[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zachowaniu, kiedy przekonała się o bezpiecznym powrocie i w sumie - pomijając włóczkowe
włosy - nienaruszonym stanie Betty Ann?
No jasne, że tak. Kobieta prawie chichotała z radości. Wiem, to brzmi głupio - że ktoś
może tak bardzo kochać jakąś lalkę - ale pani Mulvaney była zupełnie inną osobą. Nie pytała,
gdzie była Betty Ann. Nie podziękowała nam za jej zwrot.
Ale za to znów zaczęła się z nami bawić, ucząc wyrażeń, które o wiele bardziej
przydadzą się na imprezie bractwa studenckiego - jeśli znajdziesz takie, które posługuje się
łaciną - niż na egzaminach. Poznaliśmy na przykład wierszyk:
Bibat ille, bibat illa,
bibat sewus et ancilla,
bibat hera, bibat herus,
ad bibendum netno serus!
Co ogólnie znaczy:  Wszyscy się teraz upijmy .
Wiem! Szokujące!
Ale nie tak, jak to, co się stało kilka godzin pózniej.
Był piątek. Autobus wynajęty przez szkołę, żeby zabrać Bardów na Luers wyjechał o
szóstej rano i nie spodziewano się jego powrotu aż po zmroku, jeśli nasz chór trafi do finału.
Czy mi ulżyło, że mam przynajmniej jeden dzień, kiedy nie będę się musiała obawiać, że
wpadnę gdzieś na pana Halla albo Karen Sue? Owszem.
Czy się martwiłam, że prędzej czy pózniej mi się dostanie za uciekanie z czwartej
lekcji i to przez trzy dni z rzędu?
Totalnie. W głowie mi się nie mieściło, że jeszcze nie zostałam w tej sprawie
wezwana do pani Kellog. Pan Hall musiał mi wczoraj zaznaczyć nieobecność na lekcji. Może
zdaniem pani Kellog to była pomyłka? Bo przecież miła mała Jenny Greenley nigdy by się
nie zerwała z lekcji.
No cóż, uznałam, że i tak niedługo pozna prawdę.
W każdym razie, kiedy tego dnia nadeszła czwarta lekcja, trafiłam do biblioteki - no
bo dokąd miałam pójść? - gdzie cicho siedziałam nad trygonometrią, kiedy nagle ktoś klapnął
na krzesło w sąsiednim boksie i powiedział:
- Cześć.
Obróciłam głowę i zobaczyłam Trinę.
- Co...? - Zamrugałam chyba z tysiąc razy, ale obraz, który widziałam, nie zniknął. To
nadal była Trina.
Nie pojechała do Luers. I odezwała się do mnie.
- Co ty tu robisz? - Wykrztusiłam wreszcie. - Spózniłaś się na autobus?
- Nie - odparła Trina, wyciągając swój zeszyt do trygonometrii. - Ja też rzuciłam chór.
- Ty rzuciłaś... - Nie wierzyłam własnym uszom. - Rzuciłaś Bardów?
Trina spojrzała na mnie z litością, jakbym była niedorozwinięta.
- Tak - mruknęła. - Rzuciłam Bardów. W sumie, co nam po siódmym miejscu.
- Momencik.
Miałam kłopot z objęciem tego wszystkiego umysłem. No bo Trina, jedyna osoba, na
której poparcie liczyłam w sporze z panem Hallem, wcale mnie nie poparła. Tamtego dnia,
kiedy wrzuciłam jej kapelusz do tuby Jake'a Manciniego, nie pisnęła ani słowa na moją
obronę.
I wczoraj też nic nie powiedziała, kiedy soprany usiłowały narobić mi obciachu w
stołówce.
A teraz siedziała obok mnie w porze, kiedy z całą pewnością powinna być na scenie w
Bishop Luers i śpiewać o przygładzaniu włosów brylantyną i noszeniu bucików z
klamerkami?
- Ty rzuciłaś Bardów? - spytałam ostrym tonem, na tyle głośno, że bibliotekarka, która
nadal pytała, czemu pojawiam się w bibliotece codziennie w czasie czwartej lekcji, podniosła
wzrok znad biurka. Więc zniżyłam głos. - Trina, a co z twoją solówką?
- Karen Sue może ją zaśpiewać. - Trina wzruszyła ramionami i wzięła się do
odrabiania pracy domowej.
- Ale... - Nie mogłam otrząsnąć się z szoku. - Ty kochasz Bardów, Trina.
- Już nie - odparła, a potem, widząc mój wyraz twarzy, odłożyła ołówek i dodała: -
Dobra. Słuchaj. Przepraszam. Za to, że zachowałam się jak świnia wtedy u ciebie na
werandzie. I że nie stanęłam w twojej obronie w sprawie tego kapelusza. Pan Hall nie miał
prawa mówić ci tych okropnych rzeczy. Powinnam wyjść wtedy z tobą, ale... byłam jeszcze
na ciebie zbyt wściekła. Ale im więcej na ten temat myślałam, tym bardziej zaczynałam się
wściekać... na siebie, nie na ciebie. No bo to była moja wina, nie twoja, że kapelusz wpadł do
tuby. Ale to nie wszystko. - Trina wzięła głęboki oddech. - Miałaś też rację co do Steve'a.
Zamrugałam gwałtownie.
- Miałam rację? - No, teraz to już całkiem serio myślałam, że słuch mnie zawodzi. -
Naprawdę?
- Tak - powiedziała Trina. - To świetny facet, a ja po prostu nie zdawałam sobie z tego
sprawy, dopóki... No cóż, dopóki mnie nie rzucił. Uwierzyłabyś w coś takiego? - Roześmiała
się cicho. - On mnie rzucił. A ja za nim tęsknię! Prawie tak samo - dodała - jak tęsknię za
tobą. Byłaś zawsze dla mnie o wiele lepszą przyjaciółką niż ja dla ciebie, Jen. Przecież to ja
cię zmusiłam, żebyś się zapisała do chóru. Powinnam uprzedzić cię o tańcu. Albo
przynajmniej zaproponować ci pomoc. Cokolwiek.
~ Nie ma sprawy, Trina. - Starałam się traktować tę rozmowę bardzo lekko. Ale w
środku fikałam koziołki z radości. Bo odzyskałam swoją najlepszą przyjaciółkę! - %7ładne
korepetycje by tu nie pomogły.
- No cóż, pewnie nie - przyznała Trina. - Ale i tak mogłam to zaproponować. Ja byłam
taka... zazdrosna. Wiesz? O Luka Strikera. Wiedziałam, że wy jesteście tylko przyjaciółmi.
Wierz mi, wystarczająco często słyszałam, jak mówisz o tym prasie. Ale nie potrafiłam sobie
wytłumaczyć... Dlaczego on nie chciał się przyjaznić ze mną?
Wzruszyłam ramionami. Miałam wrażenie, że nie mogę powiedzieć Trinie prawdy...
To znaczy, że Luke nie chciał się z nią przyjaznić, bo wiedział, że ona się w nim potężnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • g4p.htw.pl
  •