[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tyle, gdyby zbrojeniówką zajął się odpowiedni facet facet, który zasypałby ich
zamówieniami.
Tak więc Lake miał do dyspozycji dziewiętnaście milionów. Nowy rekord.
Tymczasem ludzie z jego sztabu pracowali już nad zmianą założeń wstępnych
i podczas pierwszych dwóch tygodni kampanii chcieli zebrać trzydzieści milio-
nów dolarów.
Nie, w tak wolnym tempie nigdy tych pieniędzy nie wydadzą.
Zamknął klapkę telefonu komórkowego i oddał go Floydowi, który robił wra-
żenie nieco zagubionego; na ulicy panował duży ruch.
Od tej pory będziemy korzystali ze śmigłowców rzucił przez ramię La-
ke.
Jego sekretarz niezwłocznie zapisał nową dyrektywę: znalezć śmigłowce.
Trzydzieści milionów dolarów. Lake ukrył twarz za ciemnymi okularami
i spróbował tę kwotę ogarnąć. Z fiskalnego konserwatysty w szastającego forsą
kandydata przemiana dość dziwna i może trochę niezręczna, lecz musiał te pie-
niądze wydać. Ostatecznie nie wydusił ich od płatników, tylko je dostał. Szybko
znalazł racjonalne rozwiązanie: kiedy zostanie prezydentem, będzie kontynuował
walkę o dobro robotników.
I znowu pomyślał o Maynardzie siedzącym samotnie w ciemnym bunkrze
w Langley. Nogi owinięte narzutą, wykrzywiona bólem twarz wystarczyło,
że pociągał za sznurki, za które tylko on mógł pociągnąć, i pieniądze spadały
z drzew. Lake nie wiedział, w jaki sposób Teddy mu pomaga, ani też wcale nie
chciał tego wiedzieć.
Dyrektorem wydziału do spraw operacji bliskowschodnich był niejaki Lufkin,
pracownik z dwudziestoletnim stażem, któremu Teddy bezgranicznie ufał. Czter-
naście godzin temu był w Tel Awiwie. Teraz siedział w bunkrze, świeży i wypo-
częty. Wiadomość miał przekazać osobiście, ustnie i w cztery oczy, bez żadnych
telegramów, sygnałów czy satelitów. Obaj wiedzieli, że to, co sobie powiedzą,
pozostanie między nimi. Było tak od wielu lat.
Do zamachu na naszą ambasadę w Kairze może dojść lada chwila zaczął
Lufkin.
Teddy nie zareagował. Ani nie zmarszczył czoła, ani nawet na niego nie spoj-
rzał. Taka wiadomość nie była dla niego pierwszyzną.
Yidal? spytał.
Tak. W zeszłym tygodniu widziano w Kairze jego zastępcę.
62
Kto go widział?
Izraelici. Wytropili również dwie ciężarówki z materiałem wybuchowym
z Trypolisu. Wszystko przygotowane.
Kiedy?
Lada chwila.
To znaczy?
Jeszcze w tym tygodniu.
Maynard pociągnął za koniuszek ucha i zamknął oczy. Lufkin próbował na
niego nie patrzeć wiedział, że nie wolno teraz o nic pytać. Zaraz stąd wyjdzie.
Wróci na Bliski Wschód i będzie czekał. Niewykluczone, że Teddy nikogo nie
ostrzeże. %7łe mnóstwo ludzi straci życie, że jeszcze więcej zostanie kalekami. %7łe
przez wiele dni z krateru w środku miasta będzie kopcił dym, a z Waszyngtonu
popłyną oskarżenia. Firmie znowu się oberwie. Nie pierwszy i nie ostatni raz.
Na Maynardzie nie robiło to najmniejszego wrażenia. Lufkin zdążył się już
nauczyć, że dla osiągnięcia swych celów Teddy często stosuje terror.
Zresztą równie dobrze mogło być tak, że ambasada ocaleje, a zamachowcy
zostaną zlikwidowani przez egipskich komandosów współpracujących z ONZ.
Wówczas CIA zbierze pochwały za dobre rozpoznanie i sprawny wywiad. To też
nie zrobiłoby na Maynardzie najmniejszego wrażenia.
Jesteś pewien?
Tak, jeśli w tej sytuacji to w ogóle możliwe.
Oczywiście Lufkin nie miał zielonego pojęcia, że szef zorganizował spisek,
którego celem jest wybór nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Aaron La-
ke? Lufkin chyba nawet o nim nie słyszał. Szczerze powiedziawszy, wynik wybo-
rów zupełnie go nie interesował. Przebywał na Bliskim Wschodzie na tyle długo,
by wiedzieć, że nowe założenia amerykańskiej polityki w tym rejonie świata nie
mają żadnego znaczenia.
Za trzy godziny poleci concordem do Paryża, gdzie spędzi dzień przed podró-
żą do Jerozolimy, a potem. . .
Jedz do Kairu powiedział Teddy, nie otwierając oczu.
I. . . ?
Czekaj.
Na co?
Na silny wstrząs. I trzymaj się z daleka od ambasady.
Pierwszą reakcją Yorka było przerażenie.
Nie możesz tego puścić powiedział. To koszmarne, niecenzuralne.
Nigdy w życiu nie widziałem tyle krwi.
A mnie się podoba odrzekł Teddy, wciskając guzik pilota. Niecenzu-
ralna kampania wyborcza. Zwietnie. Będziemy pierwsi.
63
Obejrzeli reklamę jeszcze raz. Rozpoczynał ją gwizd spadającej bomby i wi-
dok koszar piechoty morskiej w Bejrucie: dym, gruzy, chaos. Wyciągane z ruin
zwłoki, rozszarpane ciała, rząd martwych żołnierzy na ziemi. Prezydent Reagan
przemawiający do dziennikarzy i poprzysięgający zemstę, jego puste grozby. Po-
tem zdjęcie amerykańskiego żołnierza stojącego między dwoma zamaskowanymi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]