[ Pobierz całość w formacie PDF ]
SPEANIENIE SI LOSU ELRYKA
Umysł Człowieka jest bowiem w stanie odkrywać wielką przestrzeń ko-
smicznej nieskończoności, przewyższać przeciętną świadomość, przemierzać ta-
jemne zakamarki umysłu, gdzie przeszłość i terazniejszość stają się jednym. . .
A wszechświat zespala się z jednostką, i jeden jest odbiciem drugiego, i jeden
zawiera siÄ™ w drugim.
Z KRONIKI CZARNEGO MIECZA
Rozdział 1
Dawny splendor Miasta Snów był teraz jedynie wspomnieniem. Na tle nieba
sterczały sczerniałe kikuty wysmukłych wież. U ich stóp słały się ruiny domów.
Elryk sprowadził kiedyś na to miasto pożogę i zniszczenie.
Strzępy czarnych chmur płynących po niebie rzucały długie cienie na wzbu-
rzone i poplamione czerwienią morze. Wydawało się, że woda pod wpływem
przemykajÄ…cych po jej powierzchni cieni staje siÄ™ spokojniejsza.
Nad ruiną domostwa stał człowiek i przyglądał się falom. Był to wysoki męż-
czyzna o szerokich plecach, szczupłych biodrach, skośnych brwiach i uszach bez
płatków. Miał wystające kości policzkowe i zamyślone oczy świecące w trupio
białej, ascetycznej twarzy. Ubrany był w czarny pikowany kubrak i ciężki płaszcz,
oba okrycia miały wysokie kołnierze, podkreślały biel jego skóry. Zmienny, cie-
pły wiatr bawił się muskając fałdy płaszcza, by za moment oddalić się i zawyć
wśród zgliszcz Miasta Snów.
Pobudzony szumem wiatru Elryk przypominał sobie słodkie, przepełnione
zÅ‚em i melancholiÄ… pieÅ›ni Melnibonéan. WspomniaÅ‚ również o jeszcze jednej mu-
zyce, jakÄ… stworzyli jego przodkowie, kiedy odpowiednio dobierali i ustawiali
w rzędzie torturowanych niewolników ze względu na wysokość tonacji ich wrza-
sków. Formowali ich na kształt instrumentu i wygrywali na nich piekielne symfo-
nie. Pogrążywszy się na chwilę we wspomnieniach, albinos poczuł coś w rodzaju
żalu, że kiedyś wyrzekł się swej rasy. %7łałował, że nie zaakceptował wszystkiego,
co mu oferowała, bez stawiania zbędnych pytań. Teraz przynajmniej jego dusza
nie byłaby rozdarta na dwoje. Uśmiechnął się gorzko.
Jakaś postać pojawiła się u stóp rumowiska i zaczęła się wspinać. Po chwili
stanęła obok niego. Był to mały człowieczek, o rudych włosach, szerokich ustach
i oczach niegdyś wesołych i jasnych.
Patrzysz na Wschód, Elryku odezwał się Moonglum. Patrzysz na
coś, co nigdy nie powróci.
Melnibonéanin poÅ‚ożyÅ‚ rÄ™kÄ™ na ramieniu przyjaciela.
Na co jeszcze mógłbym patrzeć, rudowłosy przyjacielu, gdy świat leży
u stóp Chaosu? Co byś chciał żebym zrobił? Patrzył w przyszłość i oczekiwał
141
nadejścia dni nadziei i radości, sędziwego wieku i gromadki dzieci bawiącej się
u moich stóp? zaśmiał się cicho. Moonglum nie lubił tego śmiechu.
Sepiriz wspominał o pomocy Władców Prawa. Powinna już wkrótce na-
dejść. Musimy cierpliwie czekać Elwheryjczyk zmrużył oczy, spojrzał na zło-
wieszcze słońce i wtem jego twarz przybrała zamyślony wyraz. Spuścił wzrok.
Albinos nie odzywał się przez chwilę, obserwując morze.
Po co narzekać? wzruszył ramionami. To mi nie pomaga. Nie mogę
działać, kierując się własną wolą. Cała moja przyszłość została już postanowiona.
Mam nadzieję, że ludzie, którzy po nas przyjdą, skorzystają z możliwości kie-
rowania własnym losem. Ja nie jestem w stanie tego zrobić podniósł dłoń do
góry. Spojrzał na paznokcie, kostki, ścięgna i żyły, które mocno odznaczały się na
bladej skórze. Przygładził nią swe jedwabiste, białe włosy i wziął głęboki haust
powietrza. Logika! Zwiatu potrzebna jest logika. We mnie nie ma jej ani krzty-
ny, a jednak tu jestem, stworzony jak człowiek, z rozumem, sercem i wszystkimi
ludzkimi narządami. Stworzony i rządzący się przypadkiem. Powstały z przypad-
kowych chaotycznych elementów. Zwiat potrzebuje logiki. Cała logika świata jest
warta tyle, ile jeden przypadkowy strzał w dziesiątkę. Ludzie męczą się wśród lo-
gicznych i uporządkowanych rozważań, a inni bezmyślnie zgadują na chybił trafił
i dochodzą do takich samych rezultatów. Oto wniosek podsumowujący rozważa-
nia proroka.
Ach Rudowłosy mrugnął oczami z udaną beztroską takie są słowa
dzikiego podróżnika, cynika. Ale nie wszyscy jesteśmy dzicy i cyniczni, Elryku.
Ludzie chodzą innymi ścieżkami i dochodzą do odmiennych wniosków.
Ja idę po ścieżce, która jest z góry określona. Chodz, pójdziemy teraz do
Smoczych Jaskiń i zobaczymy, czy mojemu kuzynowi udało się obudzić jaszczu-
ry.
Zsunęli się po kamieniach i maszerując poprzez poszarpane kaniony, które
niegdyś były ulicami Imrryru, wyszli za miasto. Idąc po zielonej ścieżce, wiją-
cej się między jałowcami, przestraszyli stado wielkich kruków. Ptaki wzbiły się
w niebo z głośnym krakaniem. Jeden tylko pozostał na gałęzi. Siedział niewzru-
szony z nastroszonym czarnym płaszczem piór. Dystyngowany król kruków bacz-
nie śledził każdy krok intruzów.
Szli w dół wśród sterczących, ostrych skał w kierunku ciemniejącego w da-
li wejścia do Smoczych Jaskiń. Schodzili po stromych schodach, oświetlonych
pochodniami. Zagłębiali się w miejsca, gdzie zalegało wilgotne i ciepłe powie-
trze, przepełnione wonią pokrytych łuską gadów. Dotarli do pierwszej groty. Spa-
ły tu ogromne smocze cielska, górujące nad ludzmi nawet gdy leżały. Ich złożone
skrzydła ginęły w mroku, zielone i czarne łuski błyszczały w świetle pochod-
ni, w rozwartych paszczach widniały długie, białe kły, sterczące jak stalaktyty.
Z wielkich, czerwonych nozdrzy ze świstem dobywało się powietrze. Niepowta-
rzalny zapach ich oddechu i skóry obudził w Moonglumie pamięć odziedziczoną
142
po przodkach. Był to niejasny obraz czasu, kiedy smoki wraz z ich jezdzcami pa-
nowały nad całą Ziemią. Trasa ich lotu była znaczona pożarami, spowodowanymi
ognistym jadem wydobywającym się z kłów. Przyzwyczajony do tego zapachu El-
ryk nie zwrócił nań najmniejszej uwagi. Minął pierwsze dwie jaskinie i dotarłszy
do trzeciej odnalazł Dyvima Slorma, który chodząc tam i z powrotem z pochodnią
w jednej i zwojem pergaminu w drugiej ręce, klął na czym świat stoi.
Usłyszawszy zbliżające się kroki, podniósł głowę, rozłożył ręce i krzyknął:
Nic! jego głos odbił się od ścian i echem poleciał w głąb jaskiń.
Nawet nie drgną, ani mrugnięcia powieką! Nie ma sposobu, żeby je obudzić. Będą
spały jeszcze przez określoną liczbę lat. Och, gdybyśmy nie używali ich podczas
dwóch poprzednich przygód! Teraz są nam o wiele bardziej potrzebne!
Ani ty, ani ja nie wiedzieliśmy tego, co wiemy teraz. Biadoleniem nic nie
osiągniemy odrzekł Elryk, rozglądając się po ukrytych w cieniu cielskach.
TrochÄ™ odsuniÄ™ty od reszty leżaÅ‚ smoczy przywódca. Melnibonéanin rozpoznaÅ‚
go i poczuł przypływ sympatii. Płomienny Kieł, był najstarszym wśród żywych
smoków. Miał pięć tysięcy lat, lecz dla wielkich jaszczurów nie znaczyło to wiele.
On, jak i cała reszta, również spał niewzruszony.
Elryk podszedł do smoka i powiódł ręką po metalicznych łuskach, przejechał
po gładkich kłach, poczuł ciepło jego oddechu i uśmiechnął się. Zwiastun Burzy
zamruczał cicho i poruszył się w pochwie.
Nie, mój mieczu, tej duszy nie możesz dostać odpowiedział albinos.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]