[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Å‚up.
Pierwszy atak z góry z przodu przy stromym nurkowaniu nie odniósł żadnego skutku.
Widocznie Aokuciewski chybił w trudnej do celowania pozycji. Po wyminięciu dorniera
myśliwiec wyciągnął swą maszynę do góry, zrobił skręt na plecy i teraz natarł na
nieprzyjaciela dogodniej, z tyłu z boku. Najpierw przejechał się ogniem po jego kadłubie i
zagłuszył tylnego strzelca. Bombowiec tymczasem usiłował ratować się rozpaczliwym
skrętem. Daremnie. Już Aokuciewski wsadził mu kilka celnych serii w prawy silnik. Silnik
zaczął kopcić zrazu słabo, potem coraz mocniej. A potem nastąpiła rzecz wprawiająca
myśliwca w struchlałe zdumienie. I w niemy zachwyt. Wróg zaczął wykonywać swój taniec
śmierci. Jakąś pisaną woltami na niebie pieśń łabędzią. Jakiś menuet porażonego śmiertelnie
obłąkańca.
Najpierw dornier poszedł w górę. Wzlotem ku niebu, gracioso, largando, niby patetyczna
ucieczka od ziemskich przypadłości. Jego lotowi w górę nie było jakby końca. Im wyżej się
wznosił, tym trudniej leciał, aż wreszcie gdzieś na niewidzialnym szczycie cały rozpęd
zwiotczał, bombowiec przystanął w teatralnym geście zwątpienia. Chwila, i zaczął staczać się
w dół, na lewym skrzydle, staccato, opacznie, już wyraznie mdlejący. Potem ze skrzydła
przechylił się miękko i bezwładnie na czoło i przeszedł w prostopadłą pikę. Stał się wyrazem
opętanego szaleństwa, gdy pędząc w dół ku ziemi, pisał swój wyrok śmierci. Tak zlatywał
gwałtownie kilka tysięcy stóp w kilku sekundach. Lecz jeszcze nie do końca.
W połowie spadku do ziemi wyszedł z nurkowaąia i skręcając w bok, uniknął śmierci. Po
linii jakiejś tajemniczej hiperboli wzbił się znów w górę, jak gdyby z nowym zapasem życia i
energii, a że miał nieprawdopodobny rozmach, wzbijał się od nowa na nieprawdopodobną
wysokość. Leciał niby na jakąś podniebną górę, niby na groteskowy wierzchołek i
wierzchołek, i samolot pełne niewymiernego patosu. Aokuciewski śledził ewolucje
bombowca z zapartym oddechem. Myśliwi mają silnie rozwinięty zmysł piękna w ruchu.
Akrobatyka powietrzna jest przecież zasadą ich broni, ich akrobatyka zaś to właściwie taniec.
To nieustanna improwizacja wdzięku, którego są wyraznie świadomi. Więc Aokuciewski
patrzył na niebywałe widowisko najpierw z podziwem, potem z rosnącym uniesieniem. Już
dawno nie strzelał. Strzelać nie potrzebował. Odskoczył w bok i tylko pilnował. Wchłaniał
oczyma urodę niesamowitych ruchów i smakował ich dziki czar. Lecz trwało to tylko chwilę.
Aokuciewski powrócił do swej żołnierskiej duszy, a zachwyt jego przemieniał się w inną
rozkosz, żołnierską rozkosz. Oto pyszny wróg, który tu przybył, by niszczyć i zabijać (a on
wszędzie niszczył i zabijał, i w Polsce, i gdzie indziej), wyniosły wróg teraz tańczył przed
nim, polskim myśliwcem, błędny taniec obezwładnionej czarownicy. Wróg, bezsilny w swej
wściekłości i w swym przerażeniu, szamotał się i już nie mógł zerwać niewidzialnych sieci, w
które go spętano. Zdawało mu się w zarozumiałości, że świat rozszarpie i wszystkich
podepce, a oto sam był jak zwierz na uwięzi. Oto dzika bestia, ugodzona śmiertelnym
harpunem, trzymana na magicznej linie, nie mogła się wyrwać, tańczyła jak wariat i tak w
nieprzytomnym tańcu mimowolny hołd składała swemu zwycięzcy.
Aokuciewski domyślał się, co zaszło: nie tylko uszkodził silnik bombowca, lecz zapewne
zranił ciężko pilota, który dzierżąc nadal ster w kurczowych dłoniach, konwulsje swej agonii
przelewał na cały samolot. Aokuciewski nie spuszczał dorniera z oczu i chociaż różnolite
refleksje zapalały jego wyobraznię, kciuk jego czuwał niezmiennie nad spustem karabinów
maszynowych, gotów rzucić na szalę nową serię pocisków.
Lecz nie było potrzeba. Był to ostatni taniec wroga, jego końcowy wzlot. Po dojściu w
górze ponownie do punktu martwego, bombowiec cofnął się ześlizgiem na ogon i wpadł w
korkociąg plecowy. Był to jeszcze jeden taniec z wysokiego nieba w pionową przepaść, był to
długi różaniec zawrotnych piruetów, i wreszcie nieprzyjaciel dobiegł swego końca: samolot
jego kilkaset metrów od lądu uderzył twardo o wodę, skaptował i zatonął wraz całą załogą.
Morze zamknęło się nad nim jak teatralna kurtyna&
Z odległych krain wierni Mahometa ciągną pielgrzymką do Mekki i po drodze tańczą.
Jeszcze dalsza niż do Mekki i jeszcze żmudniejsza była droga Polaków do Polski. Była kręta,
zawiła, wielotorowa, ciernista, chlubna i również usłana częstym tańcem. Tańcem śmierci. A
gdzieś na jednym z tysięcznych zakrętów tej drogi sterczało jak biały kamień przydrożny
skaliste wybrzeże Kanału Angielskiego, niemy świadek powietrznych tanów i
niezwalczonego pociągu polskich myśliwców do metody Frantiszka .
SIER%7Å‚ANT FRANTISZEK DZIELNY CZECH
Ów zuchwaÅ‚y Czech wyrodziÅ‚ siÄ™ ze swego narodu: nie byÅ‚ stateczny i nie byÅ‚ ukÅ‚adny.
Właściwie wyrodził się ze wszystkich ludzi naszego wieku: miał bujność romantyków, żar
średniowiecza i był jak wulkan wyrzucający lawę nie tam, dokąd ludzie przywykli, że
wyrzuca. Miał swe własne zbocza i swe własne chody. Takich ludzi jest dziś mało. Tacy
ludzie albo giną jako zbrodniarze, albo zostają bohaterami. Józef Frantiszek stał się
bohaterem.
Gdy hitlerowcy w marcu 1939 roku wkraczali do Pragi, on, czeski sierżant-pilot, był
jednym z owej dzielnej garstki, która przeciw gwałtowi czynnie zaprotestowała: porwał
samolot i poleciał do Polski. Uczynił to przeciw swym władzom, przeciw ogółowi i
zdrowemu rozumowi: mógł był przecież żyć nadal skromnie i spokojnie, jak tylu innych w
Protektoracie. Lecz on nie chciał żyć spokojnie. Chciał walczyć. Musiał walczyć. Jego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]