[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie, dziękuje serdecznie, panie majorze, ale ja nie pa-
lę. Odzwyczaiłem się. Bardzo szkodziło mi na gardło. Cią-
gle kaszlałem. Jeszcze do tej pory mam taką nikotynową
chrypkę, chociaż już prawie rok jak nie palę.
- Mądrze pan zrobił, że pan rzucił palenie - pochwa-
lił go Downar. - Ja sam chciałbym się odzwyczaić. Ale
to niełatwa sprawa. Praca nerwowa. No to niech pan
powie pani kierowniczce, że chciałbym z nią porozma-
wiać.
42
43
Wiadomość o zamordowaniu Ternerowej rozeszła się
błyskawicznie po całym pensjonacie. Nie mówiono o ni-
czym innym. Nowa zbrodnia zelektryzowała wszystkich.
Plotkom i domysłom nie było końca. Część wczasowi-
czów skróciła swój pobyt nad morzem. Inni, bardziej od-
porni i żądni sensacji, zostali, żeby śledzić dalszy rozwój
wypadków.
Przyszła wiadomość z Warszawy, że Terner wyjechał na
zdjęcia plenerowe i dlatego jego przyjazd do Sopotu trochę
się opózni. Po prostu nie zdołano go natychmiast zawia-
domić. Porucznik Olszewski miał go odszukać i odwiezć
na Wybrzeże w celu zidentyfikowania zwłok.
Downar właśnie zjadł obiad i rozglądał się po pustej
W tej chwili werandzie, kiedy do jego stolika zbliżył się
szczupły mężczyzna o pociągłej twarzy i ciemnych, zamy-
ślonych oczach. Wyglądał na poetę albo na muzyka.
- Pan pozwoli, że się przedstawię - powiedział z pewnym
onieśmieleniem. - Nazywam się Honer, Ludwik Honer.
Downar podniósł się i uścisnął długą, delikatną dłoń.
- Miło mi pana poznać. Proszę, niech pan siada.
- Właściwie to ja powinienem był już wczoraj nawiązać
z panem kontakt - uśmiechnął się przepraszająco Honer.
W uśmiechu tym było tyle dziecięcej bezradności, że Dow-
nar poczuł coś w rodzaju zażenowania.
- Dlaczego pan tak uważa? - spytał.
- Bo..., bo ja znam dobrze Ternerów.
- I panią Ternerową, żonę tego reżysera filmowego, tak-
że pan znał?
- Oczywiście.
- To bardzo istotne - powiedział z ożywieniem Downar.
- Czy mógłby pan zaraz pojechać ze mną do Gdańska?
Chodzi mi o zidentyfikowanie zwłok.
Honer zbladł.
- Ja bardzo zle znoszę takie rzeczy. Jestem bardzo
Wrażliwy.
- Będzie się pan musiał przez chwilę opanować. To nie
takie straszne. Jedziemy.
W drodze do Gdańska Downar spytał:
- Czym pan jest z zawodu?
- Piszę teksty do piosenek, a poza tym uprawiam no-
woczesną poezję.
- Piosenki to zdaje się intratne zajęcie.
- Tak, jeżeli która chwyci i staje się szlagierem... Ale
trzeba się sporo napracować. Nigdy nie wiadomo jaki tekst
będzie miał powodzenie. To zawsze jest los na loterii.
W Gdańsku zaraz pojechali do kostnicy. Czekał już na
nich Sarnecki.
Kiedy odkryto zwłoki, Honer zbladł, zachwiał się
i o mało nie upadł. Downar wziął go mocno pod rękę.
- No więc...?
Honer odwrócił się gwałtownie.
- To ona - powiedział bardzo cicho. - To Olga. Stra-
szne... Straszne.
Z kostnicy pojechali do komendy. Sarnecki przyjął ich
w swoim pokoju. Downar szepnął mu coś do ucha. Po
chwili pojawiła się butelka winiaku.
- Trzeba się trochę pokrzepić - uśmiechnął się Downar
i nalał pobladłemu poecie sporą porcję. - Niech pan pije.
To panu dobrze zrobi.
Honer jednym haustem połknął winiak, chuchnął i po-
godniej spojrzał na oficerów.
- Dziękuję.
Downar nie spieszył się. Zapalił papierosa, powiedział
parę obojętnych zdań na temat pogody i dopiero po dłuż-
szej chwili wrócił do tematu, który go interesował.
- Jak dawno pan zna pana Ternera i jego żonę?
- O, już kilka lat. Z Ternerem robiłem nawet kiedyś
scenariusz filmowy, ale nic z tego nie wyszło.
- Czy panu wiadomo coś o tym, że pani Ternerowa wy-
bierała się za granicę?
- Nie. Nic o tym nie wiem.
- Czy pan często widywał się z Ternerami?
- Niezbyt często. Ostatnio jakoś straciliśmy ze sobą
kontakt.
- Czy to było dobre małżeństwo?
44
45
Honer uśmiechnął się z zakłopotaniem.
- Bardzo żałuję, ale nie umiem panu odpowiedzieć na
to pytanie. A w ogóle wątpię, czy ktokolwiek się orientuje,
czy jakieś małżeństwo jest dobre czy złe. Sam byłem żona-
ty, ale tak naprawdę to nigdy nie wiedziałem jakie jest mo-
je małżeństwo. Dopiero jak żona wystąpiła o rozwód, to
doszedłem do wniosku, że zapewne złe.
Downar wyczuł, że poeta ma ochotę jeszcze dłuższy
czas się rozwodzić nad problemem małżeństwa. %7łeby więc
nie ugrzęznąć w teoretycznej dyskusji, spytał:
- Czy w Sopocie dotrzymywał pan towarzystwa panu
Ternerowi?
- Tak. Byliśmy parę razy razem na plaży i na spacerze.
- Czy nie zdziwiło to pana, że przyjechał sam, bez żony?
- Nie. Oni często jezdzili osobno. Olga twierdziła, że ta-
kie urlopy spędzane oddzielnie wpływają dodatnio na roz-
wój uczuć.
- Jak długo pan już jest w Sopocie?
- Około trzech tygodni. Przyjechaliśmy razem z Terne-
rem.
- Czy pan wie, komu mogło zależeć na śmierci pani
Ternerowej?
Honer energicznie potrząsnął głową.
- Nie mam pojęcia. Nie wyobrażam sobie, żeby Olga
w ogóle mogła mieć jakichś wrogów. To jest dla mnie coś
niewiarygodnego, przerażającego.
Downar pokiwał głową.
- Tak. To bardzo smutna historia. Taka młoda, ładna
kobieta. Trudno odgadnąć co było motywem tej zbrodni.
Nienawiść? Zazdrość? Zemsta? A może zupełnie coś inne-
go? Tajemnica niełatwa do rozszyfrowania. No, ale nie bę-
dziemy już chyba pana dłużej zatrzymywać. Odwiozę pa-
na wozem do Sopotu.
Honer nie poruszył się. Miał zakłopotaną minę. Robił
takie wrażenie jakby nie kwapił się do opuszczenia ko-
mendy.
- Czy pan chciałby nam jeszcze coś powiedzieć? - spy-
tał Downar.
46
W ciemnych oczach Honera pojawiło się wahanie.
- Właściwie... właściwie... ja chciałem... Bo myślę, że
jeżeli Olga nie żyje, jeżeli została zamordowana, to chyba
powinienem... Mam zupełny chaos w głowie. Sam nie
wiem co mówię... To wszystko zrobiło na mnie takie prze-
rażające wrażenie.
Downar z rosnącym zainteresowaniem przyglądał się
poecie.
- Jeżeli pan ma coś istotnego do zakomunikowania
nam, coś, co mogłoby dopomóc do schwytania mordercy,
to sądzę, że nie powinien pan się wahać.
- Mnie także tak się zdaje - przytaknął Honer. - Widzi
pan, jest taka sprawa, że tego wieczoru, kiedy została za-
mordowana pani Skoczyńska, Olga była w moim pokoju.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]