[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wczoraj wieczór wyszedłem z domu. Z nagła nastąpiła odwilż, słyszałem, że rzeka wystą-
piła z brzegów, wylały strumienie i całą ulubioną dolinę moją aż po Wahiheim nawiedziła
powódz. Pobiegłem tam po jedenastej w nocy. Spoglądając ze skały, miałem straszne wido-
wisko. Oświetlone księżycem rozpętane fale szalały po polach, łąkach, zagajnikach, cała do-
lina zmieniła się w smagane burzą jezioro, a wicher piętrzył bałwany. Kiedy księżyc wychylił
się znowu zza chmur czarnych, a pode mną tętniły rozdzwięki walących się w przepaść mas
wody, wówczas dreszcz mnie przejął i pochwyciła tęsknota. Z rozwartymi ramionami stałem,
spoglądałem w bezdeń, odetchnąłem z ulgą i posłałem westchnienie... tam... w dół! Objęło
mnie rozkoszne pożądanie, by wszystkie cierpienia i całą mękę pogrzebać tam, gdzie szaleją
wzburzone fale! Ale nie mogłem oderwać nóg od ziemi, nie mogłem skończyć. Czułem, że
nie wybiła jeszcze moja godzina! O, drogi Wilhelmie, z jakąż radością oddałbym był życie,
by jako wicher ów rozedrzeć chmury i objąć w ramiona fale! Ha... czy więzniowi dostać się
ma w udziale kiedyś ta rozkosz?
Spojrzałem z bólem na to miejsce, gdzie siedziałem ongiś z Lotą pod wierzbą po prze-
chadzce w dzień upalny. Wodą zalała je i zaledwo rozeznać zdołałem wierzbę. Więc i ową
łączkę Loty, pomyślałem, i całe obejście leśniczówki i naszą altankę, wszystko zniszczył roz-
pętany żywioł? Nagle zajaśniał promyk przeszłości i zaczęło mi się marzyć, jak więzniowi o
wielkich trzodach, rozległych łąkach, godnościach i zaszczytach... Stałem!... Nie przyganiam
sobie tego, gdyż mam odwagę umrzeć... to jest... miałbym... A oto siedzę niby stara baba pod
płotem, zbierająca gałęzie na opał, żebrząca od drzwi do drzwi chleba, byle tylko przedłużyć
sobie parę chwil życia, byle tylko jakoś przebiedować.
14 grudnia
Nie wiem, co to znaczy mój drogi, ale zaczynam się bać samego siebie! Wszakże miłość
moja dla niej jest świętą, czystą, braterską!
Czyż odczułem kiedy w duszy jedno bodaj karygodne pragnienie? Nie przysięgnę zresztą...
A teraz nachodzą mnie sny... O, jakąż słuszność mieli ludzie, przypisując te, tak zgoła od-
mienne, przejawy siłom zewnętrznym! Tej nocy... nie śmiem ci wyjawić nawet... trzymałem
ją w objęciach, tuliłem mocno do piersi i słodkie jej szepczące słowa miłości usta okrywałem
niezliczonymi pocałunkami. Oczy me wpatrzone były z upojeniem w jej oczy. Boże, jakże
winnym się czuję, odczuwam bowiem jeszcze do tej pory tę rozkosz wielką, płomienną, nie-
wysłowioną w całej pełni! Loto! Już koniec ze mną! Zmysły mi się mącą, od tygodnia nie
mogę zebrać myśli, a oczy mam ciągle pełne łez. Nigdzie wytrzymać nie mogę, a wszędzie
mi równie dobrze. Niczego nie pragnę, nie pożądam... Lepiej by było... dużo lepiej, bym od-
szedł...
Postanowienie porzucenia świata utrwaliło się w tym czasie i wśród tych okoliczności w
duszy Wertera, wzmogło się na sile. Była to dlań ostatnia ucieczka i nadzieja od czasu po-
wrotu do Loty, ale powiedział sobie, że nie trzeba się spieszyć i podejmować lekkomyślnie
czynu, który winien być dokonany z całym przekonaniem i możliwie największym spokojem
i pewnością siebie.
Wątpliwości jego i walki, staczane ze sobą samym, przebijają wyraznie z kartki, będącej
niezawodnie zaczętym listem do Wilhelma, nie opatrzonej datą, a znalezionej również pośród
papierów.
Jej obecność, jej los i jej współczucie dla mej niedoli, wyciskają mi ostatnie łzy i zmu-
szają do myślenia mój biedny, trawiony gorączką mózg.
Pozostaje tylko podnieść firankę i skryć się za nią! Czegóż się jeszcze waham, czemu
zwlekam? Czy dlatego, że nikt nie wie, co tam jest po drugiej stronie i dlatego, że nie ma
55
stamtąd powrotu? A może dlatego, że jest właściwością naszego umysłu domyślać się chaosu
i ciemni w miejscu, o którym nic pewnego nie wiemy?
Wkrótce jednak pogodził się i oswoił z tą smutną myślą, a postanowienie jego stało się sil-
ne i niewzruszone, o czym świadczy przytoczony poniżej pełen aluzji list.
20 grudnia
Dziękuję ci, drogi Wilhelmie, że w ten sposób zrozumiałeś moje słowa. Tak, masz słusz-
ność: lepiej by było dla mnie oddalić się stąd. Niezupełnie podoba mi się twój projekt, bym
wracał do was, w każdym zaś razie nie chciałbym zboczyć, zwłaszcza że pogoda się ustaliła,
mróz tęgi i drogi dobre. Bardzo się cieszę wieścią, że chcesz tu przybyć, by mnie zabrać ze
sobą, ale wstrzymaj się jakieś dwa tygodnie i nie wyjeżdżaj, zanim nie otrzymasz ode mnie
listu z wiadomościami, Nie należy zrywać żadnego owocu przed dniem jego dojrzałości, a
dwa tygodnie, to okres w pewnych razach długi. Proś matki, by pomodliła się za syna i po-
wiedz, że proszę, by mi przebaczyła te wszystkie troski, jakich jej przyczyniłem. Widać prze-
znaczeniem moim było zasmucać tę, której winienem był nieść radość. Bywaj zdrów, drogi
mój, kochany przyjacielu! Niech Cię Bóg darzy błogosławieństwem swoim... żegnam cię!
Trudno zaprawdę wyrazić słowami, co się w czasie owym działo w duszy Loty i jak uspo-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]