[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kuszników oraz ogromny człowiek w czarnym habicie z kapturem okrywającym głowę. Zmrużyłem
oczy, gdyż jego postać wydała mi się znajoma. A kiedy zbliżył się tak, że znalazł się w kręgu
rzucanego od ognia światła, wiedziałem już, że to właśnie on.
Marius von Bohenvald powiedziałem głośno. To prawdziwa radość widzieć cię w tych
okolicznościach.
Odrzucił kaptur i zobaczyłem jego twarz. Białą, nalaną i ogromną jak księżyc w pełni. O trzech
wylewających się na kołnierz kaftana podbródkach. Roześmiał się dobrodusznie, ale jego poczciwy
śmiech oraz poczciwy wygląd mógł zmylić wszystkich, lecz nie mnie. Marius von Bohenvald, a
raczej człowiek, którego znałem pod tym mianem, był bowiem inkwizytorem służącym w
najtajniejszym, wewnętrznym kręgu Inkwizytorium. Nie chciałem nawet myśleć, czym się zajmuje,
ale miałem niejakie pojęcie o jego niezwykłych zdolnościach oraz możliwościach. Kiedyś uratował
mi zresztą życie. I wtedy zapowiedział, że jeszcze się spotkamy.
Niemal zawsze kiedy cię widzę, Mordimerze jesteś spętany niczym wół. Klasnął w dłonie,
jakby mój widok serdecznie go ubawił. Zajmijcie się nim rozkazał swoim ludziom. I
wyjmijcie ciało z ognia, bo śmierdzi...
Rozcięli mi więzy na nogach i dłoniach, a ja wstałem, masując opuchnięte nadgarstki.
Ogłuszony przeze mnie strażnik gramolił się ciężko z ziemi i jęczał coś do siebie. Jeden z ludzi
Mariusa stanął za nim, szarpnął go za włosy i poderżnął mu gardło. Potem bez słowa wytarł ostrze
w kaftan zabitego i schował nóż do pochwy.
A gdzie ojciec Anzelmo? zagadnął Marius, sadowiąc się przy ogniu i wyciągając dłonie do
płomieni. Wracajcie do koni rozkazał ludziom, a oni odeszli i zniknęli w mroku lasu.
Musiał zawrócić po papiery do Wittingen wyjaśniłem.
Bałagan parsknął. Ech, ci księża. Zaczekamy na niego, Mordimerze, prawda?
Jak sobie tylko życzysz odparłem uprzejmie.
Nie miałem pojęcia, dlaczego się pojawił i czego ode mnie chciał. Czy przybył, by mnie
uratować, czy też zamierzał postawić mnie przed sądem wewnętrznego kręgu? Jeśli to drugie,
mogłem jedynie żałować, że nie zdecydowałem się na walkę z ludzmi księdza oraz ucieczkę.
Chociaż Marius von Bohenwald i tak dopadłby mnie, kiedy tylko by chciał.
Strażnicy wychlali wcześniej całe piwo, ale przeszukałem ciała i przy jednym znalazłem
bukłak. Odszpuntowałem go i powąchałem zawartość.
Gorzałka westchnąłem. Lepsze to niż nic. Wyciągnąłem dłoń w stronę Mariusa, lecz on
pokręcił tylko odmownie głową.
Ja natomiast łyknąłem solidnie. Gorzałka była wyjątkowo mocna i wyjątkowo śmierdząca, ale
miło rozgrzewała ciało od środka. Od razu jakoś poweselałem, chociaż nadal nie wiedziałem, jak
długo jeszcze pożyję i czy przypadkiem jutro lub pojutrze moim jedynym marzeniem nie będzie
szybka śmierć.
Czy widujesz czasem Enyę? zapytałem, gdyż jasnowłosa zabójczyni, z którą spędziłem
kilka uroczych dni oraz nocy, wryła mi się mocno w pamięć.
Niezłego bałaganu narobiłeś w Wittingen, Mordimerze powiedział, nie usiłując nawet
udawać, że zamierza odpowiedzieć na moje pytanie.
Ośmielam się stwierdzić, iż raczej starałem się tam zaprowadzić porządek powiedziałem.
Słowa, słowa, słowa mruknął. Kanonik Tintallero w roli lidera sabatu i wyznawcy kultu
Szatana oraz jego przyboczni jako członkowie tegoż sabatu, nie wszystkim się spodobali. Powiem
więcej: niektórzy uznali to wręcz za zniewagę. Jednak ja podziwiam twoje poczucie humoru.
Uśmiechnąłem się do własnych myśli, bo przypomniała mi się mina kanonika, kiedy obudził
się w celi odziany jedynie w kozli strój. Pamiętałem też, jak umierał w płomieniach, głośno
dziękując Zwiętemu Officjum, że naprostowało poplątane ścieżki jego życia. Mogłem się domyślić,
że von Bohenwald wiedział, iż to ja byłem reżyserem interesującej sztuki, noszącej tytuł Upadek i
śmierć kanonika Tintallero . Ale udowodnić nic mi nie było można. Zwłaszcza, że Kostucha oraz
blizniaków wysłałem daleko od Wittingen zarówno ze względu na ich, jak i własne bezpieczeństwo.
Przyznał się do wszystkiego odparłem. I przed śmiercią szczerze żałował grzechów.
Jeśli przesłuchujący zechce, przesłuchiwany przyzna się nawet do tego, że jest zielonym
osłem w pomarańczowe ciapki rzekł Marius, pociesznie krzywiąc twarz. Od kogo ja mogłem
słyszeć ten jakże ujmujący dowcip, co Mordimerze?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]