[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- W jakim domu? - warknęła Michalina.
- W Warszawie. Rozmawiałem z Glorią.
- Co ty gadasz? Nie miały szans, żeby dojechać! Ja je zostawiłam już po piątej, prawie
wpół do szóstej, nie ma o tej porze pociągu, najbliższy jest o jedenastej!
- Misia. Są w domu. Gloria nie kłamie.
- Ale jakim cudem?
- Przyleciały samolotem.
- Darek, samolot leci o wpół do siódmej. Ode mnie na lotnisko jest czterdzieści
kilometrów. Nie zdążyłyby w żaden sposób, poza tym Kikunia nie ma dowodu osobistego, ja
go mam. Oszukują cię, bo nie chcą, żebym je znalazła. Słuchaj, Kika ma prawie trzy promile,
mogą ją napaść, okraść, Bóg wie co jeszcze. Dzwoń do nich, dopóki się nie dowiesz, gdzie
naprawdę są! Cześć, ja muszę uważać, bo jadę.
Grzegorz dojechał na dworzec szybciej i zdążył już oblecieć perony i poczekalnie.
Teraz czekał na Michalinę na parkingu. Rzuciła mu się w ramiona, zanim zdążyła cokolwiek
pomyśleć. Przyjął to tak naturalnie, jak gdyby rzucali się sobie w objęcia co najmniej trzy
razy dziennie od trzech lub czterech lat. Oderwali się od siebie z dużą niechęcią. Obowiązki
miały pierwszeństwo.
- Misiu, kochana, chyba ich tu nie ma. Byłem wszędzie.
- Grzesiu, brat Kikuni twierdzi, że one są już w Warszawie. Dla mnie to niemożliwe.
Nie zdążyłyby.
- Chodz do mnie, do samochodu, siądziemy spokojnie, policzymy te czasy i
pomyślimy.
Zrobili, co powiedział, ale nic im z tego myślenia nie wyszło. Może z powodu
bliskości.
- Jedzmy do mnie - zaproponował Grzegorz. - Skoro ten jej brat, jak mówisz, nie jest
specjalnie przejęty, to dlaczego ty miałabyś się przejmować? Jedzmy do mnie, pokażę ci
ogródek...
- W nocy i zimą musi być śliczny. A może do Nowego Warpna? - zaśmiała się, już
odprężona.
- Do Nowego Warpna, koniecznie. Popatrzymy na wodę, włamiemy się do baru,
obudzimy właścicielki i zmusimy je, żeby nam zrobiły kolację. I poczekamy na zachodzik,
najbliższy już jutro...
Michalinie nagle coś przyszło do głowy.
- Czekaj, Grzesiu, jeszcze jeden telefon... Halo, Zdroje Taxi? Proszę pani, czy miała
pani między siedemnastą trzydzieści a osiemnastą trzydzieści kurs na Czeremchową, a potem
na lotnisko?... Na Czeremchową tak?... A może pani wywołać przez radio pana taksówkarza i
spytać?... Tak? Bardzo pani dziękuję!
- Jednak? - spytał Grzegorz..
- Jednak. Miały niesamowite szczęście. Ten samolot musiał się opóznić. Kurczę blade!
- Misiu, czy mi się wydawało, czy mówiłaś, że ten jej brat to jakiś ministrowicz?
- Wice. Spraw zagranicznych.
- To jest jeszcze możliwość, że dziecko zadzwoniło do tatusia. Nie mam na myśli
Glorii, tylko Kikunię. I tatuś dyplomata dyplomatycznie załatwił, co trzeba. Tak czy inaczej,
ja bym założył, że brat jednak powiedział prawdę i zaproponowałbym ci natychmiastowe
przemieszczenie się w kierunku dalekiego Krzekowa.
- Ale właśnie mama wróciła z sanatorium.
- Ale ja cię kocham.
- Coś ty powiedział?
- Powiedziałem, że cię kocham. I nie mów mi, że mama też, bo się załamię.
*
Kiedy Michalina obudziła się następnego ranka, Grzegorz siedział na łóżku i
wpatrywał się w nią intensywnie. Przypomniało jej się wszystko, co się wczoraj wydarzyło.
Zwiat jest zdecydowanie W PORZDKU - doszła do wniosku.
Po czym, niestety, oboje musieli raczej szybko wstać, ogarnąć się i pojechać każde do
swojej pracy.
*
Mniej więcej w dniach, kiedy Michalina walczyła z cholerną Kikunią (może zresztą
nie cholerną... ostatecznie spowodowane przez nią kataklizmy pomogły Michalinie
zorientować się w stanie własnych uczuć do pewnego psychiatry), Marcelina, korzystając z
daleko idącej pomocy pana Jerzego Brańskiego, przeprowadziła się do swojego domu w
Stolcu i tam wreszcie poczuła się u siebie.
A w każdym razie uznała, że poczuła się u siebie.
Na szczęście wszystkie instalacje z centralnym ogrzewaniem na czele działały
sprawnie. Co do jakichś generalnych porządków, Marcelina dała sobie spokój. Część mebli
przywiezionych z Wojska Polskiego ludzie od przeprowadzki od razu postawili na z góry
upatrzonych miejscach, inne upchnięto bez ładu i składu w kilku pokojach na dole. Wyglądało
na to, że po rozstaniu się z Mikołajem Firlejem Marcelę opuściła jej dawna pedantyczność.
Sprzątała tylko wokół siebie i dziecka, a i to bez fanatyzmu. Pierwszy tydzień poświęciła na
opanowanie sztuki palenia w piecu centralnego ogrzewania, w drugim zgniewała ją ta
męcząca czynność, wobec czego zakupiła kocioł gazowy.
Notariusz znowu był pomocny w znalezieniu stosownej firmy instalacyjnej.
Posiadanie samochodu (za poradą notariusza kupiła małego yarisa) znacznie ułatwiło
jej życie. Nie jezdziła jednak do miasta zbyt często. Wolała siedzieć w swoim dużym domu i
poznawać jego zakamarki. Z dzieckiem w ramionach przedzierała się przez zapory z mebli i
zaglądała do schowków, pokoików, facjatek.
Ona i dom zaczynali żyć w symbiozie.
Niebawem również Krzysia - Marysia dołączyła do tej dwójki. Nie stało się to nagle,
Marcelina nie doznała żadnego niespodziewanego olśnienia. Po prostu z coraz większą
intensywnością docierało do niej, że bez Krzysi nie potrafiłaby już żyć. Ze każdy jej kaszel
czy płacz budzi w niej coraz większy niepokój, a każdy uśmiech czy wesołe machanie
rączkami staje się przyczyną radości. Rozmawiała z nią teraz dużo, opowiadała jej swoje
życie, snuła plany na przyszłość.
Nie mówiła jej o ojcu.
Mówiła natomiast dosyć sporo o Jerzym Brańskim.
*
Wizyta kurtuazyjna trzech przyjaciółek i jednego psychiatry u Marceliny w
 rezydencji Stolec odbyła się mniej więcej na tydzień przed świętami Bożego Narodzenia.
Wcześniej jakoś nie udało im się pozbierać. Pojechali w dwa samochody - Alina z Agnieszką
a Michalina, oczywiście, z Grzegorzem. Wyglądali bardzo organizacyjnie: zarówno
Agnieszka, jak i Grzegorz mieli identyczne szare corolle rocznik 2000.
Marcelina czekała na nich z małym przyjątkiem. Małe, bo adwent - tak to
wytłumaczyła. Prawdą jest jednak, że nie miała ochoty na pichcenie - o wiele bardziej
cieszyło ją baraszkowanie z Krzysią na miękkim kocu w tygrysy, rozłożonym na kowarskim
dywanie starszych państwa Jabłońskich. Nie musiała wszakże o tym opowiadać
przyjaciółkom.
Dom zrobił na nich należyte wrażenie. Zachwyciły się metrażem, zakamarkami,
różnokształtnymi oknami, pokrętnymi schodami i przepaścistą piwnicą. Zdusiły w sobie
pytanie, jak Marcela zdoła to wielkie domiszcze utrzymać, kiedy już puści resztę pieniędzy
otrzymanych ze sprzedaży mieszkania. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • g4p.htw.pl
  •