[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zerkajÄ…c wymownie na Marcusa.
- Nie. Mieliśmy się naradzić, jak przeprowadzić kampanię
reklamową, nie zdążyłam nawet opracować szczegółów, a ty już
umówiłeś się z ekipą telewizyjną! Co ty sobie w ogóle wy
obrażasz?
- Byłaś ostatnio bardzo zajęta - tłumaczył się. - Poza tym
to sprawa najwyższej wagi, więc sam zawiadomiłem media.
- Co jest tak szalenie ważne, że nawet nie zdążyłeś do mnie
zatelefonować? - zapytała ostro.
- Wolałbym o tym teraz nie mówić - powtórzył Pierce szep
tem, ponownie rzucając ukradkowe spojrzenie na Marcusa, któ
ry właśnie sadowił się na brzegu biurka.
- Och, panie Reynolds - żachnął się tamten. - Przecież
wiem, że chodzi o mojego Evansa Jacksona. Nie sądzi pan, że
to trochę nieładnie z pańskiej strony, że nie skontaktował się pan
ze mnÄ… w tej sprawie?
Pierce wbił wzrok w podłogę.
- Wczoraj wieczorem dowiedziałem się, że Evans Jackson
ma być dziś w Chicago - wyznał wreszcie.
Susannah aż wstrzymała oddech z wrażenia. Faktycznie,
przedstawienie artysty oraz jego obrazu, który znalazł się
w zbiorach Dearborn Museum, stanowiło doskonałą okazję na
dania sprawie rozgłosu. Miała wprawdzie za złe Pierce'owi, iż
nie skontaktował się z nią, wiedziała jednak, że na jego miejscu
postąpiłaby podobnie. I tak jak on, nie miałaby ochoty angażo
wać w to Marcusa, którego opinia na temat owego płótna nie
nadawała się do powtórzenia artyście.
- Poza tym nie chciałem ci przeszkadzać wczoraj wieczo
rem, na wypadek gdybyś była czymś bardzo zajęta - dodał
Pierce, patrzÄ…c na niÄ… wymownie.
Tym jednym zdaniem unicestwił wszelkie ludzkie uczucia,
jakie do niego żywiła. Jak on mógł być taki gruboskórny? Kątem
oka zerknęła na Marcusa, który z trudnością powstrzymywał
wybuch śmiechu.
- Ponieważ ekipa telewizyjna ma się tu zjawić dopiero za
jakiś czas, mogę teraz poświęcić panu chwilkę - Pierce zwrócił
się do Herringtona. - Nie chciałbym kazać panu czekać...
- Nie ma problemu, nigdzie mi się nie spieszy - odparł Marc
nonszalancko. - Poza tym ekipa zjawi się tu całkiem niedługo,
skoro wspominał pan coś o ataku serca przed kamerami telewi
zyjnymi...
Pierce westchnął nieznacznie, zaś Susannah miała ochotę
roześmiać się w głos.
- Poza tym z radością poznam osobiście Evansa Jacksona
i wysłucham jego objaśnienia, co miał na myśli, malując ten
obraz - dokończył.
- Ale nie zdaje pan sobie chyba sprawy z konsekwencji,
jakie może pociągnąć za sobą ujawnienie pańskiego nazwiska
jako darczyńcy - odparł Pierce z przestrachem.
- Już mu o tym mówiłam, ale nie chciał słuchać. Może
jednak, kiedy powiesz, że chcesz, aby jego nazwisko zostało
wymienione, wycofa się, tak z przekory - zasugerowała.
- Ależ, kochanie, należy wykorzystać nadarzającą się okazję
- argumentował Marc. - Niech się zastanowię... Co takiego
mógłbym powiedzieć przed kamerami, żeby Dearborn Museum
zyskało prawdziwy rozgłos?
Susannah czuła się wykończona, gdy kilka godzin pózniej
dotarła ponownie do Tryad. Gdy ustąpiło napięcie, jakie nagro
madziło się w niej podczas wizyty w muzeum, poczuła niewy
mowną ulgę, ale także zmęczenie. Była wdzięczna Marcusowi,
że nie wyskoczył z niczym szokującym, zastanawiały ją raczej
pobudki, dla których tego nie uczynił. Oczywiście nie omieszkał
oznajmić Evansowi Jacksonowi niesłychanie poważnym tonem,
iż jest szalenie dumny, będąc byłym właścicielem jego obrazu,
ale artysta nie wychwycił ironicznego podtekstu i z ogromnym
przekonaniem przedstawił samego siebie jako następcę Picassa.
Miała ochotę zatkać uszy, aby nie słyszeć nieuchronnego zjad
liwego komentarza, jaki za chwilÄ™ padnie z ust Herringtona,
tymczasem, ku jej wielkiemu zdumieniu, nic takiego nie miało
miejsca. Marc spojrzał na nią z promiennym uśmiechem, jak
gdyby jakimś cudem posłyszał jej nieme błaganie.
Mimo to nie odważyła się opuścić muzeum, dopóki ekipa
telewizyjna nie zapakowała sprzętu i nie odjechała. Wprawdzie
nie byłaby w stanie zapobiec ewentualnej katastrofie, ale mo
głaby przynajmniej bezzwłocznie zacząć naprawianie szkód.
Do spotkania z Amosem Richardsem pozostały niespełna
dwie godziny, dlatego postanowiła nie marnować czasu na szu
kanie miejsca do zaparkowania, tylko pozostawiła samochód
przy hydrancie, znajdującym się na wprost wejścia do Tryad, po
czym udała się bezpośrednio do niewielkiej kuchenki, gdzie Kit
niecierpliwie grzebała w lodówce.
- Dałabym sobie rękę uciąć, że wczoraj zostawiłam tu colę
- mruknęła, zauważywszy kątem oka Susannah. - Co tu robi ta
sterta jedzenia? Wieprzowina w sosie słodko-kwaśnym, jaja
herbaciane, złoty kwiat mięsny, makaron po kantońsku... Czyż
byśmy reprezentowały jakąś chińską restaurację? A może am
basadora Chin?
- Nie - westchnęła Susannah. - To tylko resztki jedzenia.
Nie miała najmniejszego zamiaru przyznać się, że poprze
dniego wieczora siedziała jak otępiała nad filiżanką kawy, aż
z zamyślenia wyrwał ją dzwonek do drzwi. Z tego wszystkiego
zapomniała odwołać zamówienie, więc, chcąc nie chcąc, zmu
szona była zapłacić za całą torbę chińszczyzny, na którą zupełnie
straciła w tym momencie apetyt.
- Resztki? - Kit spojrzała na nią ze zdumieniem. - Jeśli to
są resztki, to bardzo chciałabym zobaczyć, jak wyglądało przy
jęcie, które mnie ominęło.
- Nie martw się, tak naprawdę nic nie straciłaś - zapewniła
ją Susannah, po czym wyszła z kuchni, udając, iż nie dostrzega
badawczego spojrzenia przyjaciółki.
%7łałowała, że nie zostało jej ani trochę czasu, by przejrzeć po
raz kolejny materiały, jakie przygotowała, aby przedstawić
Amosowi Richardsowi. Zdawała sobie jednak sprawę, iż musi
już wyjeżdżać, jeśli nie chce utknąć w korku i spóznić się na
tak ważne spotkanie. Dlatego wsunęła do torby teczkę z doku
mentami oraz pudełko makaronu po kantońsku, które przyniosła
sobie z kuchni. Była już nieco przyzwyczajona do jedzenia lun
chu, stojąc na skrzyżowaniach i czekając na zmianę świateł.
Gdy wyszła z Tryad, ujrzała Marcusa wysiadającego z cadil-
laca, zaparkowanego tuż obok jej auta.
- Za coś takiego można dostać mandat - pouczył ją, wska
zując dłonią na zastawiony przez nią hydrant.
- Nie wszyscy mają takie szczęście, że znajdują miejsce do
parkowania, gdy tylko zdecydują się zatrzymać - odparła, po czym
spostrzegła pudełko czekoladek, jakie trzymał pod pachą. - A to
dla mnie? Cieszę się, że ruszyło cię sumienie, nie wiem tylko, czy
w kwestii dzisiejszego przedpołudnia, czy może wczorajszego wie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]