[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mówiłaś wcześniej, gdzie się schowałaś. Nie pamiętałem tego,
a\ do dzisiaj - dodał, pogrą\ony jeszcze w swoich myślach.
- Musiał być przera\ony, \e przypomnę sobie wszystko i
doniosę na niego. - Zaczynała łączyć fakty.
- Cal, jesteś ranny! - Matka delikatnie podtrzymywała
jego twarz i oglądała ranę.
- Potrzebujesz lekarza. - Wstała. - Halo! - krzyknęła
rozkazującym tonem do personelu karetki, która właśnie
nadjechała. - Mój syn potrzebuje pomocy lekarskiej!
Lyn uniosła głowę i oboje popatrzyli na Corę Lee.
Odwzajemniła ich spojrzenie, a potem uniosła brwi i
uśmiechnęła się zmieszana.
- Nie jestem całkowicie bezradna.
Wszyscy się roześmieli.
Cal posłał jej uśmiech i chwycił za rękę.
- Nic mi nie będzie.
- Oczywiście, \e nie. - Cora Lee nadal miała
przewieszoną przez ramię torebkę. Ku jego rozbawieniu, teraz
wyciągnęła nieskazitelnie białą chusteczkę i zaczęła wycierać
mu twarz. Nie wiedział, \e to krew spływa mu do oczu, póki
nie zobaczył czerwonej plamy na materiale. Podniósł rękę i
zbadał ranę.
- To tylko głębokie zadrapanie, mamo - powiedział, \eby
ją uspokoić.
Cofnęła rękę. Przycisnęła zakrwawioną chusteczkę do
piersi i powoli jej oczy wypełniły się łzami.
- Powiedziałeś do mnie: mamo" - wyszeptała.
Lyn pocałowała go w szyję, a on znowu przyciągnął
matkę do siebie.
- Tak właśnie powiedziałem - potwierdził.
Ku jego irytacji, zabrali go karetką do szpitala w Rapid
City. Lyn i Cora Lee pojechały za nim. Lyn pozostała na czas
badań. Potem, kiedy zabanda\owali mu głowę i klatkę
piersiową, zwolniono go. Przekazano setkę instrukcji i
nakazano odpoczywać przez kilka dni.
W poczekalni Deck i Silver towarzyszyli matce.
Niepewność ustąpiła miejsca radości, kiedy się pojawił.
Po chwili Deck odciągnął go na bok.
- Nie będą wniesione \adne oskar\enia - poinformował
Cala. - Szeryf i jakiś detektyw byli tu, kiedy byłeś
opatrywany. Nie wiem, jak to załatwią, ale mówili coś o
jakimś facecie, który zginął, prowadząc nieostro\nie
samochód.
- Zgadzam się - zdecydował Cal, bo mógł zostać
oskar\ony o nieumyślne spowodowanie śmierci. Pomyślał, \e
jeszcze raz zrobiłby to samo. Niemniej jednak cieszył się, \e
policjanci byli wyrozumiali.
Jego samochód zabrano do warsztatu, więc pojechali
samochodem Lyn. Deck i Silver odwiezli Corę Lee na
lotnisko. Po\egnali się i powiedzieli, \e mo\e ich odwiedzać,
kiedy chce. Zaprosili równie\ jej mę\a.
Cal odmówił wzięcia środków przeciwbólowych. Starał
się nie jęczeć, kiedy jechali drogą prowadzącą na ranczo.
Pomimo wstrętu, jaki czuł do samego siebie za swoją słabość,
nie protestował, kiedy Lyn zapakowała go do łó\ka na resztę
dnia.
- Dokąd idziesz? - Chwycił ją za rękę, kiedy chciała się
podnieść ze wspólnego posłania.
Wzruszyła ramionami.
- Mam wiele pracy. Trzeba sprawdzić inwentarz w
stodole. Nale\y zrobić okład koniowi. Rozmroziłam kurczaka
na kolację, jeśli go nie zacznę teraz piec, będziemy jeść
dopiero o północy. Dzisiaj przyniosę ci kolację na tacy, \ebyś
nie musiał wstawać.
- Nic ci nie jest? - zapytał cicho. Przez całą drogę do
domu nie odzywała się.
Spojrzała mu w oczy.
- Dopiero wówczas, gdy byłyśmy niedaleko Wall
zauwa\yłam, \e ktoś jedzie za nami. Wtedy ty ju\ tam byłeś.
- Ten drań strzelał do ciebie - warknął Cal. Pokiwała
głową i zacisnęła palce na jego ręce.
- Nie mogłam w to uwierzyć. To dziwne, ale nie bałam
się o siebie. Byłam wściekła, \e ten człowiek mo\e
skrzywdzić twoją matkę. Chciałam go zabić! Skłamałabym,
gdybym powiedziała, \e \ałuję, i\ Biddle nie \yje. Ale \al mi
Wayne'a. Był kiedyś normalnym człowiekiem i miał wielkie
marzenia. Jak to się czasami dziwnie w \yciu układa!
- To prawda. - Pieścił jej delikatną skórę. - Gdyby nie on,
nigdy bym cię nie spotkał.
- Tak. - Lyn wyswobodziła rękę i nie patrzyła mu w oczy.
- Muszę iść do pracy, a ty powinieneś odpocząć.
Zanim zdołał ją zatrzymać, ju\ jej nie było.
Tej nocy te\ z nim nie spała, ani następnej. Był tak
obolały, \e nie nalegał. Czekał sfrustrowany i zdenerwowany,
bo rozmawiała z nim tylko o ranczu.
Trzeciego dnia wstał o zwykłej porze. Poruszał się
odrobinę wolniej ni\ zazwyczaj. Był cały posiniaczony, ale
długi gorący prysznic rozluznił mu mięśnie i złagodził ból.
Kiedy wszedł do kuchni, Lyn podeszła do niego z
parującym kubkiem z kawą.
- Dzień dobry. - Uśmiechała się ciepło. - Słyszałam, \e
wstałeś z łó\ka.
- Musimy porozmawiać. - Jej uśmiech zniknął, kiedy
postawił kubek z kawą na blacie i zaciągnął ją do salonu.
Usiadł na kanapie, a kiedy chciała usiąść obok, posadził ją
sobie na kolanach.
Zaczęła się wiercić i protestować.
- Nie ruszaj się, bo urazisz mnie w \ebra - powiedział,
bezwstydnie wykorzystując swoje obra\enia.
Zamarła, potem delikatnie się wyprostowała, \eby się o
niego nie opierać.
Natychmiast ją pociągnął i straciła równowagę. Teraz
le\ała z głową ukrytą w zagłębieniu jego ramienia.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]