[ Pobierz całość w formacie PDF ]

na jego słowa, choć niespecjalnie zaskoczył go sposób, w jaki zareagował.
 Czy to Thor zwołał to zebranie?  spytał tamtego.
 No, taa.
 Trochę niegrzecznie, że się nie pojawił.
 No, taa.
 Spodziewam się, że wszyscy trochę się zdenerwowali.
 Nie, dopóki wystarcza pieczonych świń.
 Zwiń?
 No, taa.
Dirk nie od razu wiedział, jak sobie z tym radzić.
 No, taa  powiedział z rezygnacją.
164
 Tylko Thorowi naprawdę na czymś jeszcze zależy, rozumiesz  odezwał
się stary.  Bez przerwy rzuca te swoje wyzwania, a potem nie jest w stanie ich
dotrzymać. Nie umie się kłócić. Zaraz się zmiesza, wścieknie, zrobi coś głupiego
i dostaje karę. Cała reszta przychodzi tu tylko dla świń.
 No, taa.  Dirk uczył się teraz zupełnie nowej techniki konwersacji i był
zaskoczony własnymi postępami. Zerknął na starego w świeżym przypływie sza-
cunku.
 Wiesz, ile kamieni jest w Walii?  zapytał nagle stary.
 No, taa  odparł znużony Dirk. Nie znał tego dowcipu.
 Ja też nie. Nikomu nie powie. Mówi:  Policz sobie sam , i odchodzi na-
burmuszony.
 No, taa.  Dowcip wcale nie wydał mu się zabawny.
 No, a tym razem nawet się nie pojawił. Nie mogę powiedzieć, żebym miał
mu za złe. Ale żal mi go, bo zdaje mi się, że on może mieć rację.
 No, taa.
Stary pogrążył się w milczeniu.
Dirk czekał.
 No, taa  powtórzył z nadzieją.
Nic.
 No to, e. . .  odezwał się, próbując ponaglić tamtego ostrożnie  wydaje
ci się, że może mieć rację, co?
 No, taa.
 Ach, tak. Stary Thor może mieć rację, co? To o to chodzi  mówił Dirk.
 No, taa.
 A pod jakim względem  Dirk zaczął w końcu tracić cierpliwość  wy-
daje ci się, że może mieć rację?
 Pod każdym względem.
 No, taa  powiedział Dirk, pokonany.
 To żaden sekret, że na bogów przyszły teraz ciężkie czasy  rzekł ponuro
stary.  To jest jasne dla wszystkich, nawet dla tych, których obchodzą tylko
świnie, to jest dla większości. A kiedy czujesz, że już cię nikt nie potrzebuje,
trudno jest wybiegać myślą dalej niż do następnej świni, nawet jeśli kiedyś miałeś
pod sobą cały świat. Każdy przyjmuje, że to nieuniknione. To znaczy: każdy, tylko
nie Thor. A teraz i on się poddał. Nie chciało mu się nawet przyjść, żeby podzielić
się z nami świnią. Dał sobie spokój z wyzwaniem. No, taa.
 No, taa.
 No, taa.
 A to, no, wyzwanie Thora?  rzucił ostrożnie Dirk.
 No, taa.
 Co to było?
 No, taa.
165
Dirk do reszty stracił cierpliwość i naskoczył na starego.
 Jakie wyzwanie rzucił Thor Odynowi?  dopytywał się ze złością.
Stary, zaskoczony, z wolna obrócił ku niemu twarz i obrzucił go z góry na dół
spojrzeniem swych wielkich, podkreślonych workami oczu.
 Jesteś śmiertelnikiem, prawda?
 Tak  rzucił cierpko Dirk.  Jestem śmiertelnikiem. Jasne, że jestem
śmiertelnikiem. A co to ma do rzeczy?
 Jak się tu dostałeś?
 Szedłem za tobą.  Wyjął z kieszeni pustą paczkę po papierosach i położył
ją na stole.  Dzięki  powiedział.  Będę ci dłużny.
To dość nędzne wytłumaczenie  pomyślał, ale nie miał innego.
 No, taa.
Stary odwrócił wzrok.
 Jakie wyzwanie rzucił Thor Odynowi?  zapytał jeszcze raz Dirk, tym
razem starając się wykorzenić z głosu wszelką niecierpliwość.
 Co cię to obchodzi?  rzucił gorzko stary.  Jesteś śmiertelnikiem. Dla-
czego miałoby cię to obchodzić? Dostałeś, czegoś chciał, ty i cały twój rodzaj,
choć niewiele jest teraz wart.
 Za co dostałem? Skąd dostałem?
 Z umowy  rzekł nieśmiertelny starzec.  Z kontraktu, w który, jak utrzy-
muje Thor, wszedł Odyn.
 Kontrakt? Jaki kontrakt?
Twarz mężczyzny z wolna napełniała się gniewem. Kiedy spojrzał na Dirka,
głęboko w jego oczach zatańczyły ognie Walhalli.
 Sprzedaż  powiedział głucho  nieśmiertelnej duszy.
 Co?  zdumiał się Dirk. Przecież już rozważał tę myśl i odrzucił ją. 
Chcesz powiedzieć, że człowiek sprzedał mu swoją duszę? Jaki człowiek? To bez
sensu.
 Nie  zaprzeczył stary  to nie miałoby żadnego sensu. Powiedziałem:
nieśmiertelnej duszy. Thor twierdzi, że Odyn zaprzedał duszę Człowiekowi.
Dirk gapił się na niego w przerażeniu, potem z wolna obrócił wzrok ku balko-
nowi. Coś się tam działo. Wielki bęben uderzył jeszcze raz i jeszcze raz Walhalla
zaczęła się uciszać. Lecz bęben nie zabrzmiał już ani drugi, ani trzeci raz. Najwy-
razniej zdarzyło się coś zgoła nieoczekiwanego, gdyż postacie na balkonie zaczęły
przemieszczać się w niejakim zamieszaniu. Godzina Wyzwania dobiegła końca,
lecz zdaje się, że jakiś pojedynek miał się jednak odbyć.
Dirk palnął się w czoło i zachwiał się na ławce, bo spłynął nań w końcu po-
tężny strumień olśnień.
 Nie Człowiekowi  rzekł  a człowiekowi, konkretnie jednemu męż-
czyznie i jednej kobiecie. Prawnikowi i specjalistce od reklamy. Od chwili, kiedy
ją zobaczyłem, wiedziałem, że to jej wina. Tylko nie zdawałem sobie sprawy, że
166
mam rację.  Zwrócił się nagląco do swego towarzysza.  Muszę się tam dostać.
Na bogów, pomóż mi!
Rozdział dwudziesty dziewiąty
 Oooodyyyyyyyn!!!!!
Thor wyrzucił z siebie ryk wściekłości, od którego zadrżało niebo. Zaskoczo-
ne, ciężkie chmury wydały w odpowiedzi pomruk gromu, zdumione mocą powie-
trza, jakie przesunęło się pod nimi. Kate odskoczyła w tył, pobladła ze strachu.
Dzwoniło jej w uszach.
 Toe Rag!!!!
Obiema rękami Thor cisnął młotem o ziemię przed własnymi stopami. Rzu-
cił go z tak niewielkiej odległości z tak potworną siłą, że młot, odbity, skoczył
dobrych trzydzieści jardów w górę.
 Gggggrrrraaaaaaaa!  zaryczał Thor i z tą potężną eksplozją powietrza
z płuc wzbił się za swym młotem, złapał go na chwilę przedtem, zanim zaczął
opadać, i cisnął z powrotem ku ziemi, i złapał go ponownie, kiedy ów odskoczył
w górę, okręcił się gwałtownie w powietrzu i z całej siły posłał go w morze, a sam
opadł grzbietem na ziemię i jął wybijać piętami, łokciami i pięściami niewiary-
godny werbel wściekłości.
Młot wystrzelił ponad morze i mknął tuż nad nim przez chwilę, a potem jesz-
cze zniżył tor, obuch zanurzył w wodzie i pruł tak dalej. Za nim, na powierzchni
morza, otwierała się ostra bruzda, która rozciągnęła się w końcu na milę, kie-
dy młot przecinał powierzchnię jak chirurgiczny skalpel. Bruzda pogłębiała się
gładko w ślad za nim, jej ściany rosły, rozsuwając się na boki pod wpływem siły
uderzenia, aż w morzu utworzył się wielki wąwóz. Zciany tego kanionu chwia-
ły się i dygotały niepewnie, a potem zwinęły się, runęły z powrotem i zderzyły
ze sobą w oszalałym i pienistym zgiełku. Młot uniósł obuch i wystrzelił zako- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • g4p.htw.pl
  •  
     
    .php") ?>