[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zauważyliśmy wasze znikniecie i ruszyliśmy na poszukiwania... całe szczęście, nie
zapomnieliśmy wziąć ze sobą broni.
- To w jaki sposób nas znalazłeś?
- Przecież już mówiłem... Chips mnie prowadził.
- Ciągle nic nie rozumiem - wyszeptał Max - Przecież wiedziałeś, jakie
niebezpieczeństwo ci grozi, a jednak ruszyłeś na tę wyprawę samotnie. Czy nie mogłeś wziąć
ze sobą jakiegoś oddziału uzbrojonych mężczyzn? Byłoby znacznie łatwiej.
- Wręcz przeciwnie... - zaprzeczył Sam - Pojedynczy człowiek miał jeszcze jakieś
szansę, aby cię odnalezć. Duża grupa nie przebiłaby się nigdy. A przecież w jakiś sposób
musieliśmy cię w końcu odzyskać...
- Tym bardziej jestem ci wdzięczny... Sam, w tej chwili nie mogę znalezć bardziej
odpowiednich słów... Raz jeszcze dziękuję.
- Ja także - dodała Ellie - I proszę nie mówić do mnie "miss Eldreth". Dla przyjaciół
jestem po prostu Ellie.
- W porządku. Jak z nogą?...
- Nie myślę o niej.
- Cieszę się, mając u boku tak dzielną dziewczynę. Ponownie zwrócił się do Maxa.
- Chcę, żebyś mnie dobrze zrozumiał... nie powiedziałem, że tylko ciebie chcieliśmy
odzyskać... Mówiłem, że w końcu musieliśmy cię odzyskać... musieliśmy... nie mieliśmy
innego wyboru. Przepraszam, Ellie...
- Jak to? Dlaczego właśnie mnie?
- Ponieważ... - zawahał się przez chwilę - ...Cóż, wszystkich szczegółów dowiesz się
na statku. Wszystko jednak na to wskazuje, że jeśli będziemy chcieli wystartować, nie
obędzie się bez twojej pomocy. Jesteś jedynym astronautą, jaki nam pozostał.
- A Simes?
- Ciszej, ciszej, na miłość Boską. Mr. Simes nie żyje.
- Boże drogi!
Choć nigdy nie przepadał za tym człowiekiem, jednak nie życzył mu tak niechlubnego
końca w paszczy centaurów.
- Nie, Max, to nie tak było. Widzisz... kiedy umarł kapitan Blaine...
- Blaine też?
- Owszem.
- Wiedziałem, że jest chory, ale żeby do tego stopnia...
- Hm... powiedzmy, że popełnił harakiri... miał przesadne poczucie honoru. Kiedy
sprzątałem jego kabinę, znalazłem puste opakowanie po środkach nasennych. Być może zażył
je osobiście, być może nasz przyjaciel Simes ułatwił mu tę decyzję, wsypując tabletki do
herbaty... W każdym razie lekarz powiedział coś o "naturalnej przyczynie zgonu" i tak też
wpisano do książki pokładowej. Kto wie, może miał rację? Może istotnie śmierć jest
naturalnym wyjściem z sytuacji, w której życie staje się nie do zniesienia...
- To był dobry człowiek - szepnęła poruszona do głębi Ellie.
- Tak - potwierdził Sam - Prawdopodobnie zbyt dobry.
- Ale co ma z tym wspólnego Simes?
- Ooo... to już całkiem inna historia. Nasz umiłowany brat Simes zdawał się sądzić, że
został koronowanym przywódcą statku, lecz pierwszy oficer miał nieco odmienny pogląd.
Cała sprawa poszła o kilka filmów, które były w posiadaniu Kelly'eya. Simes usiłował
oczyścić sobie drogę do tronu i użył przemocy, a wtedy ja pomogłem mu skręcić kark. Nie
było czasu na szlachetne gesty, gdyż wyciągnął pistolet... - dodał nieco przepraszającym
tonem.
- Znowu pomogłeś w potrzebie?...
- To była nieco inna sytuacja niż wtedy, podczas próby rokoszu... nie skończył, tylko
rzucił się w krzaki.
- Ani słowa więcej... może nas przegapi... - wyszeptał. Jakiś kobold nadleciał z
północy i zawisł nad pagórkiem. Po chwili ruszył nisko nad ziemią, jak gdyby przeszukiwał
teren.
- Może lepiej cofnąć się?... - szepnął Max prosto w ucho Sama.
- Za pózno. Cisza!
Balon płynął w powietrzu tuż przed nimi... powoli zbliżał się do miejsca, gdzie byli
ukryci.. Sam trzymał pistolet w pogotowiu. Czekał aż do momentu, gdy kobold zawisł nad
krzakami. Cienka strużka dymu, błysk ognia i szpieg zwalił się na ziemię.
- Tutaj... tutaj jest jeszcze jeden.
- Gdzie?
Sam spojrzał w kierunku, wskazywanym przez Maxa.
Drugi balon najwidoczniej spostrzegł, jaki los spotkał pierwszego, toteż wzbił się do
góry i zachowywał bezpieczną odległość.
Sam właśnie go zauważył, uniósł broń, lecz w tej samej chwili balon zwiększył
wysokość.
- Zestrzel go!
- Za pózno... za daleko i za pózno. Teraz już nie ma powodu, by dłużej bawić się w
podchody. Ellie... niech pani się po prostu stoczy w dół zbocza. Przynajmniej oszczędzimy
ranną stopę. Wraz z niewielką lawiną kamieni znalezli się u podnóża pagórka. Mr. Chips
[ Pobierz całość w formacie PDF ]