[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w kałużach i koleinach: dziurawce wymachiwały swymi następnikami we wszystkich
kierunkach, podczas gdy polny trzyszcz wślizgiwał się fioletową nutką pomiędzy opalizujące
odpryski kutw.
Fermy, rozrzucone tu i ówdzie, przerywały monotonię drogi powodując za każdym razem
przyjemne uczucie zmniejszania wagi moszny, podobne do tego, jakie ma się przejeżdżając z
pełną szybkością przez garbaty mostek. W miarę jak zbliżali się w stronę Blois zaczęli
dostrzegać pojawiające się kury.
Dziobały po rowach zgodnie z planem roztropnie przemyślanym przez wieśniaków. W każdą
z dziurek wydrążonych przez ich dzioby następnego dnia wkładano ziarenka słonecznika.
Major miał ochotę na zjedzenie kury i zaczął niepokoić kierownicę. Jednocześnie przekręcał
klucz od rury wydechowej i tym sposobem zwolnił do szybkości jaką rozwija człowiek w
pasiece.
Jedna kurka rasy Houdan, duża i tłusta, wystawiła się tyłem, z zadartym zadkiem. Major
przyśpieszył ukradkiem, lecz kura odwróciła się znienacka z wyzywającym spojrzeniem.
Całkiem obojętny, lecz, bądz co bądz, poruszony, Major jak gdyby nigdy nic skręcił
kierownicę o dziewięćdziesiąt stopni i musieli zwrócić się do miejscowego listonosza,
spotkanego na drodze, z prośbą o pomoc w wyciągnięciu samochodu spod stuletniego dębu,
którego skoszenie spowodował szybki refleks Majora.
Po naprawieniu szkody Renault nie chciało dalej jechać i Pała musiał wysiąść, i przez pięć
kilometrów straszyć je a pódziesz ty!...", nim się zdecydowało ruszyć dalej, po czym
parsknęło na znak niezadowolenia i pozwoliło mu wsiąść.
Bynajmniej nie zniechęcony Major przejechał przez Clery, dotarł do Blois i spikował na
południe drogą N--764, w kierunku Pont-Levoy. Nadal nie było widać policjantów, więc
odzyskiwał wiarę.
Pogwizdywał marsza wojskowego, a każdy takt wybijał energicznym stuknięciem obcasa.
Nie udało mu się dokończyć gwizdania, gdyż stopa przebiła na wylot podłogę i gdyby
kontynuował, ryzykował urwaniem skrzyni biegów, z której dwa biegi już i tak wypadły na
ziemię w chwili przywalenia w drzewo.
W Montrichard zakupili chleb, ruszyli na Le Iiege i samochód zatrzymał się dokładnie na
skrzyżowaniu dróg N-764 i D-10.
Obudziła się Józefina.
Co jest? zapytała.
Nic odrzekł Major. Kupiliśmy chleb, więc stajemy, by go zjeść.
Był zaniepokojony. Na skrzyżowanie można zajechać z czterech stron i z tyluż być
widzianym.
Wysiedli i przycupnęli na skraju drogi. Jakaś biała kura, schowana w rowie, nabrała śmiałości
i wystawiła ponad poziom jezdni łebek zwieńczony grzebykiem zrobionym na trwałą".
Major znieruchomiał dysząc.
Złapał bochenek, dwukilowiec sporego formatu, odwracając się uniósł go w górę udając, iż
spogląda przez niego na niebo i nagle spuścił chleb na kurę.
Na jego nieszczęście niedaleko od tego miejsca rozciągała się ferma Da Rui, znanego
bramkarza, zaś kura pochodziła właśnie z niej: nauka nie poszła w las. Zgrabnie przyjęła
chleb na główkę, odbiła go na pięć metrów i podrałowawszy jak szalona dopadła bochenek
zanim dotknął ziemi.
Znikła w oddali, w chmurze pyłu, unosząc chleb pod skrzydłem.
Pała wstał i puścił się za nią.
Jasiu! krzyknął Major. Daj spokój, nic nie poradzisz. Jeszcze zwrócisz uwagę
jakiegoś żandarma.
A to łajdaczka! dyszał Jaś pędząc dalej.
Zostaw ją! ryknął Major i Jaś powrócił rzężąc głośno. To bez znaczenia wyjaśnił
Major i tak zjadłem bułeczkę w piekarni.
To mi dopiero pociecha! zawołał wściekły Pała.
A poza tym teraz, kiedy wsadziła go pod skrzydło, na pewno śmierdzi drobiem
powiedział Major z obrzydzeniem.
Jak to miło z twojej strony podsumował Jaś. Może pojedzmy i kupmy drugi chleb, a
ciebie na przyszłość proszę, poluj na kury czymś, czego się nie jada.
Chętnie to dla ciebie zrobię odparł Major. Zawczasu przygotuję klucz francuski.
Rzućmy okiem, co też dolega samochodowi.
To nie zatrzymałeś go specjalnie? zapytała zadziwiona Józefina.
Eee... Nie powiedział Major.
VIII
Major wziął swój detektor awarii, przerobiony stetoskop i wśliznął się pod samochód.
Obudził się dwie godziny pózniej dobrze wypoczęty.
Pała i Józetina raczyli się niedojrzałymi jabłkami z sąsiedniego pola.
Major wziął kauczukową rurkę i spuścił do rowu trzy czwarte pozostałej benzyny, aby
odciążyć przód samochodu. Potem pod lewą podłużnicę wsunął lewar, ustawił Renault na
wysokości czterdzieści centymetrów od ziemi i podniósł maskę.
Przystawił słuchawkę stetoskopu do silnika i stwierdził, że awaria nastąpiła nie tam.
Wentylator był w porządku, chłodnica grzała, czyli wszystko grało. Został mu do sprawdzenia
filtr oleju i magneto.
Zamienił magneto na filtr oleju i zrobił próbę. Nie działało.
Ponownie włożył każdą rzecz na swoje miejsce i zrobił próbę. Działało.
Dobra stwierdził Major. To magneto. Tego się spodziewałem. Trzeba znalezć jakiś
warsztat.
Głośnymi okrzykami przywołał Pałę i Józefinę, żeby popchnęli samochód. Zapomniał zabrać
lewar, więc kiedy zaczęli się natężać, wehikuł zakołysał się i prawe przednie koło spadło
prosto na nogę Pały, a opona strzeliła.
Kretynie! zawołał Major, ucinając wszelkie skargi Pały. Przebiłeś ją! Teraz reperuj.
W gruncie rzeczy zauważył nieco pózniej pchanie tego samochodu to idiotyzm.
Józefina pójdzie po fachowca.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]