[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przebąkiwano od dawna, a i teraz nic pewnego nie doniesiono. Może to węch coś zdradził
staremu wojakowi, a może dlatego, że wieść przyszła od Zdzicha.
 Aebski pachołek  mruknął komes do siebie.  A nie zawadzi puścić ludzi nieco w
ruch. Zastali się. %7łniwa się kończą, czas będzie wziąć w garść wojów i naroczników, zbiory
zwiezć i w żywność gród zaopatrzyć.
Ruszył przed siebie, by wydać zarządzenie. Zapadła już ciepła noc sierpniowa, a wciąż
jeszcze po grodzie rozbrzmiewał głos komesa i drewniane mosty dudniły pod kołami wozów
ciągnących ze zbiorami do spichlerzy przy świetle pełnego księżyca.
Uspokoiło się dopiero koło północy, ale Przedsław, choć zegnany, do dom nie poszedł.
Stał na południowym moście i patrzył na wodę. Noc była upalna i chłód, pociągający od
rzeki, mile rzezwił zdyszane płuca. Stary patrzył na ciemną płaszczyznę wody. Czasem
rzuciła się ryba, rozdzierając powierzchnię gładką jak czarne sukno, i na powstałych kręgach
zaigrały miesięczne blaski. Księżyc już zachodził. Dokoła po niedawnym gwarze zapanował
spokój i cisza. Woda szeptała sennie, mijając podpory mostu.
Ale staremu nie do snu było, nie czuł spokoju. Stroskany, patrzył na rzekę, której
zwierciadło, wiosną podchodzące niemal pod dylowania mostu, po upalnym lecie zapadło
gdzieś nisko w dół. Woda, najważniejszy obrońca, nie obiecuje ochrony. Pozostają mury, a w
końcu  ludzkie serca.
Przedsław niecierpliwie przejechał szeroką dłonią po łysinie. Wody nie doleje, ale mury
może umocnić. Nie umiał sam przed sobą zaprzeczyć, że je zaniedbał. A serca? Własnego był
pewny; ale inne? Nigdy jeszcze tym ludziom nie przewodził w walce i, po prawdzie, trzymał
ich dotąd zbyt miękko. Cóż począć? Może da się jeszcze odrobić zaniedbania, jeśli czasu
starczy.
Ruszył ku grodowi. Stuk drewnianej kuli w powszechnej ciszy zadudnił jakoś
złowieszczo po dylowaniach mostu. Dreszcz przeniknął Przedsława: zatrzymał się.
 U licha!  zaklął.  Jeszcze by tego brakło, by mnie własne serce zawiodło. 
Dotychczas nigdy jeszcze nie zawiodło go w walce. Czyżby i serce się zestarzało?
Chciał ruszyć dalej, gdy w ucho wpadł mu odgłos, jakby chrobot wiosła o brzegi czółna,
który dochodził z dołu rzeki i zbliżał się wolno, bo pod prąd dość bystry. Stary szybko
pokuśtykał ku przystani u przyczółka, gdzie na wbitych w dno palach stał pomost, z którego
zwykle ładowano i wyładowywano towary.
Miód, wosk, sól, łupieże szły do dalekiego Wolina i w świat do Nowogrodu, Danii i
Szwecji, a w zamian przychodziła broń, żelazo, sól, jantar, ozdoby srebrne i tkaniny. Przy
niskim stanie wody ruch na rzece ustał, a pomost sterczał wysoko nad jej powierzchnią.
Przedsław patrzył na zbliżające się czółno. Choć miesiąc już zaszedł, komes rozróżnił w
mroku kilka niewielkich postaci, które wiosłowały sprawnie, kierując czółno przez spokojny
spłacheć wody ku przystani. Od ciemności jaśniejszą plamą odbijała Zdzichowa czupryna.
Czółno otarło się o pale i Przedsław usłyszał głos syna:
 Na brzeg komięgi nie wyciągać. By mi o świcie wszyscy byli. Pojedziem raz jeszcze.
Wspiął się na pomost, gdzie ze zdziwieniem zobaczył ojca. W milczeniu patrzyli na
siebie, a inni wyłazili kolejno i stawali, cokolwiek niepewni, czy stary z nawyku łajać nie
zacznie. Niemałe było zdziwienie, gdy Przedsław rzekł do Zdzicha:
 Pójdz do dom. Uradzim, co dalej poczynać.
Zdzichowi zdało się, że urósł, tak go duma rozparła. Sam dowódca grodu z nim uradzać
będzie! Zrównał się z ojcem i naciągnął nogi, by iść z nim krok w krok jak zrały. Stary
zapytał:
 Skąd wieści o wojnie?
 Byliśmy w naszym dworcu za Kocimi Górami kłapacze łowić na bagnach. Włodarz
nam rzekł, że spotkał uchodzącego z północy chłopa, który prawił, że wojska niemieckiego
cesarza ciągną i palą a łupią. Tedym Mirka tu odesłał, a sam z towarzyszami do Bytomia
popłynął, bo myślałem, że może tam co wiedzą.
 A wiedzieli?
 Nie wiedzieli nic, ale komes Falisz zaraz pchnął podjazd ku Krosnu. Ponoć zawżdy
tamtędy Niemce szli, tedy mniemał, że i teraz pójdą, bo przeprawy tam najłatwiejsze.
 Jeśli tamtędy, to widno na Poznań. Tedy nas ominą.
 Nie mówcie! To siedzieć będziem jako białki, gdy inni będą wojować?
 Głupiś! Obaczyłbyś, co to wojna, gdy cesarz zwali się z całą potęgą, a u nas ni trzech
setek wojów nie doliczy.
Zdzichowi krew uderzyła do twarzy. Z wahaniem zapytał:
 Nas nie rachujecie?
 Juści!  odrzekł stary zgryzliwie a drwiąco.  %7łeby cesarz o was wiedział, z dala
by Głogów omijał.
Zdzichowi zdało się, że znowu zmalał; powiedział, nadrabiając miną:
 Ale wieści nikt wam tak prędko nie przyniesie jako my.
 Nie przyniesie, bo nie mogę z ludzi się ogałacać, gdy nie wiada, co będzie, a w
grodzie roboty, że mądry bądz, za co prędzej się brać. Częstokoły powywracane... przez
wasze wałęsanie  warknął, nagle zezlony  mur i wały się sypią, a struga, co od zachodu z
najgorszej strony ich broni, zamulona i niemal wyschła przez te upały...
Przedsław zaklął pod nosem, bo czyszczenia i pogłębienia strugi zaniedbał. Zdzich
samochcąc oliwy chlusnął do ognia:
 Powaliły się częstokoły, bo pogniłe, nie bez to, żeśmy przez nie łazili.
 Dam ja ci się odszczekiwać!  Przedsław rozdrażniony był, ale pohamował się i
dodał spokojniej:  Rozkazywać się nauczyłeś, a słuchać  nie. Gdy o wojnie rzecz, tom ja
tu komes, nie rodzic: nie pasem też karać będę zuchwalstwo i nieposłuszeństwo. yle by
wyglądała karność, gdyby mi każdy pachoł śmiał przyganiać. Na wojnie nieposłuszeństwo 
to śmierć. Zrozumiałeś?
 Juści  odparł Zdzich i urósł znowu.
Poszli do domu. Wyszuna, mimo że noc była pózna, nie spała jeszcze. Niepokój, jaki na
grodzie zapanował, udzielił się i jej, a pogłębiała go jeszcze nieobecność męża i syna.
Roztrzęsiona, przyjęła ich wyrzutami, ale Przedsław fuknął:
 Teraz słuchać i milczeć będziecie. Wieczerzę dawaj i spać!
Zasiadł, zły i zamyślony. Nie skończyli jeść, gdy odezwał się do Zdzicha:
 Pojesz pózniej. Ninie skocz mi po starszyznę. Zdzich zerwał się, ale spłoszona
Wyszuna wtrąciła nieśmiało:
 Wżdy świtać będzie niedługo. Nie możecie pachołka posłać albo i do rana zaczekać?
I wam samym spocząć by się zdało, boście niemłodzi.
 Ktom jest, da się widzieć. Wszyscyśmy wczasowali za długo  odburknął.  Teraz
nie pora.
 Choć chłopca osławilibyście w spokoju. Niezrały jeszcze!
 yrały był do psot, niech się trud znosić nauczy, jeśli wojem chce być.
Obejrzał się za Zdzichem, ale chłopak wyszedł już, we drzwiach natomiast stała Radka.
Zapytała:
 Może piwa wam dać?
 Zegnałem się. Ty zawsze wiesz, córuchno, czego mi trzeba. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • g4p.htw.pl
  •