[ Pobierz całość w formacie PDF ]
uniósł się w górę.
- Proszę bardzo.
Usta spotkały się w pół drogi. Jej wargi były ciepłe i wilgotne. Jego
język wyrażał narastające pragnienie. Dotknął dłonią jej piersi i pogłaskał
ją lekko.
- Tak bardzo cię kocham, Smith - wyszeptała Jessika.
- Ja też cię kocham, Jess. Bardziej, niż jestem w stanie wyrazić.
- Jesteś wspaniałym mężczyzną. Nie tylko cię kocham, ale też lubię z
tobą przebywać. I moi przyjaciele cię lubią, mimo tych drogich prezentów.
135
RS
- Ja też ich polubiłem i wiem, jak bardzo ci pomogli. Dlatego zegarki
były autentyczne. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu.
- Nie, oczywiście że nie. Wydaje mi się, że kiedy ma się mnóstwo
pieniędzy, wszystko staje się względne. Dzisiejszy dzień był cudowny.
Podoba mi się twoja rodzina.
- Mnie też. - Dotknął pieszczotliwie jej ucha. -Chcesz stać się jej
częścią?
Jessika wyprostowała się w fotelu.
- O co właściwie pytasz?
- Pytam, czy wyjdziesz za mnie. Możesz skorzystać z oferty dziadka
Pete'a i stać się o dziesięć milionów bogatsza.
- Nie potrzebuję dziesięciu milionów.
- Mimo to wyjdziesz za mnie?
- Muszę to przemyśleć.
- Kochanie, tylko nie myśl zbyt długo. Moje serce może tego nie
wytrzymać.
Jessika roześmiała się i potarła jego nos swoim.
- Już to przemyślałam. Tak, wyjdę za ciebie.
- Czy kiedykolwiek kochałaś się w samolocie?
- Zapytaj mnie o to jutro.
136
RS
EPILOG
Ten dzień nie mógł być piękniejszy. Drzewa pomarańczowe i
grejpfrutowe stały w kwieciu, wypełniając powietrze słodkim aromatem.
Na trawniku stał namiot udekorowany herbacianymi różami i kwiatami
pomarańczy.
Smith czekał pod namiotem wraz z księdzem i swoim bratem
Kyle'em. Nie mógł uwierzyć, że Jessice udało się go przekonać do
odsunięcia daty ślubu niemal o rok, ale powiedziała mu, że chce być
absolutnie przekonana, że postępuje właściwie. I chciała też, by zakwitły
drzewa pomarańczowe.
Oboje byli zgodni co do skromnego ślubu oraz przyjęcia tylko dla
krewnych i najbliższych przyjaciół. Nie wymagano też wieczorowych
strojów. Dziadek Pete nie posiadał się z radości, że nie musi wkładać
fraka.
Rodzice Smitha siedzieli w pierwszym rzędzie wraz z Irish i małym
Joshem, który zaczynał już chodzić. Za nimi siedział dziadek w
towarzystwie Jacksona Crow i jego żony Olivii.
Organista rozpoczął marsz weselny, który obudził w Smicie dziwny
niepokój. Spojrzał ku werandzie.
Pierwsza ukazała się Shirley. Miała na sobie prostą różową sukienkę
i trzymała w rękach bukiet z bugenwilli. Za nią kroczyła miłość jego życia,
prowadzona pod rękę przez Mela Cuttera.
Panna młoda była ubrana w delikatną, kremową sukienkę uszytą dla
niej przez Juanitę. Jej bukiet był zrobiony z kwitnących gałązek
137
RS
pomarańczy, pozbawionych kolców i przewiązanych żółtą wstążką. Była
przepiękna. I promieniała - jak powinna promienieć każda panna młoda w
dniu swego ślubu.
Smitha zalała fala wzruszenia.
Za chwilę Jessika stanęła obok niego. Smith wygłosił słowa przysięgi
małżeńskiej mocnym, czystym głosem, ale wkładając żonie obrączkę,
dodał cicho jeszcze jedną obietnicę.
Będę się o nią troszczył, Tom.
138
RS
[ Pobierz całość w formacie PDF ]