[ Pobierz całość w formacie PDF ]
stawała jej istota i wola. Była działającą w ludzkiej postaci ręką Boga, która wyciągała się z
tryskającą miłosierną miłością, aby błądzących nawrócić na drogę cnoty, a kacerzy sprowadzić do
zbawienia, przezna-czonego dla wszystkich, nie tylko dla wybranych. Tak, miała rację! Nie należąc
już do ziemi, należała do swej przebogatej miłości do całej ludzkości!
95
Leżałem pogrążony w sobie i widziałem tak wyraznie jej postać przed mymi zamkniętymi oczami,
jak gdyby rzeczywi-ście przede mną się znajdowała. Głos opowiadającego Halefa brzmiał dla
mych uszu jako bardzo daleki cichy szept. - I przypomniały mi się słowa, jakimi mnie podówczas
żegnała Marah Durimeh: - Synu mój, kiedy opuścisz tę dolinę, oko moje już nigdy więcej ciebie
nie ujrzy, ale Ruh i Kulian będzie się zawsze za ciebie modlić i błogoslawić cię tak długo, aż te
oczy, które teraz widzisz otwartymi, zamkną się na wieki dla życia doczesnego. - I słysząc teraz w
głębi duszy te słowa czułem jednocześnie, jak rozpostarła nade mną błogosławiąco swe ręce;
wstąpiło we mnie radosne uczucie szczęścia i spoko-ju. Przymknąłem oczy do snu, a zostałem z
miejsca przeniesio-ny w nieskoficzoną jasną dal, znaną tylko śniącemu oku, nigdy zaś
rzeczywiśtości.
III
- Sidi, obudz się, wstafi! Już dawno dziefi i wojownicy z plemienia Hamawandów wkrótce
przybędą!
Gdy obudziłem się na ten zew małego Hadżiego, ujrzałem, iż byłem jedynym, który jeszcze leżał.
Dziefi już był z godzinę, zerwałem się więc zawstydzony niemal, że tak długo spałem. Halef
siedział z Kurdami przy śniadaniu; jedli cienkie pla-cki, które były w ten sposób przyrządzone, że
rozlepiano szeroko rozwałkowane ciasto na ścianach prymitywnych pie-ców, skąd same odpadały,
gdy się upiekły. Z.aledwie też obmy-łem się w jeziorze, zostałem również zaproszony do tego
luksusowego śniadania.
Gdyśmy zakoficzyli je, dojrzałem w łuku bocznej doliny
oczekiwanych wojowników. Zdumieli się na nasz widok, gdyż
nie spodziewali się zastać tu swoich sześciu ziomków i to do
tego w towarzystwie dwóch obcych mężów, których ubiór
4 - TwierdTa w górach 97
wskazywał na to, iż nie są Kurdami.
Pomijam scenę przywitania, która nastąpiła. Nasze nazwi-ska były znane im wszystkim, mogliśmy
to dojrzeć i usłyszeć. Okazali nam szacunek, którym Halef czuł się bardzo wzruszo-ny.
Wykorzystał też odpowiednią chwilę, ażeby mi szepną~:
- Effendi, czyś zauważył, z jakim respektem ci Hamawan-dowie się do nas odnoszą? Wyprostuj się
dumnie i trzymaj fason! Musimy im dać do zrozumienia naszym zachowaniem się, jaki to honor
dla nich mówić z tak znakomitymi wojowni-kami, jak my.
Przybysze mieli na ogół dobre konie i jak na tamtejsze stosunki, byli stosunkowo dość dobrze
uzbrojeni. Słyszeliśmy, że oczekiwali ufnie i bez żadnych obaw spotkania z Dawuh-dijehami, gdyż
byli przekonani, że zaskoczą nagle wroga. Dla-tego też byli trochę rozczarowani, gdy Adzy
zakomunikował im, co wczoraj wieczór powiedziałem w tej sprawie. Odbyła się krótka narada
szarż, jeżeli wolno mi się tak wyrazić, w której myśmy również wzięli udział, a na której
postanowiono przy-jąć do wiadomości i zastosować się do moich wskazówek. Ti~zystu
wojowników pozostawało więc tutaj. Mieli porozsta-wiać straże i otrzymali nakaz zatrzymywania
aż do naszego powrotu, względnie aż do chwili otrzymania od nas dalszych instrukcji, każdej
zbliżającej się osoby, im samym wydano surowy zakaz pokazywania się komukolwiek. Wiedziano,
że Dawuhdijehowie znali terazniejsze obozowiska Hamawan-dów dokładnie i że inną drogą do
naszego miejsca wskutek rozgałęzienia gór nie można było się przedostać. Należało więc z zupełną
pewnością spodziewać się, że Dawuhdijehowie będą oczekiwali ataku, względnie też szykują się
do obrony 98 jedynie z tej strony, z której nadciągali rzeczywiście Hama-wandowie. Nie
powstrzymało mnie to jednak od powiedzenia Hamawandom, aby również uważali i na tyły, gdyż
trzeba było również wziąć pod uwagę ewentualność niespodzianego obej-ścia ze strony wrogów.
Po tych i kilku jeszcze innych mniej ważnych wskazówkach ruszyliśmy w drogę. My, to znaczy
sześciu Kurdów, których wczoraj spotkaliśmy, Halef i ja. Hadżi uśmiechał się nieznacz-nie do
siebie. Gdy go spyi~łem o przyczynę, odparł:
- Sidi, jeżeli rzeczywiście istnieje kismet, w co zresztą nie wierzę od czasu poznania ciebie, to
kismet ów i to nie tylko twój, lecz także i mój, ma co najmniej dziesięć tysięcy sprężyn w ciele.
Albowiem kismet nasz, nie tylko że sam nigdy nie zaznaje spokoju, ale i nam go nie daje. A i to
ciało ze spręży-nami jest z gumy, nie ma bowiem stałego miejsca, nigdy się nie zatrzymuje i
ciągle się zmienia. Skacze i pląsa to tu, to tam, toczy się i kręci raz tu, raz tam, a my plączemy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]