[ Pobierz całość w formacie PDF ]
cze raz. Wsiądziesz do tej przeżartej przez rdzę balii, zwanej przez ciebie motorówką.
Będziesz sprawdzał czas. Dokładnie o szóstej uruchomisz silnik i odpłyniesz.
79
Czy nie powinniśmy zsynchronizować naszych zegarków, koleżko?
C.B. obrzucił go wściekłym spojrzeniem i mówił dalej:
Będziesz prowadził ten ceber przez Spuyten Duyvil wokół północnego krańca
Manhattanu do Harlem River...
Spuyten Duyvil to nazwa holenderska pochwalił się swą wiedzą Petey. Po
mojemu to znaczy: Stój, ty diable! , bo tam prąd jest po prostu piekieeelny. Ale to nie
problem dla takiego starego wilka morskiego, jak ja.
Zamknij się! Zamknij się! Zamknij się! Dałem ci do użytku telefon komórkowy
Rosity...
Pana Reilly ego jest o wiele nowszy. Tamten powinieneś mi dać. Ale nie, ty...
C.B. zahamował tak gwałtownie, że Peteyem rzuciło do przodu.
Mogłem dostać wstrząsu mózgu rzekł z wyrzutem.
Dalej. Zatelefonuję do ciebie mniej więcej za kwadrans siódma. Do tego czasu bę-
dziesz na miejscu, zacumowany przy nabrzeżu u wylotu Sto Dwudziestej Siódmej. Będę
mówił krótko. Spróbuj zrozumieć, że usytuowanie telefonu komórkowego może być
wyśledzone w czasie krótszym niż minuta.
Petey gwizdnął z podziwem.
Rzeczywiście szybko. To wszystko ta współczesna technika, co, C.B.? Ja osobiście
wolę rzeczy trochę mniej skomplikowane.
Bóg widzi, że to już udowodniłeś wyjęczał C.B.
Mimo dużego ruchu wzdłuż River Road, C.B. zdołał pokonać kilometr od zatoczki
do łodzi mieszkalnej w niecałe dziesięć minut. Ilekroć skręcał z zatłoczonej ulicy, nie-
odmiennie nachodziła go myśl, że jakiś wóz policyjny może śledzić samochód zmierza-
jący w kierunku zamkniętej w zimie przystani jachtowej.
Kiedy snuli swe plany, to Petey wystąpił z pomysłem, żeby tę łódz mieszkalną, którą
miał w swej pieczy w Lincoln Harbor, porcie jachtowym, czynnym cały rok, zabrać do
położonej w ustronnym miejscu, opustoszałej w zimie przystani.
Ta część planu się powiodła, C.B. musiał to, acz niechętnie, przyznać, gdy spoglądał
nerwowo w lusterko wsteczne. Następnym razem, kiedy wjadę na tę szosę, na tylnym
siedzeniu będzie leżał milion dolców, pomyślał.
Wziął kolejny zakręt, ale jechał powoli, dopóki nie upewnił się, że nikt za nim nie
podąża. Dopiero wtedy przyśpieszył na ostatnim odcinku drogi wiodącej do parkingu.
Znalazłszy się tam, wysiadł z samochodu i ruszył pomostem w kierunku łodzi. Wiatr
się wzmagał, temperatura spadała. Według prognozy pogody, której wysłuchał przez ra-
dio, nadal istniała grozba huraganowych wiatrów, wiejących w stronę oceanu.
Nic mnie nie obchodzi, w którą stronę będą sobie wiały, o ile ja do tego czasu wywie-
ję stąd z pieniędzmi, pomyślał.
80
Dostanie się na łódz wymagało nie lada sztuki. Prąd wody odpychał ją od pomostu,
po czym gwałtownie rzucał nią w niego z powrotem. Komu by się chciało doznawać
przeżyć rodem z izby tortur, zapytał sam siebie, usiłując wywindować swe pozostające
w słabej kondycji ciało z pomostu na pokład łodzi. Był jeden taki przerażający moment,
kiedy nogi rozciągnęły mu się w niemal idealny szpagat, gdyż jedną miał opartą na po-
moście, podczas gdy druga posuwała się wraz z łodzią.
Trzeba by być człowiekiem-gumą, żeby coś takiego stosować jako stały trening
wyjęczał głośno, gdy ostatecznie obie jego stopy znalazły się na pokładzie. Ale ten
koszmar już zbliża się ku końcowi, pocieszył się, otwierając drzwi kabiny.
Dziesięć minut pózniej, punktualnie o szóstej, wystukiwał numer telefonu komór-
kowego Regan. Kiedy się odezwała, wydał polecenie wystudiowanym, gardłowym gło-
sem:
Jedz nadal na północ. Twój ojciec i Rosita mają się dobrze. A nawet dzisiaj rano
słuchali twojej matki w audycji Imusa. Prawda, Luke? Podsunął Luke owi telefon pod
usta.
Rzeczywiście słyszałem twoją mamę dziś rano, Regan. Niech ona zrozumie, co
ja chcę jej powiedzieć, modlił się w duchu. Wiesz, że ja po prostu widzę siebie czyta-
jącego twoją ulubioną książkę, kiedy jeszcze byłaś mała.
Wystarczy! burknął C.B. Masz teraz Rositę.
Regan, kto jest z moimi chłopcami?
Zanim Regan zdążyła odpowiedzieć, C.B. przyłożył telefon do swego ucha.
Okrąż park, Regan. Zadzwonię pózniej.
Wyłączył telefon.
Już mnie tu nie ma zwrócił się do Luke a i Rosity. %7łyczcie mi powodzenia.
A więc ojciec i Rosita wciąż jeszcze żyli. Porywacze szykowali się do odebrania oku-
pu. Regan dopiero teraz uświadomiła sobie, jak bardzo się bała, że z jakichś przyczyn
wpadną w panikę i że ona już więcej nie usłyszy ich ofiar.
Okrąż park. To jej nakazał. Na krętej parkowej drodze panował bardzo duży ruch, aż
do wylotu na Siedemdziesiątą Drugą, gdzie nieprzerwany strumień pojazdów skręcał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]