[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dobrodusznie. - Nalać herbatki?
- Chcesz, żebym otrzezwiał? Cham z ciebie, staruszku. Za grosz nie masz
delikatności. No, powiedz: nadal uważasz, że jestem pijany?
- Pan nie jest pijany, pan jest zmęczony... - wyszeptał Pieriepielicyn.
- Aha... Zatem według ciebie jestem trzezwy? To dlaczego się zataczam? Dlaczego
zalatuje ode mnie wódką? Doskonale to widzisz, a mimo to kłamiesz. Okłamujesz
swojego pana, którego powinieneś szanować i kochać bardziej niż ojca. Aha! A może
to przez ciebie się upiłem? Jako sługa jesteś poniżej
187
wszelkiej krytyki. Hm... tak. Niech moje nieszczęście spadnie na twoją głowę!
Pieriepielicyn milczał. Jego oczy pokornie i smutno patrzyły w kąt, a ręce
machinalnie, po raz dziesiąty, przecierały czyste szklanki.
- Też mi sługa!... Powinieneś zrozumieć, że w moich żyłach płynie szlachetna,
błękitna krew, a w twoich zwykła. Gdzie poważanie? Gdzie szacunek dla wyższego
intelektu? A w ogóle, jak ty się do mnie zwracasz? Paweł Jegorycz? Masz mnie
tytułować: wasza wysokość!
- Odtąd tak się będę do pana zwracał - Pieriepielicyn pochylił uniżenie głowę. -
Zechce pan coś zjeść?
- Zabieraj mi się stąd! Nie mogę na ciebie patrzeć. Nie znasz granic, brak ci manier,
wyrażasz się ordynarnie... A to twoje nazwisko? Ha, ha, ha! Pie-rie-pie-li-cyn! Z
daleka zalatuje od niego gorzałą. Twój pradziad z pewnością był pijakiem, zalał się
kiedyÅ› w pestka i tak go nazwano.
- Gdzie wasza wysokość raczył biesiadować? - zapytał Pieriepielicyn, niezręcznie
przedłużając rozmowę. - U Iszyno-wów?
- U Iszynowów. Tam biesiadowałem, gdzie ciebie, łysego diabła, nie wpuszczą. Nie
miej o sobie wysokiego mniemania. Inny na twoim miejscu wziÄ…Å‚by swego pana pod
rękę i odprowadził do łóżka, a ty... Mój Boże! Spodobało się Stwórcy wydumać taką
cudaczną fizjonomię... Ani hamulców, ani manier.
- Faktycznie gdzie tam mnie... Pan myśli, że ja tego nie rozumiem? Więc... więc...
pan życzy sobie iść spać?
Pieriepielicyn ujął architekta za łokieć i ostrożnie powiódł go do sypialni.
v
Mąkosów spał do wieczora. Opary alkoholu ulotniły się, głowa ciążyła
niemiłosiernie, a serce wezbrało cichą, niewytłumaczoną tęsknotą.
188
Narzucił na siebie szlafrok i udał się do jadalni. Za stołem siedział Pieriepielicyn.
...Siedział z opuszczoną głową, przed nim stała opróżniona do połowy butelka wódki.
Pieriepielicyn głęboko nad czymś rozmyślał.
- Witaj, Pieriepielicyn! - miękko powiedział architekt, jakby nie dostrzegając butelki
na stole i rozkruszonego na obrusie chleba. - Cóż to, biesiadujemy?
Pieriepielicyn zbył milczeniem pytanie architekta, opuścił głowę, wpatrując się tępo
w jakiś punkt. Po czym, uśmiechnąwszy się żałośnie, warknął:
- Gdzie indziej to jak u ludzi... W święto panowierazem ze sługami się modlą, a u
nas całkiem inaczej. Dlaczego? %7łeby nosa wyżej zadrzeć?
- Bóg z tobą, Pieriepielicyn - uśmiechnął się Mąkosów. -Chętnie się z tobą pomodlę,
pocałuję cię.
- % Chciałby pan tak nisko upaść? - zarechotał Pieriepielicyn. - Wcale nie tęsknię za
pańskimi pocałunkami.
- Gniewasz siÄ™ na mnie?
- Ja? Na pana? Jak bym śmiał!
W głosie służącego brzmiała nie skrywana ironia.
- Czy ja w ogóle mam prawo ha pana się gniewać? Przecież pan może zrobić ze
mną, co się żywnie podoba. Wasza wysokość"...
Architekt nie odezwał się. Był szczerze zmartwiony i zawstydzony słowami
Pieriepielicyna.
- A ja się pytam: czym pan jest lepszy ode mnie? Tym, że jest architektem? No cóż...
Ja też mogę być architektem. Na-kupię linijek, cyrkli, ołówków - i rysuj sobie,
człowieku, na zdrowie. Tylko pieniędzy nie mam, w tym sęk. A niech pan spróbuje
robić to co ja - ręką by pan nie ruszył. Pan... -Pieriepielicyn obrzucił architekta
lekceważącym spojrzeniem - nawet samowara nie potrafi rozdmuchać. Ha! ha!...
- Jeśli sobie życzysz herbaty, zaraz nastawię samowar. Potrafię, daję słowo...
- Lepiej niech pan sobie posiedzi. Też mi pan... Błękitna
189
krew... Kto ją widział? A może i ja mam błękitną? Tylko ludziom we łbie kręcić.
Mąkosów siedział ponury, zgarniał ze stołu kruszynki chleba i wkładał je sobie do
ust.
- Oczywiście, jestem zobowiązany panu służyć. Za to mi pan płaci. Ale szanować
pana - niby z jakiego powodu? Szacunku za pieniÄ…dze siÄ™ nie kupuje. Nie, nie,
kochasiu. Szacunek to całkiem coś innego. Phi! Błękitna krew. Jak człowiek
zmajstruje coś interesującego - jakiś welocyped śmieszny wymyśli albo gra ładnie na
bałałajce, to ja go szanuję. A tak - za co? Robotnik - człowiek sposobny do trudu, i
fundament wykopie, i cegły ułoży, dach pokryje, a pózniej się mówi: kto dom
zbudował? Architekt Mąkosów.
- Nie rozumiem cię, Pieriepielicyn... Przecież opracowuję plany, dokumentację,
obmyślam całą budowę. Uczyłem się tego całymi latami...
Pogardliwy uśmiech wykwitł na twarzy służącego.
- A kosić pan umie?
- Nie, nie umiem.
- No właśnie. Bez pańskich planów jakoś się wyżyje, a bez chleba brzuch
człowiekowi spuchnie, człowiek czernieje i umiera. Ale co tam z panem rozmawiać...
- Może chcesz iść spać? Bardzo proszę, sam się odzieję. Muszę zaraz pojechać do
klubu.
Pieriepielicyn ścisnął skronie rękoma i zagryzając wargi, natężał umysł, czym by tu
jeszcze dokuczyć architektowi. -
- Jak brzmi pańskie nazwisko? - zapytał mrugaj ąc oczyma.
- Przecież wiesz...
- No jak?
- Mąkosów.
- To znaczy, że pańscy rodzice byli makosami?
- A co to takiego - makosy? Pieriepielicyn roześmiał się.
- Bywają tacy. Makosy... Bez powodu nikt się tak nie nazywa. Znaczy się - było za
co.
- GÅ‚upstwa gadasz, kochasiu.
190
- Oczywiście... Jakżeby mogło być inaczej? Jestem głupi. Ale jak trzeba buty
naprawić albo pobiec po gazety, wtedy jestem mądry, prawda? Wtedy Pieriepielicyn
jest dobry. Pan się każe tytułować: wasza wysokość". Mój tytuł wcale nie jest
gorszy: Iwan Zacharycz. Ot co! Pan będzie uprzejmy tak się do mnie zwracać: Iwan
Zacharycz.
- Dobra, dobra. Do widzenia, bracie Iwanie Zacharyczu Muszę się jeszcze przebrać.
- Oczywiście! Na wsi ludzie padają z głodu, a panowie do klubu chodzą i rżną w
karciochy!
(
Nazajutrz rano promienie słońca wtargnęły przez półopu-szczone zasłony do sypialni
i obudziły architekta.
Mąkosów zmarszczył czoło, przeciągnął się i zadzwonił.
Wszedł Pieriepielicyn, skupiony, z zaciśniętymi wargami, i w niemej pozycji zastygł
u wezgłowia łóżka.
- Dzień dobry, Pieriepielicyn.
- Dobrego zdrowia życzę, panie.
- Gazety kupiłeś?
- Tak jest.
- Jaka pogoda?
- Aadnie dziÅ› na dworze.
- A mnie coś głowa pobolewa.
- Mnie też troszkę dokucza...
- Z czego to może być?
- Przypuszczam, że z reumatyzmu. Starość nie radość...
- No, dobra, Pieriepielicyn. Samowar gotowy?
- A jakże. Woda się gotuje. Niech się pan napije herbatki na zdrowie!
ARGONAUCI I ZAOTE RUNO
Od chwili gdyjesienią 1920 roku parostatek odbił od brzegów Krymu, aż do samego
Konstantynopola zawsze chodzili oni razem, w nie zmieniajÄ…cym siÄ™ szyku: na
przedzie tęgi, o rudej brodzie, ze złożonymi na piersi rękoma, a za nim, nieco w tyle,
dwaj pozostali: szczupły brunet z wąsikami i siwiutki, maleńki. Ten nierozłączny
trójkąt z wysuniętym kątem przypominał klucz lecących żurawi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]