[ Pobierz całość w formacie PDF ]

podniosła się z miejsca.
- Będę nad tym pracować jutro przez cały dzień - powiedziała wystarczająco gło-
śno, aby kręcące się tam i z powrotem osoby mogły ją usłyszeć.
- Ale wezmiesz udział w festynie, prawda?
L R
T
- Właściwie nic o tym nie wiem.
- Odbędzie się jutro. To wydarzenie lokalne. Mieszkańcy chcą przyczynić się do
realizacji projektu. Wiesz, stworzyć poczucie wspólnoty. Annalise podjęła się koor-
dynować uroczystość. Będą różne gry i zabawy, fruwające balony, poczęstunek, a cały
dochód zostanie przekazany na nową szkołę. To obywatelska inicjatywa.
- Zwietny pomysł.
- Ja biorę udział w meczu koszykówki. A ty jesteś dobra w jakiejś dziedzinie spor-
tu?
- Na studiach grałam przez cztery lata w soffball. Nie poddam się łatwo - pochwali-
ła się z kokieterią. - Mama kończy pracę za pół godziny - zmieniła temat. - Jeśli na dziś
zakończyliśmy, to zabiorę się z nią do domu.
- Zostań na obiad. Będą moi kuzyni z żonami i... Annalise. Będziesz się dobrze
bawić.
- Nie chcę stwarzać pozorów co do naszej relacji. - Nawet w jej uszach ta uwaga
zabrzmiała sztucznie.
- Wiedzą, że tu pracujesz. Oczekuję cię punktualnie o dziewiętnastej - powiedział,
zrywając się z miejsca.
Miała wrażenie, że w jakiś sposób uraziła jego uczucia, choć sama taka myśl wy-
dawała się jej absurdalna.
Matkę znalazła w kuchennym skrzydle. Doreen odkładała środki czystości do szafy
w holu.
- Zostałam zaproszona na obiad.
Doreen zastygła w bezruchu. W jej oczach malowała się troska i cień niechęci.
- Uważasz, że postępujesz rozsądnie, córeczko? To tylko praca. Nie należymy do
tego świata.
- Tak, mamo. Ale nie martw się. Wiem, co robię.
Doreen pocałowała ją w policzek. Wzięła z wieszaka przeciwdeszczowy płaszcz,
który nosiła od dziesięciu lat.
- Jesteś dorosłą kobietą. Niczego nie mogę ci zabronić, ale uważaj na siebie.
Gillian uściskała matkę. Poczuła znajomy zapach płynu do czyszczenia mebli.
L R
T
- Dzięki za troskę. Będę ostrożna. Obiecuję.
Kiedy weszła do pokoju, który tymczasowo traktowała jako swój, ujrzała szczupłą,
elegancką Annalise siedzącą na krześle z nogą założoną na nogę.
- Musimy porozmawiać - rzekła bez cienia skrępowania.
ROZDZIAA SZESNASTY
Ze ściśniętym żołądkiem Gillian spojrzała na kobietę, której tak bardzo zazdrościła
jako nastolatka.
- O czym? Masz jakiś nowy pomysł dotyczący szkoły? - Zdała sobie sprawę, jak
głupio zabrzmiało to pytanie.
Gdyby rzeczywiście tak było, z pewnością zwróciłaby się nie do niej, lecz bezpo-
średnio do Devlyna.
- O tym, że lecisz na mojego brata.
- Chyba żartujesz - odparła Gillian z pozornym spokojem, choć gwałtownie przy-
spieszyło jej tętno. - Chwilowo razem pracujemy. To wszystko.
- Widziałam, jak na niego patrzysz.
- Masz wybujałą wyobraznię. Spotkaliśmy się kilka dni temu. Początkowo nawet
nie mógł sobie przypomnieć, kim jestem.
- Z pewnością szybko mu w tym pomogłaś. Znałaś go wystarczająco długo, żeby
wiedzieć, że w naszej rodzinie stajemy murem jedno za drugim. Ostrzegam cię... nie cof-
nę się przed niczym, żeby chronić brata. Nie miał szczęścia.
Często trafiał na pozornie słabe istotki, które skwapliwie wykorzystywały jego
szlachetne intencje do pomagania pokrzywdzonym. No i nie jesteś pierwszą kobietą, któ-
ra leci na jego majątek.
Gillian zacisnęła pięści.
- Zawsze jesteś taka bezczelna?
- Może ci się wydaje, że życie Devlyna jest usłane różami, ale wiele przeszedł.
- Jak cała wasza rodzina - zauważyła cicho. Rozumiała punkt widzenia Annalise. -
Nie musisz się mnie obawiać. Nasze relacje są tymczasowe.
L R
T
Ta ostatnia uwaga odnosiła się zarówno do spraw zawodowych, jak i prywatnych.
Annalise wyprostowała się i wstała. Promieniowała pewnością siebie.
- Mam wrażenie, że się w nim zadurzyłaś.
- Devlyn jest wspaniałym człowiekiem. Jestem dumna, że mogę z nim pracować.
To wszystko.
Annalise minęła ją w drodze do drzwi.
- Dla twojego dobra mam nadzieję, że mówisz prawdę, bo Devlyn nigdy, przenig-
dy nie zdecyduje się pławić w cieple domowego ogniska.
- Skąd masz taką pewność?
Dostrzegła w oczach Annalise cień bólu, który często obserwowała u Devlyna.
- Po prostu wiem.
Po wymianie zdań z Annalise Gillian nie miała ochoty uczestniczyć w uroczystym
rodzinnym obiedzie, ale Devlyn nie zostawił jej wyboru. Zastanawiała się, dlaczego tak
nalegał na jej obecność. Wzięła prysznic, umyła włosy i ubrała się w czarne spodnie z
kantem i pąsową, jedwabną bluzkę. Elegancki strój poprawił jej trochę nastrój, chociaż
obawiała się, że mógł nie być wystarczająco szykowny według standardów rodziny
Wolffów. Nie miała jednak nic bardziej odpowiedniego na taką okazję.
Nasłuchiwała, co się dzieje za drzwiami dzielącymi jej pokój od sypialni Devlyna,
ale nie dochodziły stamtąd żadne odgłosy. Przed dziewiętnastą udała się do jadalni. Sa-
ma. Gdy weszła, prawie wszyscy siedzieli już przy stole.
- Witam, panno Carlyle. - Vincent podniósł się uprzejmie z miejsca. - Większości z
nas nie muszę przedstawiać, ale nasza rodzina trochę się powiększyła. Mam przyjemność
oznajmić, że Gareth ożenił się z Gracie, to ta pani w różowym stroju siedząca obok nie-
go. A to słodkie maleństwo po mojej lewej stronie to Cammie, wnuczka Victora, a obok
niej siedzi jej matka, Olivia, która jest żoną Kierana.
Gillian miała odrobinę szczęścia, ponieważ Jacob wraz z żoną nie wrócili jeszcze z
podróży poślubnej, no i brakowało Larkina, czyli brata Annalise i Devlyna. Miała wraże-
nie, że nie zniosłaby kolejnych bacznie obserwujących ją oczu.
L R
T
I bez dodatkowych osób czuła się tu jak intruz. Devlyn, chłodny i opanowany, za-
chowywał się tak, jakby nic między nimi nie zaszło. Trochę ją to bolało, chociaż sama
tego od niego oczekiwała.
Tak jest lepiej, przekonywała się w duchu. Gdyby usiłował z nią flirtować, mogła- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • g4p.htw.pl
  •