, samozwańczego króla Tessalonii, siostrzeńca senechala Szampanii Gotfryda de
Villehardouin, samozwańczego władcę Koryntu, kazał ukrzyżować w Epirze Michał Kommen,
również i wielu innych zbrodniarzy doścignął sprawiedliwy los, natomiast do tej pory kary uniknął i
po świecie chodzi jeden z nich, i to z tobą, jeśli rzeczywiście jesteś Aleksym Melissenem,
szczególnymi węzłami złączony, ponieważ to on w tę noc, gdy ty byłeś małym dzieckiem, własnymi
dłońmi zamordował twoich rodziców, dopiero gdy umilkł, zdałem sobie sprawę, że już od paru chwil
nie idę przed siebie, lecz stoję w miejscu, wiedziałem, że to, co powiedział, jest prawdą, nie umiem
powiedzieć, jak to się stało, ale naraz wszystko, co w mglistych i nie połączonych ze sobą kształtach
pamiętałem z dzieciństwa, teraz stało się we mnie aż do bólu przejrzyste, podniosłem łuk ze strzałą na
napiętej cięciwie, wypuściłem strzałę i patrzyłem, jak z cichym gwizdem mknie ku niebu, wzniosła się
w przejrzystym powietrzu bardzo wysoko, ale nie straciłem jej z oczu i widziałem, wciąż ogarnięty
obrazami tamtej nocy, krew rodziców czując na wargach i jego twarz widząc nachylającą się nade
mną, słysząc jęki mordowanych i skowyt płaczących kobiet, wszystko to widząc i słysząc, widziałem
lot mojej strzały, teraz już szybko opadającej, wbiła się w ziemię bardzo daleko i widziałem, że lekko
drży, wbita w ziemię, jak gdyby nie wyczerpała jeszcze siły swego pędu, i dopiero gdy stała się
nieruchoma, odwróciłem się ku nieznajomemu i powiedziałem patrząc mu w oczy: kłamiesz, gdyby
zaprzeczył lub począł dowodami potwierdzać prawdziwość swoich słów, być może zwątpiłbym, że
było tak, jak on powiedział, ale milczał, nie rzekł ani jednego słowa, lecz oczu, ciemnych i głęboko
osadzonych, nie oderwał od mego wzroku, to ja pierwszy oczy spuściłem i powiedziałem: kimkolwiek
jesteś i jakiekolwiek plany masz wobec mnie, nie chcę cię więcej widzieć i jeżeli jeszcze raz staniesz
na mojej drodze, zabiję cię albo każę cię zabić,wtedy on powiedział i wydało mi się, że w jego głosie
jest smutek: tak więc kochasz człowieka, który ma dłonie splamione krwią twoich rodziców,
powtórzyłem, wciąż nie podnosząc oczu: nie chcę cię więcej widzieć, a jeżeli jeszcze raz cię zobaczę,
zabiję cię albo każę zabić, dobrze - powiedział po chwili milczenia - odejdę i więcej mnie nie
zobaczysz, ale nim odejdę, chcę ci jedno powiedzieć: kiedy byłem twoim piastunem, a ty dzieckiem
powierzonym mojej opiece, stało się raz tak, że pod nieobecność twoich rodziców ciężko
zachorowałeś, byłeś nieprzytomny i majaczyłeś, wszyscy lekarze zwątpili, aby można cię było
uratować, ja przez wszystkie dnie i noce czuwałem przy tobie i gdy trzeciej nocy, wciąż
nieprzytomny, począłeś konać, byłeś sztywny i mimo gorączki stopy i dłonie miałeś jak lód zimne,
wtedy ja cię wziąłem w ramiona i powiedziałem: musisz żyć, musisz usłyszeć, że ja do ciebie mówię:
musisz żyć, musisz mnie usłyszeć, że mówię do ciebie: musisz żyć, nie pamiętam, może te słowa
powtórzyłem dziesięć razy, a może sto, pamiętam natomiast, że ty w pewnym momencie otworzyłeś
oczy i spojrzałeś na mnie, trzymającego cię w ramionach, przytomnie, przeklinam, Aleksy Melissenie,
16
chwilę, kiedy do ciebie umierającego zawołałem: musisz żyć, to powiedział, każde jego słowo
dokładnie pamiętam do dzisiaj, po czym odszedł, ale nie spojrzałem na niego, stałem bez ruchu, chyba
o niczym nie myśląc, wreszcie odwróciłem się i zacząłem iść wolno w przeciwnym kierunku, moi
towarzysze wołali za mną, nie odpowiedziałem im, chciałem być sam, dopiero o zmierzchu wróciłem
tego dnia do zamku, a potem, patrzył chwilę na tęczę, która już teraz ogromnym łukiem wspinała się
po niebie, po czym mówił dalej: potem usiłowałem nie myśleć o tym, czego się dowiedziałem, była
wiosna, czułem, że jego spojrzenia częściej niż przedtem kierują się w moją stronę, tej wiosny
otrzymałem od niego w podarunku purpurowy płaszcz, dając mi go powiedział: za dwa lata otrzymasz
złote ostrogi i złoty rycerski pas, jednego dnia, położywszy dłoń na moim ramieniu, powiedział: jesteś
wciąż zamyślony, chciałbym znać twoje myśli, ja sam ich nie znam - odpowiedziałem i powiedziałem
prawdę, ponieważ istotnie swoich myśli nie znałem, chodziłem jak we śnie, w ciężkim, dręczącym
śnie, robiłem wszystko, co zwykłem robić przedtem, ale obcy wszystkim i wszystkiemu, pomyślał:
tych dni i tych nocy, gdy chodziłem jak w ciężkim i dręczącym śnie, było bardzo dużo, lecz potrafię o
nich powiedzieć nie więcej niż to, że były, było ich wiele i chodziłem wśród nich jak w ciężkim i
dręczącym śnie, jednego dnia tej samej wiosny zabrał mnie do łazni, dotychczas chodziłem do łazni z
moimi rówieśnikami, lubiłem chodzić do łazni, lubiłem gorąco, jakie w niej było, lubiłem kłęby pary
ogarniające ciało gorącą wilgocią, lubiłem swobodną nagość, a ponieważ byłem silny, więc w
zapasach, jakie urządzaliśmy, ja zawsze moich towarzyszy pokonywałem, lubiłem te zapasy, nagość
rozgrzanych ciał i moją siłę, a potem odpoczynek na niskich łożach, ale tego dnia poszedłem nie z
moimi towarzyszami, tylko z nim, byliśmy sami, ponieważ odprawił pachołków, którzy posługiwali
nam przy kąpieli, czułem się z początku trochę skrępowany, ale nie nagością, tylko ciszą, jaka była
dokoła, przyzwyczaiłem się bowiem, że w łazni zawsze było gwarno, brakowało mi tego gwaru i
brakowało mi moich towarzyszy, chyba o niczym nie myślałem, czułem trochę zmęczenia po całym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • g4p.htw.pl
  •