[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- A więc naprawdę chcesz zwiać... - Wypowiadając te słowa, David nie mógł ukryć smutku.
Jill była jego jedyną prawdziwą przyjaciółką. Wiedział, że bez niej będzie samotniejszy niż
kiedykolwiek dotąd.
- Muszę - odrzekła Jill. - Jeśli zostanę tu dłużej, zwariuję jak... jak Jeffrey. Ale kiedy ucieknę,
wyślę list do kuratorium. Na pewno kogoś tu przyślą. I założę się, że tydzień pózniej zamkną
tę szkołę na cztery spusty.
- Ale dokąd pojedziesz?
- Mam czterech braci i dwie siostry, mogę wybierać - odrzekła z uśmiechem Jill. - Wielka
rodzina, co? Ja byłam siódma!
- Czy twoja mama też ma braci albo siostry? Jill posłała mu dziwne spojrzenie.
- A co to, u licha, za różnica?
- %7ładna, ja tylko tak...
- Skoro już musisz wiedzieć, ona też była siódma. Mam sześciu wujków. Ale dlaczego
pytasz?
- Siódma córka siódmej córki... - wymamrotał David i zamilkł. To coś znaczyło. To musiało
coś znaczyć. Tylko co?
Nie dawało mu to spokoju, gdy siedział samotnie w bibliotece. Na świąteczną kolację - jeśli
można to nazwać świąteczną kolacją - była szynka i frytki, frytki niewiele cieplejsze od
szynki. Po raz pierwszy od dnia przyjazdu czuł się naprawdę przybity. Jill poszła wcześniej
spać, a on nie mógł nawet obejrzeć telewizji. W szkole był telewizor, ale czarno-biały i
posklejany taśmą. Nie miał gałki potencjometru głośności i odbierał tak fatalnie, że to, co
działo się na ekranie, przypominało małą burzę śnieżną. Jeśli oglądało się program o
głuchoniemych górnikach na Syberii, wszystko było w porządku, poza tym odbiornik
nadawał się tylko na szmelc.
Otworzyły się drzwi i do biblioteki wszedł Jeffrey..
- Cześć - rzucił David.
- Cześć, D...D...David. - Grubas stał w drzwiach, z zażenowaniem przestępując z nogi na
nogę, jakby przyłapano go na dłubaniu w nosie.
- Ostatnio rzadko się widujemy - powiedział przyjaznie David.
- Wiem, jestem t...t...trochę zajęty - Jeffrey rozejrzał się, poprawiając druciane okulary i
strzelając oczami po całym pokoju. - Właściwie to szukam W. W...Williama.
- Swojego nowego kumpla? - spytał szyderczo David. - Tu go nie ma. Chyba, że
s...s...schował się pod dywanem, w k...k...kominku albo tam, dokąd chodzą w nocy. Mogę ci
tylko powiedzieć, że jeśli chcesz się do nich przyłączyć, na pewno przyjmą cię z otwartymi
ramionami!
- Jan...n...nie... - Jeffrey urwał, zaczerwienił się i Davidowi zrobiło się głupio. Otworzył usta,
żeby coś powiedzieć, lecz w tym samym momencie Jeffrey wyszedł z biblioteki i, zamknął za
sobą drzwi.
David wstał. Z nim pójdzie najłatwiej . Znowu przypomniały mu się słowa pana Damortusa.
Jasne, bez względu na to, co tamci knuli, Jeffrey był najsłabszy, najmniej odporny z nich
trojga. Był gruby. Nosił okulary i się jąkał. Był ofiarą losu, z którego wszyscy się nabijali.
Odtrącając go, David zrobił dokładnie to, czego chciał Damortus i pozostali dyrektorzy,
Laterg i Rankor. Kiedy zaczynali, było ich troje przeciwko wszystkim. Jego bezmyślność
doprowadziła do tego, że Jeffrey odpadł.
Szybko wyszedł z pokoju. Chłopiec zniknął już w korytarzu, lecz David nie zamierzał go
zatrzymywać. Gdyby odkrył, co tak naprawdę dzieje się w Szkole Pod Wieżycami - pod
fasadą tych wspaniałych lekcji i szkolnego życia - może zdołałby to coś powstrzymać,
uratować siebie i jego. Korytarz: doskonałe miejsce na rozpoczęcie śledztwa. Odpowiedzi na
wszystkie pytania należało szukać w jednym z dwóch pomieszczeń.
Zaczął od gabinetu dyrektorów. Odkąd przyjechali na wyspę, nie widział żadnego z nich, ani
pana Laterga, ani Rankora. Gdyby nie to, że na własne uszy słyszał ich głosy, nie uwierzyłby,
że w ogóle istnieją. Cicho zapukał do drzwi. Zgodnie z oczekiwaniami, nikt mu nie
odpowiedział. Zerknąwszy przez ramię, przekręcił klamkę. Drzwi się otworzyły.
Nigdy dotąd tam nie był. Na pierwszy rzut oka pomieszczenie bardziej przypominało kaplicę
niż gabinet. Witraże w oknach przedstawiały sceny z czegoś, co wyglądało jak Sąd
Ostateczny, z diabłami, które spychają w płomienie nagie kobiety i mężczyzn. Na podłodze z
czarnego marmuru nie było dywanu. Półki z księgami podobnymi do tych, które czytał
Jeffrey, skojarzyły mu się z kościołem i był tam nawet pulpit w kształcie orła, który
rozpostartymi skrzydłami podtrzymywał Biblię.
No i kolejna zagadka. Szkoła Pod Wieżycami miała dwóch dyrektorów. W takim razie
dlaczego w gabinecie stało tylko jedno biurko i jedno krzesło? Dlaczego na wieszaku wisiała
tylko jedna toga? Na te pytania - podobnie jak na wszystkie pozostałe - David nie potrafił
odpowiedzieć. Szuflady biurka były zamknięte na klucz, a na blacie nie walały się żadne
dokumenty. Spędził tam pięć minut i niczego nie znalazł. Wyszedł równie cicho, jak wszedł.
Wejście do gabinetu wicedyrektora Damortusa wymagało nie lada odwagi. Doskonale
pamiętał swoją pierwszą tam wizytę: nieustannie przypominała mu o tym mała blizna na
kciuku. W końcu wziął się w garść i otworzył drzwi.
- Przecież on mnie nie słyszy... - wymamrotał, bardzo pragnąc w to wierzyć.
Pana Damortusa w gabinecie nie było, lecz stąpając po dywanie, miał nieodparte wrażenie, że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]