[ Pobierz całość w formacie PDF ]
głem mieć zawał w czasie twojego wyjazdu do ciotki w Noosa czy na zjazd ratowników.
Zawał mógł mnie dopaść dziesięć lat temu.
Vic zbladła.
- O rany, dzięki, tato. Sama umiem wymyślić dość koszmarnych scenariuszy, nie
musisz mi ich podpowiadać.
- Chodzi o to, że w życiu nie ma żadnych gwarancji. Oboje doskonale o tym wie-
my. - Uścisnął jej rękę. - Nie możesz tkwić tu na wszelki wypadek".
Westchnęła.
- Słuchaj, obiecuję, że zostanę tylko do czasu, kiedy wrócisz do pracy i wszystko
się unormuje.
- Nie podoba mi się to.
- Czy myślisz, że będę dobrze się bawić w Londynie, jeśli będę się o ciebie mar-
twić?
Bob musiał uznać ten argument.
- Niezła z nas para, co? - Uśmiechnął się do córki.
- Tato, obiecuję ci, że tam pojadę.
- No myślę. - Przyciągnął ją do siebie i przytulił. - Inaczej będę musiał cię zwolnić
z pracy.
Vic tak ułożyła plan zajęć, żeby zawsze ktoś był przy ojcu. Po dwóch tygodniach
mogła powiedzieć, że jego rekonwalescencja przebiega bez zarzutu. Wyglądało na to, że
zgodnie ze swoim zamiarem będzie mógł niedługo wrócić do pracy.
- Co oglądasz, tato? - zapytała, siadając obok. Bob spojrzał na córkę.
- Dokument o życiu jedwabników.
R
L
Z entuzjazmem kiwnęła głową, choć delikatnie mówiąc, nie przepadała za tego ty-
pu filmami. Ale ojciec je uwielbiał, a ona chciała spędzać z nim tyle czasu, ile tylko było
to możliwe, więc niech będą jedwabniki.
- Brzmi to niezle.
Bob zmarszczył brwi, chwycił pilota i ściszył telewizor.
- Victorio, na miłość boską, rusz się z domu. To twój wolny dzień, a ty tkwisz tu,
jakby cię ktoś przykleił. Jest sobota wieczór, idz z chłopakami do pubu. Albo spotkaj się
z przyjaciółką. Ja czuję się dobrze, nic mi nie będzie.
- Tato, już dobrze. Chcę spędzić wieczór z tobą.
Bob zignorował ją i sięgnął do kieszeni po komórkę.
- Jaki jest numer do Brendy?
Vic chwyciła telefon.
- Nie potrzebuję, żebyś się za mnie umawiał.
- Więc idz - powiedział. - Włóż na siebie coś fajnego i zmykaj. Baw się dobrze.
Ryan i Josh są w domu.
Vic wahała się. Minęło sporo czasu, odkąd siedzi w domu, i trochę miała już tego
dość. Bob widział, że jej opór słabnie.
- Proszę, kochanie. Nie cierpię patrzeć, jak się tu marnujesz. Martwię się o ciebie.
To była ostania rzecz, jakiej by sobie życzyła. Ojciec ma zdrowieć bezstresowo, a
już przełożenie jej wyjazdu powodowało w nim niepokój. Z pewnością nie chciała mar-
twić go jeszcze bardziej.
- Dobrze. Jeśli to dla ciebie takie ważne...
Bob uśmiechnął się i rzekł:
- No i to mi się podoba!
Na wyspie były dwa miejsca, do których można było pójść w sobotni wieczór: klub
Beach Hut i Brindabella Pub. Vic wpadała do obu z nich, dziś wybrała ten pierwszy.
Weszła do Beach Hut parę minut po ósmej. Do wyboru były dwa bary: jeden blisko
parkietu, w tej chwili okupowany przez kłębiący się tłum, i drugi, w klubowym holu, z
którego przez ogromne okna rozciągał się wspaniały widok na plażę po drugiej stronie
drogi.
R
L
Podeszła do baru w holu i usiadła na stołku. Czekając na barmana, rozejrzała się
dokoła i ze zdziwieniem na drugim końcu lady ujrzała Lawsona.
Ich spojrzenia skrzyżowały się. Zasalutował jej, po czym wziął swoje piwo i ruszył
w jej kierunku.
- Co taka miła dziewczyna robi w takim barze? - spytał i usiadł na stołku obok.
Vic uśmiechnęła się. Miło było usłyszeć, jak Lawson żartuje. Choroba ojca usunęła
w cień wcześniejsze wydarzenia i przyjemnie było znowu rozmawiać z Lawsonem nor-
malnie. Wprawdzie zauroczenie pozostało, ale Vic nie zamierzała walić głową w mur.
- Ojciec zarządził, że muszę się rozerwać.
- Aha. - Lawson pokiwał głową.
Nadszedł barman, czekając na zamówienie. Vic zastanawiała się przez chwilę.
- Czekoladowe martini.
Lawson zamówił drinka, po czym spytał Victorię:
- Co to jest czekoladowe martini?
- Moje dwie ulubione rzeczy: wódka i czekolada. To jak deser, który można pić
przez słomkę.
Lawson uniósł brwi.
- Aha.
- Co tutaj robisz? - zapytała.
- Byłem z chłopakami na piwie, ale już pojechali do baru w Brisbane. Właśnie
kończyłem swoje.
- Nie wiedziałam, że chodzisz na te sobotnie spotkania.
Lawson wzruszył ramionami.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]