[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wyczuwałem obecność tak wielkiego zła, że mój puls wcale się nie uspokoił. Było ono
straszniejsze, niż mógłbym to sobie wyobrazić. Było stokroć potworniejsze niż napaść
bandytów na kogoś, kto powraca wieczorem do domu czy też budzi się nocą na dźwięk
stłuczonej szybki w drzwiach kuchennych. Był to totalny strach o najwyższej częstotliwości,
który trwał i trwał, i trwał, i nie miał zamiaru zelżeć.
Adramelech zwrócił się w naszą stronę.
— A ci kim są? — Dosłyszałem czysty, wyraźny szept.
— To śmiertelni uczniowie, nawróceni na piekielne drogi przez Elmeka — odparł
Umbakrail.
Zaległa cisza, ale nie ośmieliłem się podnieść oczu. Obok mnie klęczała wciąż Madcleine,
ściskając dłonie jak w modlitwie. Wcale się jej nie dziwiłem. W obliczu Adramelecha
niewiele więcej można było zrobić.
— Jestem zadowolony, Elmek — powiedział Adramelech. — Dzięki tobie jesteśmy
wreszcie razem, tak jak to przewidziano w dziewięciu księgach piekielnych. Czyż nie napisano
w księdze trzeciej, że pośpieszywszy z odsieczą śmiertelnikom podczas wojny zostaniemy
rozdzieleni, by połączyć się ponownie na czas następnej wojny?
— Tak zapisano, panie — potwierdził służalczym tonem Umbakrail.
Adramelech zainteresował się podpułkownikiem Thanetem, którego dwa diabły zmusiły
do klęku.
— A to kto? — zapytał.
— Oto jeden — odezwał się Cholok — ze śmiertelnych budowniczych wojny, który od lat
usiłował odkryć słowa, za pomocą których mógłby cię wezwać, panie, a potem odesłać.
Adramelech zaśmiał się. — Tylko za cenę krwi można mnie odesłać, żołnierzyku. A za
każdym razem, gdy przychodzę na wezwanie, cena jest wyższa. Jesteś jeszcze głupszy niż
tamci z lat minionych.
Podpułkownik Thanet spojrzał w górę, unosząc posiniaczoną twarz ku demonowi. —
Naprawdę pomógłbyś nam? — odezwał się niepewnie. — Gdybyśmy przystali na cenę krwi,
naprawdę pomógłbyś nam tak jak podczas wojny?
— Której wojny?—zapytał Adramelech.— Walczyliśmy w tak wielu! Biliśmy się pod
Agincourt i odepchnęliśmy Rzymian spod Minden! Chwyciliśmy za broń razem z Burami w
Afryce Południowej i, co najlepsze, byliśmy nad Sommą, pod Passchendaele i Ypres, gdzie
zrobiliśmy to, co nam kazaliście, wytępiając cale pokolenie młodych mężczyzn.
— To wiem — powiedział podpułkownik Thanet. — Ale czy pomożecie nam teraz?
— Chcecie wytępić jeszcze więcej? — zapytał Adramelech. — Doprawdy, wasza żądza
niszczenia i przemocy bardzo mnie cieszy. Istnieje ścisły związek między hierarchią piekieł a
takimi jak wy śmiertelnikami, i to też bardzo mnie cieszy. Pewnego dnia, kiedy śmiertelni
wreszcie zrozumieją, dla jakiego celu ich stworzono, przestaną może wzajemnie się niszczyć i
przestaną rozpaczać. Ufam jednak, że uda nam się odroczyć ten dzień tak długo, jak to tylko
jest możliwe.
Przez krótką, niezwykłą chwilę podpułkownik Thanet przypominał człowieka, a nie
wojskowego. — Czy wiesz? — zapytał spojrzawszy na Adramelecha. — Czy wiesz, dlaczego
tu jesteśmy? Dlaczego na ziemi są ludzie?
Sardoniczny śmiech Adramelecha rozbrzmiał niby tysiące ton skalnych odłamków
staczających się tysiącem pustych szybów kopalnianych. — Czy wiem? Ależ oczywiście, że
wiem! Lecz czemu miałoby to cię zajmować? Twój cel jest nieskończenie mniejszy, lecz
nieskończenie hardziej podniecający! Niszczyć i mieć w ręku moce niszczące! Sprawiać sobie
wzajem ból! Burzyć wszystko, co stworzyli wespół człowiek i Bóg! Dlaczego miałbyś martwić
się o filozofię, mając takie przyjemności na widoku?
Stłoczone wokół Adramelecha, niczym płaszczący się dworzanie, diabły ziisyczały i
zaszeptały. Zaległa chwilowa cisza. — Potrzebujemy cię dla NATO. Czy wiesz, co to jest
NATO? — powiedział w końcu podpułkownik Thanet.
— Oczywiście, żołnierzyku. Adramelech jest wszystkowiedzący.
— To mnie rozkazano wezwać cię i prosić o pomoc.
Adramelech spojrzał w dół na pułkownika z pobłażaniem.
— Nie wolno ci mnie prosić o pomoc. Musisz ją wytargować. Powiedz mi, jakie
zniszczenia mam wyrządzić, a powiem ci, jakiej żądam ceny. Ceną — ostrzegam — jest
zawsze krew.
Podpułkownik Thanet miał niewyraźną minę. — Nie chcę żadnych zniszczeń —
powiedział. — Po prostu chcę, abyś był pod ręką jako swego rodzaju jednostka sił obronnych.
Adramelech zaśmiał się. — Obrona nie jest niczym więcej jak niszczeniem w stanie
uśpienia! Czemu udajesz, że zbroicie się w celach obronnych, gdy jedynym waszym celem jest
likwidacja tych, których uważacie za swych wrogów? Wyjaśnij mi, jaka jest różnica między
bronią zaczepną i bronią obronną! Czyżby zabijały inaczej? Czy jedna jest mniej
niebezpieczna od drugiej? Jesteś większym głupcem, niż mi się wydawało!
Podpułkownik Thanet usiłował powstać. Chwileczkę! — prychnął. — To dzięki mojej
pracy jesteście tutaj i może zaczęlibyście to doceniać?
Przez chwilę Adramelech milczał. — Doceniam dzieło Pattona i Eisenhowera, żołnierzyku
— odezwał się w końcu. — Patton spowodował, że wezwano mnie w krąg mych trzynastu
uczniów, i przyszedł do mnie żądny zniszczenia. Chciał wybić Niemców, i to szybko.
Przyznam, że bojąc się nas umiał nas okiełznać przy pomocy kapłanów. Pragnął jednak
śmierci swoich wrogów i zapłacił nam krwią, więc byliśmy zadowoleni. Patton i Eisenhower
to ludzie, którymi się szczycę. Ale ty? Co ty mi opowiadasz? Że wcale nie chcesz zabijać?
Podpułkownik Thanet zaczął się gubić. Był też przerażony, chociaż w desperacji starał się
tego nie okazywać.
— Nie możemy was prosić o to, abyście w tej chwili zaczęli szaleć, niszczyć i zabijać. Nie
ma wojny. To nie to samo co z Pattonem powiedział niepewnie.
— A cóż to szkodzi! — zauważył oschle Adramelech. — Jeżeli spuścisz nas na swych
wrogów, wszczniemy wojnę. Wojnę, którą wygrasz.
— Ale ja nie chcę! — — wrzasnął Thanet, krzywiąc się z bólu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]