[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Znałem, co prawda, ludzi, którzy zabijali dla pary dobrych butów, ale jakoś nie
przekonywało mnie, by Loretta mogła zamordować trzech ludzi dla kompletu srebrnych
sztućców. Ile one mogły być warte? Trzydzieści koron? Może trzydzieści pięć...
Nic więcej?
Nic, panie.
Czy nastawali na twoją cześć, grozili ci?
Nie. Jakby lekki uśmiech wykwitł na jej ustach. Oczywiście, że nie.
Oczywiście. Czy wyobrażacie sobie, by piękna, młoda kobieta pozbywała się
dobrowolnie trzech zakochanych i rywalizujących ze sobą bogaczy (przynajmniej byli
bogaczami, jak na miejscowe warunki). Kto będzie zarzynał kurę znoszącą złote jaja?
Czy otrzymywałaś od wyżej wymienionych, Dietricha Golza, Balbusa Brukdoffa i
Petera Glabera, prezenty? Cenne przedmioty lub gotówkę?
Tak odrzekła. Dietrich spłacił długi po moim zmarłym mężu, od Balbusa dostałam
pierścionek złoty ze szmaragdem, suknię z adamaszku i wełniany płaszcz ze srebrną zapinką,
Peter kupił mi...
Wystarczy przerwałem jej. Czy którykolwiek żądał zwrotu prezentów?
Nie. Znowu ten leciutki uśmieszek.
Spojrzałem w stronę księdza i burmistrza. Ksiądz siedział zasępiony, bo rozumiał chyba
w jakim kierunku zmierza śledztwo, a burmistrz słuchał wszystkiego z głupkowato
rozdziawionymi ustami.
Czy słyszałaś o czarostwie, Loretto?
Tak.
Czy wiesz, że używanie czarów jest grzechem śmiertelnym karanym na ziemi przez
Zwięte Officjum, a po śmierci przez Boga Wszechmogącego?
Tak.
Czy znałaś albo znasz kogoś, kto rzucał czary lub uroki?
Nie.
Czy potrafisz wytłumaczyć, dlaczego twoi zalotnicy, Dietrich Golz, Balbus Brukdoff i
Peter Glaber, umarli w męczarniach, a z ich ciał wypełzły białe robaki?
Nie.
Czy miałaś kiedyś włosy lub paznokcie któregoś z nich?
Nie!
Czy lepiłaś lalki w wosku mające ich wyobrażać, albo rzezbiłaś je w drewnie, czy
innym materiale?
Nie! Nie!
Czy modliłaś się o ich śmierć?
Nie, na Boga!
Mówiła prawdę. Wierzcie mi. Dobry inkwizytor poznaje to w okamgnieniu. Być może
trudniej bywa, kiedy chodzi o chytrego kupca, wykształconego księdza lub mądrego
szlachcica. Ale nikt mi nie powie, że Mordimer Madderdin, inkwizytor Jego Ekscelencji
biskupa Hez-hezronu, nie rozpoznałby kłamstwa w słowach małej mieszczki z zapadłego
miasteczka.
Czy w domu oskarżonej znaleziono podejrzane przedmioty? Takie, które mogłyby
służyć do zadawania uroków i odprawiania czarów? Zwróciłem się w stronę księdza i
burmistrza, chociaż znałem odpowiedz.
Nie odparł ksiądz za nich obu.
Zarządzam przerwę w przesłuchaniu powiedziałem. Odprowadzcie oskarżoną do
celi.
Strażnik rozwiązał Lorettę, tym razem nieco ostrożniej niż poprzednio, a my udaliśmy się
na górę. Kazałem Kostuchowi, by nalał mi piwa, i łyknąłem sobie porządnie.
Wasze oskarżenia walą się jak domek z kart powiedziałem, a Kostuch pozwolił sobie
na króciutki rechot. Chociaż ktoś w tym miasteczku naprawdę bawi się czarami...
Burmistrz wyraznie pozieleniał. I nic dziwnego. Nikt nie chce mieć czarownika w
sąsiedztwie, chyba że ten czarownik właśnie skwierczy na stosie. A i wtedy, wierzcie mi na
słowo, bywa to niebezpieczne.
I z pewnością z waszą szczodrobliwą pomocą nie wykrzesałem w głosie nawet grama
ironii uda nam się odkryć, kto to jest. Lecz zanim postawię swoją reputację, że nie jest to
Loretta Alzig, przeszukamy jej dom. Czy co tam z jej domu raczyliście pozostawić...
Ppprze-pprzesz... zaczął burmistrz.
Wiem, że przeszukaliście odparłem i ufam nawet, że znalezliście wszelkie cenne
przedmioty. Ale ja zajrzę tam raz jeszcze. Pierwszy obejrzałem się na blizniaków idziesz
ze mną i Kostuchem, a ty, Drugi, możesz się napić w gospodzie.
Dziękuję, Mordimer powiedział, chociaż tak jak i ja, zdawał sobie sprawę z faktu, że
picie w gospodzie również może być pracą.
* * *
Dom Loretty Alzig okazał się parterowym drewnianym budynkiem o szerokich
okiennicach, które teraz smętnie zwisały na zerwanych zawiasach. Budynek otoczony był
płotem, po lewej jego stronie zauważyłem podeptane grządki, na których rosły niegdyś
kwiaty i zioła. Drzwi były do połowy uchylone, a wnętrze przedstawiało obraz nędzy i
rozpaczy. Nie tylko zniknęły wszystkie cenniejsze przedmioty (widziałem ślady po kilimach,
dywanach i lampach), ale to, co zostało, było zniszczone. Połamane krzesła, porąbany siekierą
stół, futryny wyrwane ze ściany... Cóż, nawet jak Loretta opuści areszt, nie za bardzo będzie
miała dokąd wracać.
Aadnie, ładnie powiedziałem, a burmistrz skulił się pod moim wzrokiem.
Wy zostajecie na zewnątrz rozkazałem, patrząc na księdza i burmistrza. Pierwszy ze
mną.
Zwiedziliśmy cały dom. Sypialnię, z której próbowano wynieść łoże, a kiedy rzecz się nie
udała, porąbano je na kawałki. Kuchnię, pustą, z podłogą zasłaną skorupami pobitych naczyń.
Pełen pajęczyn strych.
Nic, Mordimer rzekł Pierwszy. Nic tu nie ma.
Zobaczmy więc piwnicę powiedziałem.
Klapa do piwnicy znajdowała się obok kuchni, w komórce o ścianach i podłodze
wybrudzonych węglem. Szarpnąłem za metalowy uchwyt i klapa, ciężka jak cholera,
podniosła się ze zgrzytnięciem. W ciemność prowadziły stare, drewniane schody. Wysłałem
Pierwszego po lampę i zeszliśmy przy mdłym światełku. Piwnica była spora, składała się z
wędzarni oraz składu pełnego węgla i równo przyciętych drewnianych bali. Pierwszy z
przymkniętymi oczyma szedł wolno wzdłuż ścian, wodząc palcami po ich powierzchni. Nie
przeszkadzałem mu pytaniami, bo wiedziałem, że musi się skoncentrować. Tylko
koncentracja pomoże mu w znalezieniu tego, czego szukamy.
Jessst powiedział w końcu z satysfakcją. Tu, Mordimer.
Zbliżyłem się i przyjrzałem ścianie.
Nic nie widzę. Wzruszyłem ramionami, ale nie zauważył, bo stał obrócony do mnie
plecami.
Jest, jest, jest niemalże zaśpiewał, a potem zaczął delikatnie wodzić palcami,
naciskając kamień to tu, to tam.
Czekałem cierpliwie, aż wreszcie Pierwszy stęknął, wbił paznokcie w mur i z wysiłkiem
wyciągnął jedną z cegieł. Przyświeciłem lampką i zobaczyłem, że cegła skrywała małą,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]