[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jak pomyślała, tak zrobiła.-I miała szczęście, bo jej
otworzył. Wyglądał koszmarnie: był nieogolony, nie-
uczesany, miał worki pod oczami.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś, co się wczoraj dzia-
ło? - zapytała prosto z mostu.
- Bo nie dałaś mi szansy.
- Przepraszam. Zachowałam się jak świnia.
- Hormony.
S
R
- Różne rzeczy. - Kręciła głową. - Mogę wejść?
Przez moment miała wrażenie, że odmówi, ale wes-
tchnął, po czym wpuścił ją do środka.
- Byłam na ciebie zła - wyznała, siadając na kanapie.
- Czułam się upokorzona. Uznałam, że praca jest dla
ciebie ważniejsza niż my.
- Becky, nie jestem doskonały. Nie jestem herosem,
tylko człowiekiem. Czasami sprawię ci zawód tak, jak
i ty mnie. - Westchnął. - Przyznaję, że głupio zrobiłem,
pokazując się na oddziale przed twoim badaniem, ale nie
mogłem wysiedzieć w domu.
- I trafił się wam ten pacjent.
- Pracuję na ratunkowym, więc nie mogłem odmówić.
- Ja to rozumiem.
- Chciałem jak najprędzej przekazać go Martinowi,
ale on leżał w domu z migreną. Nie było nikogo, kto by
go zastąpił.
- Nie mogłeś zostawić Miny samej - przyznała.
- Przysięgam, że robiłem wszystko, żeby cię nie za-
wieść. Chciałem być przy tym USG. Szczerze żałuję, że
nie zobaczyłem naszego dziecka. Razem z tobą.
Teraz już była tego pewna. Nawet zamienił się dyżu-
rami.
- Jak wypadło USG?
- To jest dziesiąty tydzień. Dziecko wygląda dobrze,
a łożysko jest umieszczone prawidłowo.
- Bardzo się cieszę. - Widać było, że jest wzruszony.
- Becky, pamiętam, jak mówiłem, że nie chcę mieć
dzieci, ale teraz to przemyślałem. Nie chciałem dzieci nie
dlatego, że nie chciałem zakładać rodziny, ale dlatego, że
nie spotkałem nikogo, z kim chciałbym ją założyć. Dopó-
ki nie poznałem ciebie. - Potrząsnął głową. - Zdaję sobie
S
R
sprawę, że nie zareagowałem jak należy, kiedy powie-
działaś mi, że jesteś w ciąży. Byłem w szoku, a powinie-
nem był okazać zachwyt, zapewnić cię, że bardzo pragnę,
żebyś była matką moich dzieci. To święta prawda. Przy-
kro mi, że wyszło inaczej.
Azy ciurkiem płynęły jej po policzkach.
- Nie płacz - szepnął. - Wiem, że cię zawiodłem, ale
daj mi szansę.
- To moja wina, bo tak strasznie boję się zaryzyko-
wać, zaufać ci, ale bez ciebie jest mi bardzo zle. - Oplotła
go ramionami. - Przepraszam. Wiem, że zasługujesz na
zaufanie. - Zawahała się. - Leandro, kocham cię. Cho-
ciaż strasznie się tego boję.
- T'estimo molt.
- Co to znaczy molt?.
- Bardzo, bardzo - wyjaśnił, spoglądając jej w oczy.
- Becky, nawet jeżeli nie chcesz brać ślubu... rozumiem,
że po Michaelu, to może być dla ciebie bardzo trudna
decyzja, to chciałbym, żebyś się do mnie przeprowadziła.
- Tutaj?
- Tutaj albo kupimy większy dom. Dla rodziny.
- Nie możemy kupować domu, bo kontrakt masz na
sześć miesięcy.
- Mogę go przedłużyć. Albo zatrudnić się na stałe.
Albo możemy przenieść się do Barcelony. Nieważne
gdzie, bylebyśmy byli razem. Sempre. Zawsze.
- Ja też tego pragnę. T'estimo molt, Leandro.
S
R
EPILOG
Siedem miesięcy pózniej.
Leandro siedział na szpitalnym łóżku jak najbliżej
Becky, trzymając ich nowo narodzoną córeczką w ra-
mionach.
- Estrella. Piękne imię. I do niej pasuje, bo to nasza
gwiazdeczka.
- Ma dwa dni i już jesteś w niej zakochany - roze-
śmiała się Becky.
- O nie. Ty pierwsza powiedziałaś, że ją pokochałaś,
jak tylko ją zobaczyłaś.
- To prawda. Bałam się, że nie umiem kochać.
Uśmiechnął się szeroko.
- wiczyliśmy to przez pół roku. I nie zamierzam
zarzucić tych lekcji.
Każdego dnia wyznawali sobie miłość, aż w końcu jej
lęki ustąpiły.
- Myślę, że nasza Estrella będzie śliczną druhną -
oznajmiła z zalotnym uśmiechem.
- Masz na myśli pewną bardzo uroczystą uroczystość?
- Mam wrażenie, że zazwyczaj to mężczyzna wy-
stępuje z taką propozycją.
Oczy mu się zaświeciły.
- Rebecco Marston, kocham ciebie i naszą córeczkę
nad życie. Czy zostaniesz moją żoną?
S
R
- Tak.
Gdy obsypywał ją pocałunkami, ktoś zapukał do drzwi.
- Wpadłem, żeby obejrzeć moją wnuczkę. -
W drzwiach stanął Robert Cordell. - Jeśli nie przeszka-
dzam...
- Skądże znowu! - odparła uradowana Becky. - Za-
praszamy.
- Ale jest jeszcze ktoś, kto chciałby małą uściskać
- powiedział Robert, gestem zapraszając kogoś z ko-
rytarza.
- Mama! Wydawało mi się, że przylatujesz jutro.
Miałaś do mnie zadzwonić, kiedy mam cię odebrać z lot-
niska.
- Wyobrażasz sobie, że mogłabym tyle czekać na
spotkanie z moją wnuczką?
Becky szturchnęła Leandra w bok.
- Daj mamie potrzymać małą. Leandro nie może się
z nią rozstać.
- Jaka śliczna - rozrzewniła się Maricella, gdy Lean-
dro podał jej Estrellę. - Ty też byłeś taki śliczny, jak się
urodziłeś.
Robert Cordell przysiadł na oparciu jej fotela.
- Mari, żałuję, że...
- Ja też. - Maricella podniosła na niego wzrok. - Ale
w drugim pokoleniu dostaliśmy drugą szansę. Mała jest
piękna. Słusznie zrobiłam, kupując bilet na pierwszy sa-
molot. Robert odebrał mnie z lotniska.
Becky i Leandro wymienili spojrzenia.
- Mamo, czy to znaczy... - Zawiesił głos.
- Dałeś matce mój numer telefonu - wyjaśnił Robert
Cordell. - Trochę trwało, zanim z niego skorzystała. Ale
od tej pory rozmawiamy regularnie.
S
R
- Miesiąc temu Robert odwiedził mnie w Barcelonie
- dodała Maricella.
Leandro słuchał z otwartymi ustami.
- Jak już zauważyła twoja matka, dostaliśmy drugą
szansę. - Robert zawiesił głos. - I jej nie zmarnujemy.
- Amen - wyszeptała Becky.
S
R
[ Pobierz całość w formacie PDF ]