[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Złoty Wiek.
Dlatego wolał grekę. Tęsknił do niej, bo w gimnazjum mógł uczyć tylko łaciny.
Gdy nie szło mu poprawianie klasówek, w akcie rozpaczy sięgał po Platona, którego wciąż miał nadzieję
tłumaczyć lepiej, niż to zrobił Witwicki. Wydawało mu się nawet, że to był jego prawdziwy język te piękne,
dzwięczne słowa greki, które przypominały mu harmonijne geometryczne figury. Zamieniał je na polskie, już
nie tak kształtne, bo wieloznaczne, pełne przedrostków, które nieoczekiwanie zmieniały cały sens. Bóg,
jeżeli istniał, musiał mówić po grecku.
A więc Platon. Widział ich, jak rozmawiali, czterech albo pięciu mężczyzn półleżących na kamiennych
łożach. Nagie ramię, skóra, choć może już niemłoda, ale gładka, zdrowa i złocista, refleksy słońca na
spiętym spinką chitonie, dłoń z pucharem lekko uniesiona, szpakowate, krótko przycięte włosy na skroni. To
ten starszy. I dwóch młodszych; ciemnowłosi, ciemnoocy o pełnych wargach. Jeden z nich to Fajdros, myśli
Ergo Sum. Czwarty podnosi się i mówi na siedząco, i ręką w powietrzu wystukuje rytm wypowiedzi. A młody
chłopiec dolewa wino, a talerze pełne są winogron i oliwek, choć Ergo Sum nie był pewien, jak wyglądają
oliwki. Sądząc z samego słowa, musiały być gładkie, sprężyste, a ich tłusty sok spływał na wargi, gdy zęby
przegryzły skórkę. Słońce nagrzewa kamienne chodniki, unicestwia każdą zabłąkaną kroplę wody. Nie
istnieje słowo na określenie mgły, śnieg jest mitem, który czai się w nocnych opowieściach, ale nikt w niego
nie wierzy. Woda występuje tylko jako Okeanos albo jako wino. Niebo jest jedną wielką tęczówką bogów.
Ergo Sum za oknem miał ciemne podwórko z trzech stron obudowane domami, a z czwartej osłonięte
zalesionym stokiem. %7łeby zobaczyć niebo, trzeba było podejść tuż do szyby i spojrzeć prosto w górę.
Najczęściej było perłowoszare.
Jego mieszkanie mieściło się w starej niskiej kamienicy przy rzece. Składało się z kuchni, łazienki wyłożonej
lazurowymi kaflami, dwóch pokojów i oszklonej werandy, z którą nie wiadomo było, co zrobić. Zimą zamykał
ją i jeszcze uszczelniał drzwi szmatami. Latem gimnastykował się tam przy porannej audycji radiowej przed
wyjściem do szkoły. Stała tu deska do prasowania, której używała jego gosposia do nadania wymaganej
gładkości jego białym, nieskazitelnym koszulom, i stara niemiecka maszyna do szycia. Myślał, żeby
uprawiać tu kwiaty w doniczkach, takie jakie widział na innych werandach. Nie wiedział jednak, jak się do
tego zabrać. Stary kawaler i kwiaty. Ergo Sum miał nadzieję, że się kiedyś ożeni i wtedy to mieszkanie
będzie w sam raz. Teraz było za duże. Raz w tygodniu sprzątała je pani Eugenia. Pastowała brązowe
podłogi tak, że błyszczały, a na zakończenie piekła panu profesorowi placek zawsze taki sam, zmieniały
się tylko owoce. Zimą i jesienią były jabłka, latem jagody albo maliny. Wiosną, w maju, musiał być rabarbar
przynoszony z targu w wiązkach. Ergo Sum zawsze już kojarzył zapach pasty do podłóg z zapachem
świeżo upieczonego ciasta. Robił sobie dzbanek herbaty i na chybił trafił sięgał na platońską półkę,
najważniejszą rzecz w domu, wyciągał jeden z tomów i czytał.
Jaka to rozkosz, jaka słodycz życia siedzieć w chłodnym domu, pić herbatę, pogryzać ciasto i czytać.
Przeżuwać długie zdania, smakować ich sens, odkrywać nagle w mgnieniu sens głębszy, zdumiewać się
nim i pozwalać sobie zastygać z oczami wklejonymi w prostokąt szyby. Herbata stygnie w delikatnej
filiżance; nad jej powierzchnią unosi się koronkowy dymek, który znika w powietrzu, zostawiając ledwie
uchwytny zapach. Sznureczki liter na białej stronie książki dają schronienie oczom, rozumowi, całemu
człowiekowi. Zwiat jest przez to odkryty i bezpieczny. Okruszki ciasta wysypują się na serwetę, zęby
dzwonią leciutko o porcelanę. W ustach zbiera się ślina, bo mądrość jest apetyczna jak drożdżowe ciasto,
ożywiająca jak herbata.
Przy łóżku miał Diogenesa Laertiosa, który służył mu jako czytadło przed snem, a czasem sięgał po niego
tak sobie, znienacka, gdy zmęczyły go klasówki czy monotonne gadanie radia, otwierał na chybił trafił
i czytał o herosach, ludziach wielkich, niezwykłych. Wielki Tales, który pierwszy odważył się mówić
o nieśmiertelności duszy, Ferekydes, nauczyciel Pitagorasa, Sokrates i jego daimonion, który
przepowiedział mu jego chwalebną śmierć, Epikur ( Nie można żyć przyjemnie, jeżeli się nie żyje mądrze ),
Empedokles ( Tym, co łączy cztery elementy, jest miłość ) i niezwykły Archemanes z Metapontu, autor
O dwoistości rzeczy (każda rzecz ma swą podwójną naturę), ale ponad wszystko Platon.
A potem zdarzyła się ta dziwna rzecz. Znał Platona prawie na pamięć, ale jakoś nigdy nie zauważył jednego
fragmentu. W ósmej księdze Państwa jest pewne zdanie, które nagle odkrył i które go poraziło. Zamarł, gdy
je przeczytał i pojął jego sens: Kto skosztował ludzkich wnętrzności, ten musi stać się wilkiem . Tak, właśnie
tak było napisane. Ergo Sum wstał, przeszedł się do kuchni, spojrzał w kuchenne okno z widokiem na
kamienicę obok i już myślał, że udało mu się zapomnieć. Włączył radio, leciała jakaś muzyka, zupełnie
obojętna. Pogrzebał w szufladzie, zerwał kartkę z kalendarza, ułamaną zapałką wygrzebał z zębów resztki
ciasta, lecz to wszystko na nic. W umyśle Ergo Suma pojawiły się pierwsze kryształy mrozu, które teraz
rozprzestrzeniały się na wszystkie strony, zamrażając wszystko, co napotkały po drodze. Kuchnia była ta
[ Pobierz całość w formacie PDF ]