[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gdyby te, które nadal były opatulone, służyły im za alibi.
Pejzaż śródziemnomorski, pośród którego spędzamy przecież
kilka tygodni w roku, jest bardzo urozmaicony, jednak w
winnicach i niskopiennych zaroślach niełatwo znalezć kryjówkę,
a jeszcze trudniej naturalne legowisko. Nie ma trawy, a z powodu
braku drzew często musiałam czepiać się kurczowo jakichś
pozbawionych szyb drzwiczek wraku samochodu albo brzegu
jakiejś obudowy, i stałam tak z tyłkiem mocno wypiętym, a moje
oczy i nos musiały znosić zgniliznę i brud, jakie nas tam otaczały.
Często wybieraliśmy się na przechadzkę dróżką, która pięła się
pod górę aż do młodej winnicy wysadzonej na kamienistym
gruncie. Przy tej właśnie dróżce, która zresztą częściowo zarosła,
odkąd nią nie chadzamy, z biegiem czasu upodobaliśmy sobie
kilka miłych miejsc. W połowie wysokości, nim jeszcze stawała
się bardziej stroma, droga rozszerzała się i z jednej strony
roztaczał się widok na grupę wypukłych skałek; można było
zabawiać się, przyrównując je do grzbietu hipopotama
wynurzającego się z błotnistej rzeki, która zresztą mogłaby nieść
pogięte kanistry
i parę połamanych palet. Tam wyciągałam się na gładkiej
powierzchni skał, a Jacques wspierał się nade mną na rękach,
osłaniając mnie i biorąc na cel. Jednak niełatwo mu było sięgać
dość głęboko. Rozwiązanie polegało na tym, że musiałam się
obrócić i uklęknąć na czworakach, podobna do małej rzymskiej
wilczycy na cokole, przyjmującej bardzo szczególną ofiarę od
swego nadwornego kapłana.
Wyżej droga zakręcała. Z jednej jej strony znajdował się, służący
jako wysypisko śmieci, rów, którego zawartość, jak to
stwierdzaliśmy za każdym razem, gdy tamtędy przechodziliśmy,
odnawiała się w jakiś tajemniczy sposób: pojawiał się szkielet
jakiejś maszyny rolniczej, drzwiczki pralki automatycznej itd. Z
drugiej zaś strony na długości kilku metrów droga przylegała do
białej skały, stromo ściętej i wyglądającej jak ściana. Pomimo
silnego odblasku bardzo lubiliśmy się tu zatrzymywać, ponieważ
gładka skała nie raniła moich dłoni, a także, bo czemu by nie,
dlatego że podświadomie mieliśmy potrzebę odczuwania, jak
nasze ciała odcinają się na tle tego ekranu od otaczającego nas
nieładu. Jako że nie było tutaj listowia, które mogłoby posłużyć
za ręczniki, a sami nigdy nie pamiętaliśmy, by przezornie zabrać
ze sobą chusteczki jednorazowe, przez kilka chwil leżałam
zwrócona twarzą do mojej skały, z rozstawionymi nogami,
patrząc, jak z mojej cipki na ziemię skapuje sperma podobna do
leniwego gluta, w takim samym białawym kolorze jak kamienie.
Jeszcze wyżej, na szczycie płaskowyżu, droga kończyła się w
zagajniku, który zapewne użyczyłby nam więcej chłodu, bo
resztki po piknikach mieszały się tu czasem
z uschniętymi kępkami. Jednak rzadko się w nim
zatrzymywaliśmy. Musieliśmy tam najpierw dotrzeć, a gdy się
wreszcie wdrapaliśmy, często było już po wszystkim. Jacques nie
potrafił oprzeć się falowaniu przed nim moich bioder, pod
szortami albo spódnicą, stanowiącemu jakby drugi oddech ciała i
nadającemu rytm marszowi, gdy tymczasem ja, zaabsorbowana
podczas wspinaczki myślą o jego spoczywającym na mnie
spojrzeniu, miałam dość czasu, by przygotować waginę, której
rozwarcie mogę porównywać jedynie do pisklęcia,
niezmordowanie trzymającego rozdziawiony dziobek.
A więc z dość trudnego do uchwycenia powodu kultura stadła",
o której mówię, miała okazję tworzyć się w dekoracjach
zasadniczo bukolicznych. Co prawda pieprzenie się na
wyjeżdżonych drogach wiąże się z mniejszym ryzykiem niż seks
w bramach domów. Co nie zmienia faktu, że zarówno Jacques,
jak i ja -z innymi partnerami - uprawialiśmy miłość również w
miejskich zakątkach. Jednak korytarze metra (gdzie zatrudniony
tu facet korzysta z osłony tłumu, by niepostrzeżenie musnąć moje
pośladki, co stanowi umowną zachętę, by się spotkać w jego
służbówce zastawionej kubłami i szczotkami) oraz kafejki na
przedmieściach (gdzie posępni mężczyzni pasą wzrok moją
osobą, na kanapce w sali w głębi lokalu) odwiedzałam, i to w
towarzystwie Jacques'a, tylko w wyobrazni. A w dodatku czy to
ja go tam zaciągałam? Już mi przeszło to przyzwyczajenie, lecz
kiedyś lubiłam przecież oblepiać ściany naszej sypialni tymi
fantasmagoriami, przesuwając powoli jak paciorki różańca
sytuacje i pozycje,
jakie przyjmowałam. Były to jednak tylko propozycje,
oczekiwałam od Jacques'a przyzwolenia, którego mi udzielał
bezbarwnym głosem i z obojętną spontanicznością kogoś, kogo
zaprząta coś zupełnie innego -lecz z całą pewnością udawał
obojętność, jego członek piłował mnie w tym czasie delikatnie i
długo. Z tych zapisków wyciągam dwa wnioski.
Pierwszy jest taki, że do stadła każdy wnosi swe własne
pragnienia i marzenia erotyczne, które dopasowują się do siebie,
tworząc wspólne zwyczaje i zależnie od stopnia konkretyzacji,
jakiego się oczekuje, przekraczają - nie tracąc przy tym nic ze
swej intensywności - granice pomiędzy snem a rzeczywistością.
Moja obsesja liczby mogła się urzeczywistnić poprzez
praktykowanie seksu grupowego z Claude'em, z Erikiem,
ponieważ to właśnie w ten sposób ich własne pragnienia zbiegły
się z moimi. Jeśli nie doświadczyłam żadnego rozczarowania, to
właśnie dlatego, że nigdy nie brałam udziału w orgii razem z
Jakiem (nawet wówczas, gdy mi donosił, że to robił beze mnie);
to właśnie na tym, jak sądzę, polegało rozdzielenie naszego życia
seksualnego. Wystarczyło, bym mu opowiedziała swoje
przygody i domyśliła się, że znajdują one odbicie w jego
wyobrazni, tak jak wystarczyło, że on znajdzie we mnie powolną
wspólniczkę i towarzyszkę podczas reportaży fotograficznych w
mniej lub bardziej zaśmieconych plenerach, i spełnioną
ekshibicjonistkę gotową obnażać się przed jego obiektywem -
nawet jeśli mój narcyzm wolał przyjemniejsze otoczenie i
bardziej wyidealizowane portrety...
Drugi wniosek jest taki, że łono natury nie sprzyja tym samym
marzeniom erotycznym co przestrzeń miejska, która z definicji
stanowi przestrzeń społeczną, teren, gdzie uzewnętrzniają się
potrzeba naruszania zasad i ciągoty ekshibicjonistyczne oraz
voyeurystyczne. Miasto zakłada obecność innych osób,
przypadkowe spojrzenia nieznajomych, którzy mogą zakłócić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]