[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Tak  zawołał -jesteś chory, psychicznie chory! Do końca
życia nie wyjdziesz ze szpitala dla wariatów!
Eksplozja targnęła nim, ale odrzut potężnej broni sprawił, że kula chybiła,
przeszła metr nad jego głową. Trent obliczał w myślach, czy Steve zdążył uzupełnić
magazynek. Jeśli nie, to zostały mu jeszcze trzy pociski, a jeśli tak, to co najmniej
cztery. Tak
przynajmniej opisywano colta magnum w powieściach z Dzikiego Zachodu i tak
pokazywano w westernach   W samo południe", w  Jezdzcu znikąd" i jeszcze
innych.
Nie odrywał oczu od Steve'a, gdy ten znów wymierzył broń. Drugi pocisk też
przeszedł górą, podobnie jak pierwszy. Trent był coraz bliżej. Dwadzieścia metrów.
Zagarnął dłonią jak wiosłem i posłał strumień wody w stronę Steve'a.
 Ty karle. Wezmę cię żywcem!  zawołał.
Amerykanin strzelił po raz trzeci.
Charity z miejsca zrozumiała grę Trenta. Chwyciła Jacketa i przytuliła do siebie.
Nie chciała nic widzieć, ale też nie potrafiła zmusić się, żeby nie patrzeć. Widziała
więc wszystko. Jak lufa wielkiego rewolweru podrywa się przy wystrzale, jak padają
cztery strzały, a Trent uparcie brnie naprzód. Był już dziesięć metrów od Steve'a.
Ciągle po szyję w wodzie. Na powierzchni unosiła się tylko brodata głowa i
zmierzwiona czupryna. Przypomniała się jej głowa Jana Chrzciciela na tacy. Chciała
krzyknąć, żeby Trent dał nurka, skoczył w bok czy coś takiego, on jednak wciąż parł
na Steve'a, zbliżał się wolno, ale nieubłaganie, patrząc mu prosto w oczy.
Cztery strzały, a więc tamten załadował jednak świeży magazynek. Był już o kilka
kroków od Steve'a. Z tej odległości nie sposób chybić. Trent widział, jak Steve
oblizuje wargi biorąc go na cel. I wtedy usłyszał głuchy trzask iglicy trafiającej w
próżnię.
Amerykanin nie zdzierżył tego. Fizycznie. Opuściła go wszelka wola walki, stracił
resztkę nadziei. Trent wyjął mu ruggera z dłoni i kazał obrócić się twarzą do wyspy.
Sam też już nie panował nad sobą. Zgiął się wpół i zwymiotował. Treść żołądka paliła
w przełyku. Splunął, przepłukał usta morską wodą. Prąd poniósł plwocinę w stronę
Charity i chłopca.
 Przepraszam  szepnął Trent.
Odszukali ponton Kubańczyków i nim przedostali się na Yellow Submarine. Rufa
motorówki nosiła ślady zmagań z burzą: antena radaru wyrwana, kokpit kompletnie
zniszczony.
Steve siedział skulony w kącie sterówki. Charity tuliła Jacketa.
Trent rzucił kotwicę przy Green Creek. Mimo deszczu witała ich liczna gromadka
osób, które zgromadziły się na plaży zaintrygowane eksplozją i płomieniami na Bleak
Cay. Patrzyli podejrzliwie na przybyszów i ruszyli za nimi do wsi, trzymając stosowny
dystans. Mężczyzni, którzy jak zwykle popijali w barze Jacka, też obrzucali orszak
ciekawym spojrzeniem.
W szkole paliły się światła, przed budynkiem stał policyjny dżip. Trzymając
Steve'a za łokieć, Trent kazał mu wejść do środka. Cała szkoła składała się z jednej
izby, czterech rzędów ławek, trochę miejsca dla Charity i niewielkiego podium, na
którym stawali politycy, którzy od wielkiego dzwonu zjeżdżali do Green Creek,
zwykle przed kolejnymi wyborami. Na nim to przysiadł Skelley. Wyglądał godnie i
nader oficjalnie w mundurze, który ktoś dostarczył mu z Nassau. Twarzy nie było
widać, bo padał na nią cień od daszka mundurowej czapki.
Trent pchnął Steve'a na środek izby.
Skelley w milczeniu obrzucił Amerykanina wzrokiem. Być może powtarzał w
myślach oficjalną formułkę, bo kiedy się wreszcie odezwał, padły te słowa:
 Stephenie Johnie Radford, aresztuję cię w imieniu prawa za
zabójstwo Victora Horatio Nelsona. Masz prawo odmówić zeznań,
a wszystko, co powiesz, może być użyte przeciwko tobie.
Wiejski teatr, pomyślał Trent zastanawiając się, skąd Skelley tak dokładnie zna
nazwisko i oba imiona Steve'a. Albo podał mu je O'Brien, albo Skelley od początku
brał udział w grze. Tymczasem położył ruggera i pudełko z amunicją na podium obok
Skelleya.
 Na Bleak Cay zostało szambo. O'Brien powinien tam posłać
swoich ludzi.
 Są już w drodze  skinął głową Skelley.  Czekali na
zmianę pogody. A więc to ty jesteś Jacket Bride&  zwrócił się
do chłopca.
 Daj mu spokój  wtrąciła się Charity. Nie wypuszczała
chłopca z rąk od ostatniej sceny ze Steve'em. Teraz też otaczała
go ramieniem, tuląc do siebie, chroniąc przed nocnym chłodem.
Stała mocno, pewna swego. To była przecież jej szkoła, jej teren,
a chłopiec był jej uczniem.  Rzygać mi się chce i nie damy się
wciągnąć w wasze gówniane interesy.   Wasze" oznaczało, że
ma na myśli także Trenta.
Z daleka dobiegł szum nadlatujących śmigłowców. Dwa poleciały na Bleak Cay,
trzeci usiadł na plaży za wsią. Skelley wyjął chusteczkę i strącił niewidoczne drobiny
piasku
z wyczyszczonych do glansu butów. Szykuje się do ataku, pomyślał Trent. Coś
wisiało w powietrzu i Trent czuł to przez skórę. Wiedziałby więcej, gdyby mógł
zobaczyć minę Skelleya. Przesunął się nawet bliżej podium, ale Skelley odwrócił się
w stronę Amerykanina.
 Niech pan tu podejdzie, panie Radford  rozkazał, wskazując
miejsce tuż przed sobą. Steve posłusznie wykonał polecenie.
 Czy pan wie, że na Bahamach morderców posyłamy na
szubienicę, panie Radford?  spytał. Wyjął z futerału pistolet
i położył na podium. Miało się wrażenie, że czyni to z rozmysłem. 
Którego z nas najbardziej pan nienawidzi, panie Radford?
Którego przeklnie pan w ostatniej sekundzie życia, gdy już
pętla zaciśnie się na pańskiej szyi? A wie pan, że wisielec żegnając
się z życiem sra w spodnie? Co za ohyda! I pana też to spotka,
panie bankierze z Nowego Jorku.
Trent chciał mu przerwać.
 Jak ci się nie podoba, to się wynoś!  warknął Skelley. 
Te wszystkie wielkie przyjęcia w Nowym Jorku, drogie trunki,
kokaina, piękne kobiety na zawołanie. Czy miał pan już tego
dość, panie Radford? Potrzebował pan czegoś nowego, tak? Podniecały
pana tortury? Zabijanie dzieci? Jak Victora na Bleak Cay?
Tylko coś takiego jest w stanie podniecić wielkiego bankiera
z Nowego Jorku?
Steve, który od czasu gdy oddał ruggera Trentowi, był jak martwy, drgnął.
Zbudziła się w nim iskra życia. Nienawiść. Oblizał wyschnięte wargi. Różowy język
błysnął wilgocią w świetle żarówki.
 To nie tak  powiedział cicho.  Pan tego nie rozumie.
 Nie rozumiem, na czym polega przyjemność, gdy zadaje się
dzieciom tortury. O to panu chodzi, panie Radford? No, niechże
nas pan oświeci! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • g4p.htw.pl
  •