[ Pobierz całość w formacie PDF ]

%7łal mi każdego kłosa, każdej trawki. Wśród tego palą się bezczelnie szkarłatne maki,
powiększając jeszcze bardziej uczucie suszy i pragnienia. Po pierwszej zajeżdżam pod dom
M. Ucieszyli się moją wizytą. Ona śmiejąc się swoimi prześlicznymi oczami, mówi:
"Odpocznie pan u nas". Oj - odpocznę. Nareszcie. Zjadam wielki talerz ruskich pierogów i
popijam kompotem z rumbarbarum. Po obiedzie kładę się i usypiam. Budzę się pod wieczór.
Słońce zapada poza lasami, wypogodziło się. Przelatują nad nami dwie formacje ciężkich
bombowców, otoczone biegającymi ze wszystkich stron myśliwcami. Lśnią i wyją. Stado
owiec opędzane przez szczekliwe owczarki.
Wieczorem przy radio: marsz na Rzym. Niemcy pobici, padły Velletria i Valmontone. Przed
zaśnięciem znowu dwugodzinny koncert silników, jednostajny i nieprzerwany. To jest
zupełnie nieprawdopodobne, ile oni tego nafabrykowali. Tylko po to, żeby przegrać tę wojnę.
6.6.1944
Wyjechałem koło 10-ej wypchany słoniną, jajkami, masłem i kiełbasą. Pogoda mieszana.
Słońce, wiatr, chmury, przelotne ulewy i zimno. I znowu chwila słońca. Zmieniłem trasę.
Mouy, Beaumont, Paryż. Na głównych drogach mogłoby być "za ciepło". Znowu latają od
samego rana całymi sforami.
Droga górzysta, śliczna. Wielkie lasy olbrzymich grabów. Płytkie doliny są jak ogrody. Mam
ochotę zacząć oganiać się od tych samolotów, jak od komarów. Wydaje się, że mnie za
chwilÄ™ obsiÄ…dÄ…. W Beaumont przeprawiam siÄ™ przez Oise Å‚odziÄ…, bo wczoraj zbombardowali
wszystkie mosty. Przy brzegach pływają zdechłe ryby. Mój przewoznik mówi mi, że po
wczorajszym bombardowaniu mostu kolejowego wyłowili przeszło 500 kg ryb. Dziś całe
Beaumont jadło na obiad ryby. Nastrój jest dziwny. Gdy w małych miasteczkach pytam o
drogę, ludzie odpowiadają mi jakoś tajemniczo i podejrzliwie, oglądając od stóp do głowy.
Grupki Niem-ców - po trzech, po czterech - stoją na rozstajach dróg i czekają na samochody.
Za Presles łapie mnie ulewa i wchodzę do przydrożnego bistra. Jakaś starucha daje mi
przesłodki "aperitif" na sacharynie i oświadcza, że wobec "tych wypadków trzeba uważać, do
kogo się mówi..." Nie rozumiem, ale mówię: ah, oui, oui . Częstuję ją chlebem z
salcesonem. Odwdzięcza mi się kieliszkiem koniaku. Jadę dalej. Wpadam do Paryża po 4-ej.
Przy Porte de la Chapelle alarm. Ktoś przechodzący obok mówi: "To już ósmy dzisiaj".
Rekord. Za chwilÄ™ odgwizdujÄ…. Na Boulevard Magenta zbiegowisko. Niemiecki autobus
zderzył się z cywilną ciężarówką i wywrócił ją. Wygląda jak przewrócony na wznak
chrabąszcz. Znowu alarm. Dławią się i czkają syreny. Siadam na ławce i palę. Koło 5-ej
jestem w domu. "Byłam niespokojna o ciebie". - "Dlaczego?" - "Jak to... nie wiesz?
WYLDOWALI".
Czekam na prąd, żeby móc włączyć radio. Dopiero koło 8-ej: "Jedenaście tysięcy samolotów,
szybowce transportowe, spadochroniarze, cztery tysiące okrętów nie licząc barek". Są, są...
biją się w Normandii od Cherbourga aż po Deauville. A słowo ciałem się stało.
25.6.1944
Cudowny dzień. Niebo błękitne, bez jednej chmurki. Koło 1-ej pojechaliśmy na rowerach do
Lasku Vincennes, zabierajÄ…c obiad ze sobÄ…. Avenue de Tremblay, biegnÄ…ca w poprzek lasku
w kierunku pola wyścigowego, zamieniła się w "corso". Jeszcze nigdy nie widziałem takiej
ilości ludzi. Tysiące rowerów, przepełnione omnibusy konne z zeszłego wieku, karety,
kariolki i dorożki. Rozbawiony, migający w słońcu tłum. Furkocą kwieciste spódniczki
dziewcząt na rowerach i obracają się nogi, odsłonięte wysoko. Ktoś śpiewa, ktoś gwizda.
Brzegiem, w cieniu drzew, idą ludzie na piechotę. Wojna? Gdzież tam. To wesoła niedziela z
dawnych, dobrych czasów pokoju. Patrząc na to myślę, że wczoraj, w czasie bombardowania
Wersalu, zginęło 225 osób i było ponad 500 rannych. Ale tu wszystko wydaje się złym snem.
Rozścielamy koc, jemy, czytam i usypiam.
Wracamy koło 7-ej. Ten sam tłum płynie zewsząd w stronę Paryża. Na kierownicach
rowerów bukiety kwiatów. Koło domu łapie nas alarm. Strzały. Na skos przechodzą trzy
formacje bombowców. Oczywiście zestrzelili trzy. Te naloty pod wieczór są mordercze.
Widać ich jak na dłoni.
Właściwie Cherbourg jest już wzięty. W czasie nalotu na Berlin rozbito podziemia katedry i
zniszczono sarkofag ze szczÄ…tkami Fryderyka II-go.
15.7.1944
Wieczorem długi spacer na rowerach. Nad Sekwaną. Boulevard Saint-Germain, pod
Odeonem. Oglądnęliśmy program. Może pójdziemy w przyszłym tygodniu. Potem
siedzieliśmy w Luksemburgu. Ciepły, pochmurny wieczór. Jakieś dziecko chciało koniecznie
wepchać nam w szprychy długi kij. Poszło potem nad sadzawkę i moczyło zawzięcie oparcie
ze swojego wózka. Jacyś chłopcy puszczali motorówkę. Cisza, terkot mechanizmu zabawki,
przedwieczorny spokój nieba, bukiet drzew i kwiatów. Tam gdzie były dawniej trawniki,
rosną teraz warzywa. Fasolka i róże. O wpół do dziesiątej zaczęli trąbić zamknięcie.
PojechaliÅ›my dalej. Bd. Montparnasse. Na ulicach pustki. Jedynie w "Le Dôme" i w "La
Coupole" trochę sennej publiczności na tarasach. Mężczyzni wożą kobiety na rowerach. Po
damsku na tylnym bagażniku. Wygląda to zupełnie wdzięcznie. Bd. des Invalides. Stare
pałacyki, złota kopuła Inwalidów. Przejeżdżamy obok ambasady polskiej. Mieści się tu
"Instytut niemiecki". Niedługo będzie "rrraus". Pałacyki na Quai d'Orsay, Izba
Deputowanych. Wjeżdżamy w bulwar Saint-Germain i siadamy na tarasie "Deux Magots".
Dziesiąta wybija na wieży i ściemnia się. Wjeżdżamy w piwniczną rue Bonaparte i potem już
nad Sekwaną. W mroku rozmazuje się sylwetka Notre-Dame i klamerki mostów. Woda jest
czarna i oleista. Place Bastille, wstrętna rue du Faubourg Saint-Antoine. Po wpół do
jedenastej jesteśmy w domu, przesyceni ciszą i spokojem tego dziwnego miasta. Paryż jest
teraz wspaniały. To ten Paryż pozostanie na zawsze w moich wspomnieniach. Londyn mówi
dużo o polskości Wileńszczyzny. Mówił dziad do obrazu...
20.7.1944
Przy wyjezdzie z biura wywróciłem się na pierwszym zakręcie. Głupio i niepotrzebnie - sam
nie wiem, dlaczego. Całe lewe ramię i ręka zdarte do krwi na befsztyk. Byłem tak wściekły,
że wsiadÅ‚em z powrotem na rower i dopiero na Porte d'Orléans wstÄ…piÅ‚em do apteki, żeby to
zawiązać.
Upał. Duszne powietrze, rozpalone i martwe. Od asfaltu bije żar, jak od pieca w stalowni.
Samochody, rowery, warkot i duszący zaduch spalin z motorów, napędzanych gazem
drzewnym. Na Alesia dostałem zawrotu głowy i na wszelki wypadek zsiadłem z roweru. Całe
lewe ramiÄ™ mnie rwaÅ‚o. W koÅ„cu wpadÅ‚em w boczne uliczki. UIice koÅ‚o wiÄ™zienia Santé
jeszcze ciągle zabarykadowane kozłami z drutem kolczastym. Na 14 Lipca był tam bunt
więzniów i podobno zabili kilku dozorców. W gazetach nic o tym nie pisali. Teraz ich
"pacyfikujÄ…".
Basia opowiada mi, że nasz "épicier" zapytaÅ‚ jÄ… dzisiaj: "Co pani myÅ›li o ostatnich
wydarzeniach? Czy nie będzie trzeba, aby Polska oddała Rosji jej granice etniczne?" Basia
zapytała go spokojnie: "Czy pan nie sądzi, że Francja powinna by oddać Indochiny
Indochińczykom, Madagaskar Madagaskarczykom i Algier Algierczykom?" Stracił wątek. To
zaczyna być nadprzyrodzone, do jakiego stopnia wszystko "chwyta", gdy chodzi o Rosję. Nie
ma niczego poza Rosją. To nie jest straszne, gdy masa jest głupia, bo każda masa jest głupia,
ale prawdziwe piekło zaczyna się dopiero, gdy ta masa zaczyna posługiwać się takimi
zwrotami jak "granice etniczne". A jednak pomiędzy tą powierzchownie opoliturowaną
Francją i Sowietami istnieje jakaś tajemna i bardzo mocna nić, duchowa nić chamstwa tego,
które mówiąc o "granicach etnicznych" nie potrafi równocześnie posługiwać się swobodnie
nożem i widelcem. Jest jeszcze coś innego także: jedna Rosja obiecuje dziś to, co jest [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • g4p.htw.pl
  •