[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wystrzępionych dżinsach z wielkimi dziurami i T shircie z obscenicznymi
gryzmołami na piersi. Na głowie miał szarą wełnianą czapkę spod której
wymykały się tłuste, brudne włosy.
127
R
L
T
Musisz koniecznie iść w tej czapce? spytała. Bo tylko chrząknął i
pierwszy ruszył do bramy psychiatryka. Za nim Charlotte, na końcu małego
pochodu Arlene, z okropnym przeczuciem, że jak wejdzie do środka, spotka ją
coś jeszcze gorszego, o wiele gorszego.
Najstarsza córka Arlene Evans, Violet, uśmiechając! się do siebie,
obserwowała ich przez okno na drugim piętrze. Czuła coraz większe
podekscytowanie, udało jej się jednak nad tym zapanować. Spokój,
najważniejszy spokój, mówiła sobie, a przede wszystkim musi uważać na
ręce. Przecież bardzo trudno jej będzie być tak blisko matki i nie rzucić się jej
do gardła. Nie wspominając już o tym, jakie uczucia wzbudzać w niej będą
kochana siostra i kochany brat.
Musi się opanować, gra przecież o najwyższą stawkę. Jeszcze trochę i
wyjdzie stąd, znów będzie wolnym człowiekiem. Warto było się postarać,
pomogły szare komórki i prochy, które jej bratu udało się przemycić.
Swoją rolę do odegrania w Dzień Rodziny miała opracowaną w
najdrobniejszych szczegółach. Najważniejsze to głęboko ukryć swoje
prawdziwe uczucia.
Prawdziwe uczucia... Czuła, że ogarniają pusty śmiech. Przecież ona
swoje uczucia ukrywa bardzo starannie od chwili, gdy dotarło do niej, że dla
swojej rodzonej matki jest wyłącznie jednym, wielkim rozczarowaniem.
Matka od zawsze traktowała ją jak byle co, a dlaczego tak było, wyjaśniło się
pewnego pięknego dnia, kiedy Violet podsłuchała, jak jej koleżanki w szkole
szeptały między sobą. O niej, o Violet. %7łe jest okropnie brzydka.
Kiedy przeglądała się w lustrze, widziała bardzo zbliżoną wersję twarzy
swojej matki. Teraz już wiedziała, skąd ta nienawiść matki do niej. Matka w swej
najstarszej córce widziała siebie.
Violet?
128
R
L
T
Odwróciła się. Korytarzem nadchodziła jedna z pielęgniarek.
Chodz, Violet! zawołała do niej łagodnym głosem. Przyjechali
twoi najbliżsi, nie mogą się na ciebie doczekać!
Ach, oczywiście, moi najdrożsi najbliżsi, pomyślała zjadliwie i skinęła
głową, po czym szybko ją opuściła. Tak starała się wyglądać tu zawsze.
Skromna, szara myszka, która teraz posłusznie podreptała za pielęgniarką.
Po krótkim spacerze do chaty Cade oprawił szczupaka. Zrobił filety,
przyprawił je i wyszedł na dwór, żeby włożyć je do grilla. Andi natomiast
wzięła na siebie zrobienie sałatki. Cade po powrocie z dworu dyskretnie ją
obserwował. Bardzo podobały mu się jej precyzyjne ruchy, wykonywane
dłońmi, które też mu się bardzo podobały. Nieduże, ale o długich, szczupłych,
zwężających się palcach, zakończonych jasnoróżowymi paznokciami. Skóra
na dłoniach była gładziutka i jasna, jak porcelana.
Co? spytała nagle Andi, przechwytując jego wzrok.
Co? Ach, nic. Po prostu czuję, że ta sałatka będzie bardzo dobra.
Oczywiście!
Andi uśmiechnęła się, czyli jest dobrze, bo to znak, że czuje się
swobodniej. Kiedy zaproponował jej lunch w chacie, sprawiała wrażenie
zaskoczonej i skrępowanej.
On zresztą też czuł się podobnie. Ale zaprosił ją spontaniczne. Nigdy by
się po sobie nie spodziewał, że znów zabierze ją tutaj, do chaty.
Mogłabyś nakryć do stołu? spytał i wyjął z szafki talerze. Przecież
wiadomo, że Andi nie wie, gdzie co jest.
Postawił talerze na stole i wyszedł na dwór, do grilla, żeby przewrócić
filery na drugą stronę. Grace nalegała na kupno kuchenki z grillem, wtedy nie
musiałby wychodzić do grilla na dwór. Ale on lubił grillować właśnie na
dworze, w najbardziej siarczysty mróz, kiedy padał śnieg.
129
R
L
T
Podniósł metalową pokrywę grilla i nagle w brzuchu mu zaburczało. Był
głodny jak wilk, pierwszy raz od bardzo długiego czasu. Najczęściej
zapominał o jedzeniu, a jeśli już gotował, to byle co, po prostu, żeby się
zapchać.
Kiedy ryba była gotowa, wrócił do chaty po półmisek.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]