[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wiedział dokładnie, o której godzinie Marianne poszła spać. Wiedział też, że lady Mis-
bourne zrobiła to pół godziny wcześniej i że każda z nich przebywa we własnym pokoju.
Callerton, czuwający na swoim posterunku po drugiej stronie domu, powiedział mu, że
jedyne światło w domu pali się w pokoju Marianne na samej górze. Rafe wiedział, że
świece w jej sypialni będą płonąć długo po tym, jak zaśnie.
Wciąż o niej myślał, dlatego teraz zamknął oczy i wspomniał letnią noc przed pięt-
nastu laty. W jego oczach znów rozbłysła wściekłość i determinacja.
L R
T
Poruszył palcami i wyczuł pod płaszczem nóż myśliwski. Pistolet tkwił naładowa-
ny i gotowy do strzału w jego kieszeni, a przy kostce, wewnątrz buta, Rafe ukrył meta-
lowy pręt do podważenia okiennej ramy. Jednym skokiem przesadził ogrodzenie i ruszył
w stronę domu Misbourne'a.
Marianne nie mogła spać. Wstała więc i minęła śpiącą pokojówkę. Znała tu każdą
deskę podłogi, wiedziała, która zaskrzypi pod jej nogami, a która nie. Bezszelestnie
otworzyła, a potem zamknęła za sobą drzwi i cicho niczym duch zeszła na dół tylną klat-
ką schodową, by znalezć się w kuchni.
Było to jedyne miejsce, w którym mogła być naprawdę sama i spokojnie się zasta-
nowić, co powinna uczynić.
Usiadła przy kuchennym stole i uświadomiła sobie, że od podsłuchanej rozmowy
prawie nie widywała się z ojcem. Unikała go, bo bała się, że jednym spojrzeniem w jej
oczy odkryje prawdę.
Zebrała myśli i stwierdziła, że ponad wszystko pragnie poznać tajemnicę. Posta-
nowiła też nie unikać więcej ojca. Wstała i wzięła kandelabr, by wrócić do łóżka.
Szła cicho po schodach, a płonące świece sprawiały, że na ścianach tańczył jej
cień. Gdy znalazła się w głównym holu, zauważyła światło sączące się spod drzwi gabi-
netu ojca. Dziwne, czyżby ojciec o tej porze nie spał? - pomyślała i udała się w stronę
gabinetu.
Gdy rozległo się ciche pukanie, Rafe, cały spięty, dosłownie zamarł w bezruchu.
Zegar wskazywał drugą. Callerton nie zasygnalizował powrotu Linwooda, a przecież
Misbourne nie pukałby do własnych drzwi. Nie było czasu na usunięcie stosów papierów
ani na zasunięcie szuflad. Ani chwili, by zareagować, zanim drzwi się otworzą.
- Papo - odezwał się cicho znany mu głos i do pokoju weszła Marianne.
Podniósłszy wzrok, od razu dostrzegła, kto stoi za biurkiem. Otworzyła szeroko
oczy, ale nie krzyknęła.
Serce Rafe'a biło bardzo mocno. Przez głowę przelatywały mu myśli. Dotychczas
Marianne nie wydała go ojcu, ale teraz jednak sytuacja była inna. Zakradł się jak złodziej
do jej rodzinnego domu.
L R
T
Myślał, że zaraz krzyknie i zadzwoni po służbę, ale nie uciekł. Stał jak skamieniały
i patrzył w milczeniu, czekając na jej reakcję. Wyglądała pięknie, jak w nawiedzających
go snach. Czas w męce niepewności zdawał się dłużyć w nieskończoność. Wreszcie ona
opuściła wzrok i bardzo cicho zamknęła za sobą drzwi. Rafe odetchnął.
Marianne stała teraz przy drzwiach nieruchomo. Jej włosy, długie i rozpuszczone,
błyszczały w blasku świec, a spod długiej koszuli nocnej wyłaniały się bose stopy. Jej
wzrok przeniósł się na chwilę na papiery leżące na biurku i na odsunięte szuflady.
- Gdybym nie znała odpowiedzi, zapytałabym pana, co pan tu robi i dlaczego prze-
szukuje pan dokumenty mojego ojca - powiedziała cicho.
- Pani ojciec nie wyda mi dokumentu dobrowolnie. Muszę więc go sam odebrać.
- Chciał pan powiedzieć ukraść.
- Nie. - Pokręcił głową, patrząc jej prosto w oczy. - To pani ojciec jest złodziejem,
nie ja. Ja usiłuję odzyskać to, co należy do mojej rodziny.
Twarz Marianne wyrażała niepewność. Rafe czekał na jej słowa, spodziewając się,
że będzie zaprzeczała i zapewniała go, że Misbourne jest najlepszym pod słońcem czło-
wiekiem i że nie zrobiłby czegoś takiego. Ona jednak nie powiedziała ani słowa.
- Nie broni pani go?
Rafe uniósł pytająco brwi i zobaczył, że ona zagryza wargę, a potem odwraca
wzrok. Zaraz jednak spojrzała na niego ponownie i zapytała:
- Znalazł pan to, czego pan szuka?
- Nie - padła krótka odpowiedz, po czym Rafe, patrząc Marianne w oczy, wyszedł
zza biurka i podszedł do niej bardzo wolno.
Zatrzymał się tak blisko, że jego buty dotykały prawie jej bosych stóp. Tak blisko,
że czuł słodki i kuszący zapach.
- Co jest napisane w tym dokumencie, który mój ojciec tak bardzo chce ukryć a dla
którego pan podejmuje tak wielkie ryzyko? - zapytała.
Nie mógł wyjawić jej prawdy.
- Co się zmieniło? Co sprawiło, że pani jest mi nagle gotowa uwierzyć?
L R
T
- Nic się nie zmieniło - odrzekła, nie patrząc mu w oczy, a on wyczuł natychmiast,
że kłamie. - Gdyby dokument był w pańskim posiadaniu - mówiła dalej - co by pan z nim
zrobił?
- Ten dokument to dowód na to, że pani ojciec powinien wisieć.
- Cokolwiek mój ojciec zrobił... - powiedziała i zagryzła wargę, a w jej oczach po-
jawił się lęk. - Cokolwiek zrobił... nie zasługuje na śmierć.
- Nie ma pani racji, Marianne. Pani ojciec za to, co zrobił, powinien smażyć się w
piekle.
Zamknęła oczy, słysząc te brutalne słowa, a on poczuł wyrzuty sumienia.
- Rozumiałby pan mnie, gdyby w tym wszystkim chodziło o pańskiego ojca - po-
wiedziała.
- Ależ właśnie tak jest. Chodzi właśnie o mojego ojca - odrzekł gniewnie. - I o mo-
ją matkę.
- Co pan chce przez to powiedzieć? - zapytała, wpatrując się w niego tak, jakby z
jego oczu pragnęła wyczytać prawdę.
- Muszę już iść. Pani brat wróci niedługo do domu - powiedział, ale się nie poru-
szył.
Powietrze między nimi było aż gęste od napięcia i pożądania. Jego wzrok przesu-
nął się na skrywającą jej nagość długą koszule nocną. Wyciągnął rękę, wziął od niej
świecznik i postawił go na znajdującym się opodal stoliku. Następnie ujął jej dłoń. Ode-
tchnęła głębiej, jej piersi pod haftowaną koszulą nocną uniosły się i opadły, a ich ko-
niuszki stwardniały. Na ten widok poczuł, że zasycha mu w ustach. Przełknął ślinę, wie-
dząc, że to, co robi, to szaleństwo.
- Gdyby nie była pani córką Misbourne'a... - powiedział.
- To co by pan zrobił? - wyszeptała.
- Wziąłbym panią w ramiona - odrzekł i wyczuł drżenie jej ciała. - O tak - wyszep-
tał i wciągnął w nozdrza zapach jej włosów. - A potem przechyliłbym pani głowę, o tak...
- Tak... - wyszeptała zachęcająco.
- A potem bym panią pocałował.
L R
T
[ Pobierz całość w formacie PDF ]