[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Gdyby nie oni, dawno leżałbym w ziemi.
· Nie interesuje was, jakÄ… drogÄ… ta przesyÅ‚ka trafiÅ‚a do Vincennes? spytaÅ‚ gubernator.
· Ani trochÄ™. Wnioski sÄ… proste: trampi.
· SÅ‚usznie. ByÅ‚ tu Johann Gunter i Jerry Connel. Wasza opowieść częściowo pokrywa siÄ™
z ich relacją. Tylko że oni strzelali do was w obronie własnej. Zabiliście przecież starego
Tomasza Connela.
· Za cóż miaÅ‚bym go zabijać?
· OdkryÅ‚ waszÄ… podwójnÄ… grÄ™.
· To kÅ‚amstwo!
/
· A jednak Tomasz Connel nie żyje. Czym wytÅ‚umaczycie jego Å›mierć?
Kos jak przez mgłę ujrzał kwiecistą polanę z powalonym pniem leśnego olbrzyma.
Przypomniał sobie twarze napastników. Tak, padając strzelił. Ałe czy trafił?... W kogo
mierzył?... Nie, nie mógł sobie przypomnieć.
· PamiÄ™tam, że trafiony ich kulÄ… strzeliÅ‚em. Nie wiem jednak do kogo. Może ten wÅ‚aÅ›nie
pocisk trafił' biednego Tomasza...
· Wy nie posiadacie Å›wiadków, a trampi posiadajÄ…, i dlatego trudno wam uwierzyć.
· Ciekawe, kim sÄ… ci Å›wiadkowie.
· To traper znad WÄ…skiej Strugi, Otto Watter.
Pewnie taki sam Å‚otr jak Gunter i Connelowie.
Harrison zastukał palcami po blacie stołu. Siedział zamyślony.
Zamknąć tego ptaszka, panie gubernatorze! rzucił Dawis.
Oczy Ryszarda Kosa zwęziły się, a szczęki zwarły się mocno, aż na policzkach
nabrzmiały mięśnie. Powiedział do majora sucho:
Strzeż się, by kroki moje nie zaczęły dążyć twoim tropem.Kto wie, co wówczas znajdę... Zwrócił
się do Harrisona: Panie generale, uknute przez trampów intrygi nie mogą być podstawą do
oczerniania mojej osoby. Kto zaręczy, że do ukradzionej koperty nie włożono kompromitujących mnie
materiałów. Dlaczego moje słowa, kuriera armii Unii, poddawane są w wątpliwość, a leśnych włóczęgów
nie? ProszÄ™...
Harrison podniósł rękę. Kos umilkł.
Sprawa jest zbyt skomplikowana powiedział generał
Å‚agodniej. Z Detroit przyniesiono mi parÄ™ dni temu meldunek podpisany przez Harry'ego Diksona.
Podstępnie wypuściliście groznych więzniów.
Ryszard z uśmiechem przerwał:
· Panie gubernatorze, w czasie pobytu mojego w Detroit uciekÅ‚o z lochów trzech Indian z plemienia
Seneków. I tyle. Wątpię, czy to byli grozni więzniowie. A Dikson pewnie posiada takich samych
świadków przeciwko mnie, jak Gunter i Connel.
· Być może. Ale ostatnio mam kÅ‚opoty z wami, sir Kos] Dotychczas sÅ‚użyliÅ›cie nienagannie. CoÅ›
nasza współpraca zaczyna się psuć.
· Panie generale, za dwa tygodnie wygasa moja umowa o pracÄ™. Ponieważ po ostatnich
ranach czuję się nie najlepiej proszę o zwolnienie mnie ze służby z dniem dzisiejszym.
· A gdybym nie wyraziÅ‚ zgody?
· OdejdÄ™ sam. StraciÅ‚em zaufanie pana oraz licznych oficerów Unii. W takiej sytuacji nie mogÄ™
pełnić dalej żadnych obowiązków.
· Pójdziecie do Anglików, hÄ™? zadrwiÅ‚ Dawis.
Kos milczał. Jedynie przez twarz przemknął mu lekceważący cień. Do majora odwrócił się bokiem.
· Co bÄ™dziecie robili? spytaÅ‚ generaÅ‚.
· ZostanÄ™ wolnym strzelcem. Faktorie potrzebujÄ… futer.
Zamknąć go, panie gubernatorze! podsuwał Dawis.
Harrison milczał. Wstał po chwili i podszedł do Kosa.
Zarzuty o szpiegostwo są poważne, ale brak mi pełnych dowodów. Gunter i Connel to
obieżyświaty, trudno im ufać. Was znam z uczciwości. Przyjmuję waszą rezygnację ze służby.
To będzie najlepsze wyjście. Uśmiechnął się ciepło. %7łegnam was, sir Kos.
· DziÄ™kujÄ™. Ryszard podszedÅ‚ do stoÅ‚u i zabraÅ‚ swój myÅ›liwski nóż. SkÅ‚oniÅ‚ siÄ™
gubernatorowi, nie spojrzawszy nawet na tłustą twarz majora Dawisa.
· WstÄ…pcie do rachuby i zabierzcie swój ostatni żoÅ‚d zawoÅ‚aÅ‚ Harrison za
odchodzÄ…cym.
Kos wybiegł z rezydencji gubernatora. Był zdenerwowany, nie wstępując nigdzie wpadł do
domu Kazimierza Maty. Legł na posłaniu i pogrążył się w rozmyślaniach. Zaczął wiązać fakty
i spostrzeżenia. Sprawa stała się prosta. Podczas walki na leśnej polanie kula musiała
dosięgnąć starego Connela. Zginął od razu albo zmarł od rany. Jerry Connel i Johann Gunter
w jakiś sposób dowiedzieli się, że Kosa uratowali Indianie. Uknuli więc intrygę. Ponadto bojąc
się o własną skórę, poczęli go tropić, aby ostatecznie pozbyć się niebezpiecznego przeciwnika.
Rozważając zaistniałą sytuację usnął. Obudził go Mata, który wrócił do domu po
załatwieniu sprawy kupna broni. Było już południe. Indianie zakupiony towar, opakowany tak,
aby nie zwracał uwagi, przetransportowali do obozu pod Vincennes. Czekali na Kosa.
Ryszard opowiedział swoje perypetie Kazimierzowi Macie, zjadł w gościnnym domu obiad,
omówił dalsze dostawy broni dla Szawanezów oraz udał się po zaległy żołd. Pobrawszy pie-
niądze kupił sobie porządny sztucer, pistolet i szereg traperskich drobiazgów. Wpadł jeszcze do
domu Maty i serdecznie pożegnawszy przyjaciół, opuścił Vincennes.
Szawanezi byli gotowi do drogi. Konie obładowane cennym towarem nie mogły służyć jako
wierzchowce. Zapowiadała się dłuższa droga. Nie zwlekając więc ruszyli. Dla
bezpieczeństwa Ciężki Mokasyn poprowadził oddział innym szlakiem. Szli do zródeł
Tippecanoe, gdzie Tecumseh w tym czasie wznosił Miasto Wielkiego Ducha. Pochód
otwierali dwaj zwiadowcy, a z tyłu ubezpieczał go Rogaty Aoś.
Ryszard uzgodnił z Niedzwiedzim Pazurem, że będzie krążył wokół podążającej kawalkady.
Na wypadek niebezpieczeństwa znakiem ostrzegawczym miał być trzykrotny krzyk orła.
Indianie opuścili puszczański szlak, używany przez białych, i zanurzyli się w knieję. Szli na
północny wschód. Po lewej stronie mieli
wody Wabash River, a zewsząd dziewiczy bór pełen zwierzyny.
Ryszard Kos szedł przez pewien czas śladami Szawanezów a potem ukrył się w zaroślach. Wygodnie
usiadł na miękkim runie leśnym, na kolanie położył sztucer i oparty o pień sekwoi wsłuchiwał się w
tajemnicze życie boru. W bujnych koronaci] drzew radośnie odzywała się kukułka, poważnie ostukiwał
drzewa dzięcioł. Dzwoniły jak struny skrzypiec niezliczone owady, basem skrzeczała gdzieś żaba. W
długich wąsach traw cieniutko brzęczały koniki polne... Wysoko, wśród liści leśnych olbrzymów, wiatr
[ Pobierz całość w formacie PDF ]